Reklama

Mafia po australijsku

"Królestwo zwierząt" ("Animal Kingdom"), reż. David Michod, Australia 2009, dystrybutor: Hagi Film, premiera kinowa 10 grudnia 2010 roku.

Stereotypowy wizerunek australijskiego bushrangera czy poganiacza bydła, o wyglądzie Hugh Jackmana z "Australii" Baza Luhrmanna, nie ma już racji bytu. Za sprawą udanego debiutu Davida Michôda "Królestwo zwierząt", mafia zyskała australijską twarz, a zmitologizowane na czerwonym kontynencie mateship nowy wydźwięk.

Mateship to istotny element kultury australijskiej (nie tak dawno próbowano nawet wpisać je w preambułę konstytucji jako wartość, która zbudowała społeczeństwo australijskie). Na ile prawdziwy, a na ile dziś zmitologizowany, to już inna kwestia. Podobno przetrwało ono już tylko w środowisku policjantów i zorganizowanym podziemiu przestępczym. I właśnie po ową męską solidarność, przyprawioną wypaczonym poczuciem lojalności i odpowiednią dawka przemocy, sięga Michôd. Przypuszczać można, że zainspirował go sukces takich hitów australijskiej telewizji, jak "Blue Murder" czy ostatnio "Underbelly". Jednak reżyser "Królestwa zwierząt" umiejętnie przechodzi od inspiracji do budowania własnej, uniwersalnej historii o mafii podbudowanej z jednej strony klasycznym kinem gatunku, z drugiej - australijskością.

Reklama

Choć dziś częściej mówi się o "neo-mateship" i australijskiej odmianie SNAG (Sensitive New Age Guy), to wspomniane produkcje telewizyjne, ale i filmowe (jak "Chłopcy" Rowana Woodsa czy "Duchy Jindabyne" Ray Lawrence'a) poszukują jeszcze owej tradycyjnej, australijskiej męskości. "Królestwo zwierząt" (podobnie zresztą jak wspomniane produkcje telewizyjne) inspirowane było autentycznymi wydarzeniami. Dziś to właśnie Melbourne prześcignęło Sydney w wyścigu po miano australijskiej Sycylii, a głośne porachunki mafijne trwają nadal. Sukces serialu "Underbelly" zapewne pomógł Michôdowi w zdobyciu sympatii publiczności, ale rekordowe 18 nominacji do nagród AFI (australijskiego Oscara) zagwarantował już sobie reżyserskim talentem.

Historię mafijną z filmu Michôda zainspirowała ponoć strzelanina na Walsh Street w Melbourne, w 1988 roku. Policjanci zostali wtedy zastrzeleni na ulicy, gdy pojechali sprawdzić porzucony na środku drogi samochód. Jednak samo to wydarzenie stanowi pretekst do przedstawienia losów siedemnastoletniego Joshui 'J' Cody (debiutant James Frecheville), który po śmierci matki, narkomanki i alkoholiczki, przenosi się do domu swojej babci Janine 'Smurf' Cody (Jacki Weaver) i jej trzech synów prowadzących narkotykowy biznes. Głową jest co prawda ukrywający się przed policją Andrew 'Pope' Cody (Ben Mendelsohn), ale szyją nią sterującą, Janine. W wyniku różnych incydentów pomiędzy rodziną Cody a policją rozpętuje się regularna wojna. Joshua z biernego obserwatora staje się pionkiem w grze pomiędzy obiema stronami. Gdy detektyw Nathan Leckie (Guy Pearce) przekonuje go, by świadczył przeciwko wujkom, chłopak zostaje postawiony wobec trudnego wyboru złamania podstawowej zasady mafii - lojalności i solidarności wobec rodziny.

Michôd unika miejsc stereotypowych w Melbourne, nawet jeśli międzynarodowa publiczność i tak Australię kojarzy przede wszystkim z Sydney, a nie z pierwszą stolicą Australii. Wraz z operatorem Adamem Arkapawem przełamuje też stylistykę filmów o porachunkach mafijnych. Zdjęcia potęgują wszechobecny upał australijskiego lata, skontrastowany z historią, w której bohaterowie maskują się emocjonalnym chłodem i opanowaniem. Siłą tego debiutu są aktorzy i grani przez nich bohaterowie. Guy Pearce miał zapewne pomóc w promocji, ale oklaski należą się przede wszystkim Benowi Mendelsohnowi i Jacki Weaver. Ich gra, pozbawiona niepotrzebnych gestów buduje postacie psychopatyczne, które niepokoją swoim opanowaniem, ale i nieprzewidywalnymi reakcjami. Nawet drażniąca nijakość (pozorna) debiutanta Jamesa Frecheville pozwala tym mocniej wybrzmieć finałowej scenie filmu. Michôd gra suspensem, ucząc się od najlepszych: niepokój wzbudzają nie tyle same akty przemocy, co myśl o ich nieuchronnym nadejściu i samo oczekiwanie na nie.

"Królestwo zwierząt" nie jest pozbawione wad, lecz umiejętnie wykreowany klimat opowieści owe potknięcia maskuje. Michôd to twórca z nowej generacji australijskich reżyserów, którzy starają się balansować między kinem komercyjnym a artystycznym. Starają się wyjść poza lokalny rynek, sięgają po klasyczne filmowe schematy, budując je z australijskich elementów. "Królestwo zwierząt" zostało nagrodzone w Sundance, a w Australii odniosło sukces w multipleksach (to na tamtejszym rynku rzadkość, bo większość tego typu produkcji ląduje w kinach studyjnych z małą ilości kopii). Na jaki sukces może liczyć za granicą? Jeszcze się zapewne okaże, choć w USA już zarobił ponad milion dolarów.

8/10

Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć film "Królestwo zwierząt"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: dystrybutor | Australia | David | bohaterowie | sydney | film | mafia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy