Oscary 2024

"Indiana Jones i artefakt przeznaczenia": Stary człowiek i może [recenzja]

"Indiana Jones i artefakt przeznaczenia" /materiały prasowe

Wzbudzający największe emocje seans pierwszej części tegorocznej edycji canneńskiego festiwalu mamy już za sobą. I nie chodzi wcale, o któryś z tytułów rywalizujących o Złotą Palmę, a o pokazywaną poza konkursem nową część przygód najsłynniejszego archeologa w dziejach kina - Indiany Jonesa. O ile fakt, że znowu dane mu będzie pogonić nazistów specjalnie pewnie nie zaskoczy, ale tego, że będzie miał okazję wymienić poglądy z Archimedesem nikt chyba się nie spodziewał.

"Indiana Jones i artefakt przeznaczenia": Dobra zmiana na fotelu reżysera

Wątpliwości było wiele, zwłaszcza dla kogoś, kto wychował się na "Poszukiwaczach zaginionej arki" (1981) i ogląda ten film przy każdej możliwej okazji. Począwszy od tego, że ostatnia część - "Indiana Jones i królestwo kryształowej czaski" (2008), delikatnie mówiąc, pozostawiała wiele do życzenia, przez fakt, że za kamerą po raz pierwszy nie zdecydował się stanąć ojciec całej serii, czyli Steven Spielberg. Zastąpił go James Mangold, solidny rzemieślnik, mający już pewne doświadczenie w realizacji dużych widowisk, jak chociażby "Logan" Wolverine" (2017) czy "Le Mans ’66" (2019). 

Reklama

Nadzieją napawała wypowiedź Spielberga, jeszcze sprzed Cannes, któremu film miał przypaść do gustu, a i gorliwie przekonywał, że jego następca należycie zrozumiał ducha opowieści o kultowym archeologu. Pozostawało jedynie pytanie na ile była to szczera wypowiedź, a ile było w niej zwykłej kurtuazji.

Po premierowym seansie podczas festiwalu w Cannes, śmiało można stwierdzić, że tej drugiej na szczęście niewiele, bo "Artefakt przeznaczenia" to wyborne widowisko, mające w sobie wszystko, by stać się wakacyjnym kinowym przebojem. Począwszy od pędzącej na złamanie karku akcji, przez tak bardzo charakterystyczne dla całej serii poczucie humoru (z wspaniałą linijką "Nie próbuj być zabawny. Jesteś Niemcem" - na czele) po solidną dawkę nostalgii, za sprawą której pod koniec filmu oczy mogą się zaszklić. 

"Indiana Jones i artefakt przeznaczenia": Harrison Ford nadal ma "to coś"

Mangold spisał się naprawdę dobrze, umiejętnie rozkładając proporcje, choć nie mam wątpliwości, że uwaga wszystkich, od początku do końca, skierowana będzie na Harrisona Forda. A ten, mimo siwizny i kolejnych zmarszczek, nie stracił nic ze swojej charyzmy, ujmującego cynizmu i łobuzerskiego błysku w oku. Zatem nawet kiedy na początku filmu, imprezującym w mieszkaniu obok sąsiadom każe ściszyć muzykę, nie mamy wątpliwości, że to nie żaden boomer i zaraz da się namówić na kolejną niezwykłą przygodę. 

A ta przenosi nas do końca lat 60. ubiegłego stulecia (przynajmniej na początku), czasu wyścigu o podbój kosmosu pomiędzy Amerykanami a Sowietami. Niełatwo będzie zatem przekonać kogoś, że kopanie w ziemi wciąż może być atrakcyjne. Ale stawka jest wysoka, bo kryje się za nią wynalazek Archimedesa, umożliwiający... podróże w czasie. 

Do całego przedsięwzięcia naszego bohatera namawia Helena (Phoebe Waller-Bridge), córka jego przyjaciela, a chrapkę na tytułowy artefakt ma również szwarccharakter Jürgen Voller (Mads Mikkelsen), zagorzały nazista, mający ambicję odmienić losy ostatniej wojny światowej. Brzmi nieprawdopodobnie? Witajcie w uniwersum Indiany Jonesa.

Nowy Indiana Jones na festiwalu w Cannes. Harrison Ford z Honorową Złotą Palmą

"Indiana Jones i artefakt przeznaczenia": Przejmująca opowieść o upływającym czasie

Obsadowe decyzje związane z drugim planem to strzały w dziesiątkę, co nie zawsze bywało takie oczywiste. O ile Mikkelsen już w "Casino Royale" (2006) udowodnił jak dobrze czuje się w rolach czarnych charakterów, o tyle to Phoebe Waller-Bridge była chyba najbliżej, by skraść show Fordowi. Skoro była mowa o nostalgii, nie może też zabraknąć kilku dobrych znajomych, na widok których buzia fanów serii sama się uśmiecha. 

"Indiana Jones i artefakt przeznaczenia" to jednak nie tylko kino przygodowe pełną gębą, ale i przejmująca opowieść o upływającym czasie. Trochę dziwnie patrzeć jak jeden z ulubionych filmowych bohaterów, który kształtował naszą wyobraźnię, się starzeje. Jeżeli jednak nie ma innego wyjścia i każdego z nas to czeka, niech to będzie wyglądało tak, jak w przypadku doktora Jonesa. Na własnych zasadach.

8/10

"Indiana Jones i artefakt przeznaczenia" (Indiana Jones and the Dial of Destiny), reż. James Mangold, USA 2023, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 30 czerwca 2023 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Indiana Jones i artefakt przeznaczenia | Harrison Ford
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy