​"Zaułek koszmarów": Amerykański sen [recenzja]

Cate Blanchett i Bradley Cooper w filmie "Zaułek koszmarów" /Disney /Getty Images

W swoich ostatnich filmach Guillermo del Toro sięgał po kolejne gatunki i nurty filmowe, a następnie filtrował je przez swoją wrażliwość. Zamiast bawić się w puste hołdy i cytaty, trzymał się odgórnie narzuconych ram, doprawiając całość nutą makabry. Wychodziło różnie. "Wzgórze krwi. Crimson Peak" okazało się zachwycającym wizualnie przeżytkiem kulturowym. Z kolei "Kształt wody" przyniósł del Toro m.in. Złotego Lwa w Wenecji oraz dwa najważniejsze Oscary: za najlepszy film i reżyserię.

W swoim najnowszym dziele meksykański twórca bierze na warsztat kino noir. "Zaułek koszmarów" jest adaptacją powieści Williama Lindsaya Greshama z 1946 roku. Jej głównym bohaterem jest Stan Carlisle (Bradley Cooper), facet bez przeszłości, który przypadkiem znajduje pracę w objazdowym cyrku. Szybko zjednuje sobie większość pracowników, w tym zniszczonego przez alkohol mentalistę Pete'a (David Strathairn). Ten szybko zaczyna wtajemniczać młodszego kolegę w swój fach. Uczy go nie tylko specjalnego kodu, który pozwala utrzymać iluzję jasnowidzenia lub czytania w myślach, ale także etyki pracy, chroniącej uczucia biorących udział w spektaklu. Stan decyduje się w końcu opuścić cyrk, a jego solowe występy przysparzają mu niemałej popularności wśród miejskiej śmietanki. Gdy pojawia się możliwość dużego zarobku, Stan zaczyna stąpać po cienkim lodzie - z wielkimi pieniędzmi w parze idzie śmiertelne niebezpieczeństwo.

Reklama

Budzą się najgorsze instynkty

Del Toro snuje swą opowieść niespiesznie. Będący wstępem pobyt Stana w cyrku trwa prawie godzinę, jednak absolutnie się nie dłuży. Wręcz przeciwnie, reżyser wypełnia go barwnymi postaciami, a przy okazji zrywa z niesamowitością, dotychczas zawsze w pewien sposób obecną w jego filmach. Magię zastępuje jej dekonstrukcja, zarówno poprzez ukazanie technik, stojących za sukcesem kolejnych występów, jak i odebranie jej piękna i niewinności - pojawienie się kolejnych "świrów", półdzikich nieszczęśników trzymanych w klatce i żywiących się surowym mięsem. Rezygnacja z fantastycznych wątków ma także inny powód. "Zaułek koszmarów" nie potrzebuje nawiedzonych domów, czarnoksiężników lub kaiju, wyłaniających się z wyrwy na dnie oceanu. W tym filmie to ludzie są potworami lub sprawiają, że w innych budzą się najgorsze instynkty.

O ile wstęp łączy niewinny romans z "Dziwolągami" Toda Browninga, wraz z przeskokiem czasowym i przeniesieniem się Stana do miasta film tonie w czarnym kryminale. Pojawiają się postaci typowe dla nurtu: femme fatale, tutaj z doktoratem z psychologii i w niepokojącej interpretacji Cate Blanchett, oraz milioner, z którym lepiej nie zadzierać (nie spodziewałem się, że Richard Jenkins potrafi być tak przerażający i odpychający). Także fabuła wydaje się żywcem wyjęta z kryminałów z lat czterdziestych: oto bohater, który dzięki ciężkiej pracy i pomysłowości osiągnął sukces, a teraz ambicje i chciwość pchają go ku samozagładzie. Wszystko utrzymane w kluczu twórczości del Toro, imponujące wizualnie i przerywane nagłymi wybuchami krwawej przemocy.

Forma filmu hipnotyzuje

Od sukcesu i upadku Stana nie można oderwać oczu. Widzów hipnotyzuje wspomniane już forma filmu, jak i wcielający się w protagonistę Bradley Cooper. Pozornie nieco za stary do roli uroczego diabła o złotym języku i bystrym umyśle, aktor udowadnia, że jest filmowym kameleonem, odnajdującym się w każdej konwencji. Jego Stan sprawdza się jako charyzmatyczny konferansjer, błyskotliwy iluzjonista, w końcu jako człowiek przygnieciony licznymi traumami, które w pierwszej scenie zdaje się zostawić za sobą. Cooper czyni go na tyle efektownym, że nie dziwimy się jego szybkiej karierze, a dzięki subtelnym środkom naznacza go tragicznym rysem.

W "Zaułku koszmarów" amerykański sen o sukcesie szybko przeradza się w powoli rozwijający się koszmar. Snujący go del Toro udowadnia, że jak nikt inny potrafi reinterpretować klasyczne kinowe gatunki. Nawet jeśli w końcówce daje się nieco ponieść z kolejnymi zwrotami akcji, całość wieńczy jednym z najbardziej przejmujących filmowych finałów ostatnich miesięcy. Obok "Zaułka koszmarów" nie sposób przejść obojętnie. Za to łatwo można się w nim zatracić.

8/10

"Zaułek koszmarów" (Nightmare Alley), reż. Guillermo del Toro, USA 2021, dystrybucja: Disney, premiera kinowa: 28 stycznia 2022 roku.

Zobacz również:

"Psie pazury": Jak Jane Campion wodzi nas za nos [recenzja]

"C'mon C'mon": Pogadajmy [recenzja]

"Oskarżony": Złożoność życia w erze #metoo [recenzja]

"Ttitane": Jazda bez trzymanki [recenzja]

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Zaułek koszmarów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy