Przewidywalna niedojrzałość
"Ki", reż. Leszek Dawid, Polska 2011, dystrybutor: Best Film, premiera kinowa: 30 września 2011
Pewnie fabularny debiut Leszka Dawida można odczytywać jako historię o macierzyństwie we współczesnej Polsce, która zdarzyła się nieodpowiedniej osobie, w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Pewnie można zachwycać się konsekwencją w opowiadaniu o Kindze - kobiecie chaotycznej, głupiutkiej, momentami pustej, która mimo wszystko pozostaje do końca wierna samej sobie i swojej chronicznej samotności. Można doceniać świeżość scenariusza (sic!), bezpretensjonalność historii, a przede wszystkim "prawdziwość" świata wykreowanego przez reżysera...
Chyba jednak w pewnym momencie wypadałoby się zastanowić, kim tak naprawdę jest ta fascynująca KI i czy rzeczywiście jej świat nie jest jedną wielką, zbiorową utopią, która bynajmniej nie powstała, żeby ironicznie odnieść się do współczesności.
KI to pseudonim młodej matki Kingi (Roma Gąsiorowska). Dziewczyna ubrana wiecznie, wręcz maniakalnie, w swetry z kolorowej wełny, wełniane czapki, kaptury, a nawet kolczyki, słuchająca głośnej muzyki i pozująca do aktów na ASP jest matką kilkuletniego Piotrusia. Mieszka ze swoim niedojrzałym narzeczonym, który momentami ją bije, innym razem o nią walczy ale generalnie najczęściej jest stuprocentowym nieudacznikiem.
Syn ma pseudonim PIO, ojciec to ANTO, a przyszły kochanek to MIKO. Na dokładkę mamy jeszcze GO, przyjaciółkę, która opiekuje się czasami małym. Kinga w końcu postanawia stanąć na własnych nogach, wyprowadza się i próbuje się jakoś utrzymać, parając się różnymi zajęciami. Gdyby ktoś już w tym momencie miał wątpliwości, potwierdzam: będzie również epizod w erotycznym klubie nocnym i próba seksualnego molestowania. Wszystko do przewidzenia. W skomplikowanych meandrach tej historii pojawią się: nowy mężczyzna, matka, właścicielka galerii sztuki współczesnej, pracownik opieki społecznej i zwykły lekarz. Będzie też terapeuta z ustawień heilingerowskich i oczywiście para "przesłodkich" gejów. Wszyscy i wszystko będzie tak samo ważne, jak i ulotne dla KI.
W filmie Leszka Dawida nie uwiera postać głupiutkiej samotnej matki, która prosi o opiekę byle faceta spotkanego na ulicy. Można zrozumieć, że reżyser miał ochotę po prostu opowiedzieć jej historię, która wydała się na tyle interesująca, żeby obdarzyć nią widzów. Problem tkwi w samej konstrukcji świata, w który KI zostaje wrzucona, a w którym nie ma miejsca na zachowania niebędące stereotypem, hasłem, symbolem, czy też wdzięcznym stylistycznym chwytem.
Podobnie jak pseudonimy, czyli skróty imion bohaterów potraktowane są wątki, co oczywiście uniwersalnie rzecz biorąc nie jest zarzutem. W przypadku "KI" razi koturnowość poszczególnych historyjek - przygód szalonej terrorystki, jak sama siebie nazywa. Sztuczne są rozmowy z koleżankami, imprezy, zabawy z dzieckiem, czy sama relacja z MIKO (Adam Woronowicz - jedyna dobra rola w filmie). Sztuczne - nie znaczy w tym przypadku nierealne, odnosi się raczej do pewnego rodzaju maniery charakterystycznej dla świata przedstawionego filmu Dawida. Nie wspominając zresztą o wywołujące zgrzyt dialogi dotyczące Hezbollahu, czy gości wernisaży sztuki współczesnej.
Na deser - feminizm KI, który jest głupi, bo, jak mogłaby twierdzić część widowni, głupia jest sama KI. Z drugiej strony obserwując jej żałosne próby artystyczne, polegające na wypisywaniu słów odnoszących się do kobiecej anatomii na drzwiach mieszkania byłego faceta, mimo wszystko można poczuć się lekko zniesmaczonym. Gdyby jednak zgodzić się na wszystko, co zgrzyta, boli i jest stereotypowe, pozostaje kwestia samej bohaterki. KI zmaga się po swojemu ze swoim życiem i koniec końców nie znajduje remedium na swoje problemy. Koniec końców trudno przejąć się losem kobiety, której nikt nie traktuje poważnie, której nie potrafi towarzyszyć nie tylko widz, ale również sam reżyser.
4/10
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!