"Wolny strzelec" [recenzja]: Myśliwy w mieście
Louis Bloom (Jake Gyllenhaal) to drobny złodziejaszek. Kradnie, bo musi z czegoś żyć. Bardzo chciałby mieć pracę, ale nikt nie chce go zatrudnić. Złodziej oznacza kłopoty. Louis metodycznie poszukuje rozwiązania swoich problemów finansowych. Nie należy do osób, które się poddają, ot tak, w związku tym uparcie walczy o miejsce dla siebie.
Po kolejnej kradzieży złomu, przez czysty przypadek zatrzymuje się na moście przy wypadku samochodowym. Oprócz policjantów próbujących ratować ofiarę, obserwuje na miejscu zdarzenia dwóch facetów z kamerami, którzy nachalnie próbują nakręcić jak najwięcej materiału. Dla Loiusa taka praca to wymarzony początek wielkiej kariery.
W filmie Dana Gilroya ("Dziedzictwo Bourne'a") chodzi oczywiście o historię bohatera, który bezwzględnie wkracza w świat "złej", amerykańskiej telewizji nastawionej tylko i wyłącznie na obrazki ciał ludzkich z wypadków, napadów i podpaleń itp. Ten podział na "dobre" i "złe" media jest od początku zaskakująco naiwny. Louis i jego koledzy po fachu to współcześni miejscy myśliwi, którzy w tym przypadku poruszają się nocami po Los Angeles, tropią na różne sposoby sceny zbrodni i nieszczęścia, uwieczniają dzięki nowoczesnym kamerom i następnie sprzedają głodnym sensacji stacjom telewizyjnym, które od rana bombardują widzów estetyką "gore".
W tej dość przewidywalnej historyjce o uzależnieniu społeczeństwa od telewizji i radykalnych mediach, które m.in. pozwalają na to, żeby produkcje takie jak np. show najtwardszego szeryfa USA, Joe Arpaio, mogły zdobywać rozgłos - najważniejsza jest postać Louisa. Bohater "Wolnego strzelca" okazuje się być nie tylko zdesperowanym bezrobotnym, który nie ma wyjścia, musi stać się częścią "niecnego" procederu, ale przede wszystkim metodycznym i cierpliwym "wyrzutkiem", który tylko czekał na dobry moment, aby wreszcie móc dyktować warunki. Z jednej strony Louis przypomina Williama Fostera z "Upadku" Joela Schumachera, z drugiej - dziwacznego psychopatę, który był pozbawiony klasycznej edukacji, w związku z tym wiedzę czerpał z internetu. Ludzki robot, maszyna, która podaje poszczególne puste frazy i jednocześnie mści się za lata upokorzeń - to stadium końcowe w przypadku rozwoju tej postaci. Od wyobcowanego wyrzutka do potwora z horroru. W walce Louisa kontekst społecznego wyobcowania ma znaczenie tylko na początku. Później przestaje być ważny. Niestety, nie dlatego, że zmieniają się priorytety głównego bohatera. Chodzi raczej o prostą konstatację, że najbardziej fascynującym psychopatą będzie ten, którego odczytamy jako istotę spoza naszego świata.
Osobnym bohaterem "Wolnego strzelca" jest miasto Los Angeles, po którym brawurowo porusza się Lou Bloom. I choć jego motywacje i granice, które przekracza, można rozpoznać z prędkością światła, dużą przyjemność sprawia obserwowanie strzelca w trakcie nocnych polowań. Za obrazy miasta po zmroku był odpowiedzialny jeden z najgenialniejszych operatorów - autor zdjęć m.in. do "Magnolii" i "Aż poleje się krew" Paula Thomasa Andersona. Tak naprawdę gdyby nie zdjęcia genialnego Roberta Elswita, o filmie Gilroya można byłoby zapomnieć od razu.
6/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Wolny strzelec" (Nightcrawler), reż. Dan Gilroy, USA 2014, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 21 listopada 2014
--------------------------------------------------------------------------------------
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!