Czas rozstrzygnięć. Kto sięgnie po Złotą Palmę?
Wyścig po Złotą Palmę właśnie oficjalnie się zakończył. Zaprezentowano całą konkursową stawkę, ostatnie reżyserki i ostatni reżyserzy uroczyście przeszli po canneńskim czerwonym dywanie. Wszystko teraz w rękach jury pod przewodnictwem Grety Gerwig. Przed nim niełatwe zadanie, bo nie ma w tym roku wyraźnego faworyta. Gdyby zależało to ode mnie, Złota Palma trafiłaby do kogoś z dwójki: Mohammad Rasoulof, Sean Baker.
Dla irańskiego reżysera, którego "The Seed of a Sacred Fig" został pokazany jako jeden z ostatnich w tegorocznym konkursie wizyta w Cannes wiąże się z osobistym dramatem. Za swą zaangażowaną politycznie twórczość i otwartą krytykę reżimu od lat represjonowany jest przez władzę swojego kraju. Z pobytem w więzieniu oraz zakazem opuszczania Iranu włącznie. Rasoulof zdecydował się na desperacki krok, jakim była ucieczka z ojczyzny, po tym jak po raz kolejny został skazany, o czym w szczegółach opowiedział w wywiadzie dla magazynu "Deadline". Zresztą i jego najnowszy film w dużej mierze realizowany był w tajemnicy, bez wiedzy władz, profesjonalnego sprzętu i tylko z udziałem niezbędnej ekipy.
"The Seed of a Sacred Fig" to kino, w którym polityka odgrywa główną rolę, a reżyser w bardzo sugestywny sposób obrazuje jak wpływa ona na codzienność irańskiej rodziny. Zawieszonej między karierą mężczyzny w strukturach aparatu państwa, jego żoną próbującą zachować status quo a dwiema córkami reprezentującymi młode pokolenie, które po śmierci Mahsy Amini coraz mocniej wyraża swój sprzeciw i gniew wobec reżimu. Nie mam wątpliwości, że wstrząsające kulisy jakie wiążą się z pobytem Rasoulofa w Cannes nie przejdą bez echa i mogą mieć wpływ na jurorskie decyzje, ale pod względem artystycznym "The Seed of a Sacred Fig" to film, który na ważną canneńską nagrodę zasłużył. Intensywny, przemyślany, generujący duże emocje. Niewykluczone, że irański reżyser, do berlińskiego Złotego Niedźwiedzia z 2020 roku za film "Zło nie istnieje) (nie mógł wtedy odebrać go osobiście), dołoży teraz canneńską Złotą Palmę.
Poważnym kandydatem do końcowego triumfu jest także Amerykanin Sean Baker, którego "Anora" triumfowała w rankingu dziennikarzy zamieszczonym w prestiżowym magazynie "Screen". Reżyser "The Florida Project" (2017) czy "Red Rocket" (2021) po raz kolejny skradł serca widzów, w tym także moje. Tym razem współczesną wariacją na temat bajki o Kopciuszku. Bohaterką jego nowego filmu jest tancerka erotyczna, której życie ma szanse diametralnie się zmienić po tym jak poznaje nastoletniego syna rosyjskiego miliardera. Baker, mimo ogromnej sympatii publiczności, nie ma póki co szczęścia do nagród na festiwalu w Cannes, ale być może tym razem karta się odwróci. Jeżeli dodać do tego dwa francuskie tytuły, o jakich wspominałem w poprzedniej korespondencji, czyli "Emilię Pérez" Jacquesa Audiarda oraz "The Substance" Coralie Fargeat, a także film z Indii "All We Imagine as Light" Payal Kapadii (to może być czarny koń!), szykuje się niezwykle ciekawy i emocjonujący sobotni wieczór.
Liczę, że wyścig po Złotą Palmę ostatecznie rozstrzygnie się pomiędzy dwoma pierwszymi wymienionymi przeze mnie tytułami. Ale jednocześnie chciałbym, żeby każdy ze wspomnianych filmów znalazł uznanie w oczach jurorów, bo zdecydowanie na to zasłużył. Audiardowi przyznałbym nagrodę dla najlepszego reżysera, Fargeat z kolei - za najlepszy scenariusz. Bardzo ciekawie zapowiada się rywalizacja o laur dla najlepszej aktorki, bo takiej konkurencji nie było w tej kategorii od lat. Demi Moore, Zoe Saldana, a może Vic Carmen Sonne z "Dziewczyny z igłą" Magnusa von Horna? W tym kontekście, znacznie mniej wyrazistych męskich kreacji zapadło mi w pamięć. Postawiłbym chyba na Jesse’ego Plemonsa z "Rodzajów życzliwości" Giorgosa Lanthimosa.
A jak będzie? O tym przekonamy się już w sobotni wieczór.
Kuba Armata, Cannes