Reklama

Wracamy do nich w nieskończoność. Zapisały się w naszej pamięci na lata

Są takie filmy, do jakich wracamy w nieskończoność - oglądamy je ponownie, gdy mamy gorszy nastrój czy wraz z rodziną podczas świątecznej przerwy. Oto kilka tytułów, które zapisały się w naszej pamięci i do których zawsze z chęcią wracamy.

Kinga Szarlej, "Kocha, lubi, szanuje" (2011)

"Kocha, lubi, szanuje" to film, który mogę oglądać w nieskończoność. Każda kolejna projekcja przynosi mi tyle samo radości, co za pierwszym razem. To nie jest zwykła komedia romantyczna - to obraz, który zachwyca fabułą, świetnymi dialogami i mistrzowskimi kreacjami aktorskimi.  

Aktorzy wznoszą ten film na wyżyny, a w szczególności świetna para Ryana Goslinga i Emmy Stone oraz sam Steve Carell. Gosling wciela się w rolę pewnego siebie playboya i tworzy postać, którą trudno zapomnieć, Stone za każdym razem rozśmiesza zabawnymi wypowiedziami i mimiką, a Carell mistrzowsko odgrywa postać zagubionego męża i ojca. 

Reklama

Za reżyserię odpowiada duet Glenn Ficarra i John Requa, którzy stworzyli ten film w 2011 roku. Mimo że w zamyśle jest to komedia, to potrafi także wzruszyć, a końcowe sceny, w których poruszane wcześniej wątki się kulminują, są jednymi z najśmieszniejszych w historii kina rozrywkowego.  

Szczerze polecam seans każdemu, nawet jeśli nie jest się fanem komedii. Ja nie byłam, lecz po obejrzeniu tego dzieła, zmieniłam zdanie i teraz nie mogę przestać go oglądać! 

Paulina Gandor, "Charlie i fabryka czekolady" (2005)

Nie ma co ukrywać, Tim Burton to jeden z moich ukochanych reżyserów. Jego produkcje zwykle charakteryzuje mroczna, gotycka estetyka, która od zawsze trafiała w mój gust. Fabuły natomiast opowiadają o specyficznych, nieco szalonych i zarazem uroczych bohaterach, którzy nie są w stanie wpasować się do współczesnego świata. 

"Charlie i fabryka czekolady" to prawdopodobnie jeden z pierwszych filmów tego twórcy, który miałam okazję zobaczyć. Nastrój produkcji kojarzy mi się z zimą i świętami, wtedy też najczęściej decyduję się na kolejny (i często niejedyny) seans. Johnny Depp wcielający się z Willy’ego Wonkę, ekscentrycznego i nieco nieokiełznanego właściciela bajecznej, czekoladą płynącej fabryki, już za młodu skradł serce. Od zawsze uwielbiałam także granych przez Deepa Roya Oompa Loompów, niewielkich skrzatów, które pracowały przy produkcji czekolady i trafnie komentowały postępowania bohaterów w różnorodnych sekwencjach muzycznych. 

Jeśli zdecydujecie się na oglądanie, to pamiętajcie - ciepłe kakao, miękki kocyk i słodkie przekąski są elementami obowiązkowymi!

Patrycja Otfinowska - "Asterix i Obelix: Misja Kleopatra" (2002)

Film francusko-niemieckiej produkcji jest nie tylko niesamowitą ekranizacją kultowych komiksów o dzielnych Galach, ale też prawdziwą perełką polskiego dubbingu. Dzięki wyjątkowemu podejściu polskich dystrybutorów i pracy Bartosza Wierzbięty otrzymaliśmy produkcję, która zapisała się w pamięci widzów na lata.  

Nie można oczywiście zapomnieć o wyjątkowych kreacjach Moniki Bellucci jako Kleopatry, Christiana Claviera jako Asterixa, Gerarda Depardieu, który od lat wciela się w rolę Obelixa oraz Jamela Debbouze jako Numernabisa. 

Do tego filmu mogę wracać w nieskończoność — potrafię cytować dialogi z filmów w losowych momentach dnia, a monolog skryby Otisa na stałe wszedł do popkultury polskiego internetu i nie tylko. Żarty wykorzystane w filmie starzeją się powoli, podobnie jak efekty specjalne. Dzięki temu z prawdziwą przyjemnością ogląda się tę produkcję po latach. 

"Gdybym miał powiedzieć, co cenię w życiu najbardziej, powiedziałbym, że ludzi."

Joanna Krygier - "Bękarty wojny" (2009)

"Au revoir, Shosanna!" - krzyczy za uciekającą w popłochu dziewczyną groźny pułkownik, a my wiemy już, że ta obietnica rychłego zobaczenia zostanie dotrzymana. Słowa te wieńczą jednocześnie jedną z najlepszych sekwencji inicjalnych w historii kina: 20-minutową, pełną napięcia wizytę Hansa Landy w domu francuskiego gospodarza, ukrywającego sąsiadów.

Podobnie mocnych scen jest w "Bękartach wojny" mnóstwo; jeden film Quentina Tarantino mógłby nimi z powodzeniem obdzielić co najmniej kilka innych tytułów. Ponowne spotkanie wspomnianych wyżej bohaterów w paryskiej restauracji, wieczór w niemieckim pubie, który kończy się tragicznie dla większości jego klientów, czy wreszcie zapoznanie grupki Amerykanów udających Włochów z naczelnym czarnym charakterem filmu - to prawdziwe perełki scenopisarstwa.

Nie będzie odkrywczym stwierdzenie, że twórca "Pulp Fiction" potrafi perfekcyjnie operować słowem i błyskotliwie kreować na ekranie sytuacje pełne zawisającego ciężko w powietrzu napięcia. Często wykrzesuje z nich przy okazji iskrę humoru ("Buongiorno"!), ale niekiedy daje im po prostu wybrzmieć z całym przytłaczającym, a duszonym podskórnie nadmiarem emocji . 

Znakomity scenariusz w połączeniu z pozbawioną słabych stron grą aktorską i bezbłędną reżyserią to przepis na dzieło spełnione. Nawet jeśli "Bękartom wojny" daleko do feel-good movie, to oglądanie precyzyjnie skomponowanej wielowątkowej opowieści, pełnej bohaterów z krwi i kości, to prawdziwa uczta dla oka i ucha. Zwłaszcza jeśli, korzystając z nieograniczonych możliwości kina, mamy tutaj do czynienia z alternatywną wersją historii świata, w której globalny konflikt kończy się w efektowny, iście filmowy zresztą sposób.

Marta Podczarska - "To właśnie miłość" (2003)

Nie ma lepszej komedii romantycznej, świątecznej, wielowątkowej i nie zapraszam na tym polu do dyskusji. Jestem fanatyczną obrończynią tego filmu i żadna Zetka pisząca artykuły pod tytułem "Objerzałam/łem 'Love Actually' i skręciło mi kiszki'" nie będzie przeze mnie tolerowana. Ten film to majstersztyk: jest zabawny, ciepły, wzruszający, otula kocykiem pozytywnych emocji. Jego oglądanie to, od 20 lat, świąteczna tradycja moja i mojej mamy.

To osiem historii o różnych rodzajach miłości - od mezaliansu, miłości do przyjaciela, przez pierwszą, nastoletnią, nieodwzajemnioną czy niemożliwą do zrealizowania. I absolutnie każda z nich opowiedziana jest starannie, tak, że wśród moich znajomych nie mam zwolenników tego samego wątku. Nic dziwnego, że scenariusz i reżyseria to prawdziwe romantyczne dzieła - odpowiada za nie Richard Curtis - twórca takich hitów jak "Cztery wesela i pogrzeb", "Notting Hill" czy "Dziennik Bridget Jones" oraz nie tak znanego, ale równie dobrego "Czasu na miłość" (polecam!).

Poza aktorstwem, które jest tu na najwyższym poziomie (mamy tu same gwiazdy: Emmę Thompson, Billa Nighy, Colina Firtha czy Hugh Granta!) na uwagę zasługuje też ścieżka dźwiękowa - i chodzi mi bardziej o wspaniałą Joni Mitchell, niż o Mariah Caray, która w wykonaniu nastoletniej Olivii Olson brzmi swoją drogą lepiej niż w oryginale!).

A jeżeli nie przekonałam Was do tej pory, zobaczcie scenę, która największego zatwardzialca rozkłada na łopatki!

Zobacz też: Najbardziej wyczekiwany horror 2024. Za ten film Netflix zapłacił 17 milionów

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Charlie i fabryka czekolady
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy