Reklama

Tsai Ming-liang: "Szukając przestrzeni"

Tsai Ming-liang porównywany jest do takich mistrzów, jak: Michelangelo Antonioni czy Robert Bresson. Jego filmy charakteryzują się powolnym rytmem, ograniczeniem dialogów, długimi, nieruchomymi ujęciami. We wszystkich jego dziełach występuje Lee Kang-sheng - aktorskie alter ego reżysera.

Tsai Ming-liang jest gwiazdą tegorocznej edycji festiwalu Era Nowe Horyzonty, na którym prezentowana jest pełna retrospektywa jego twórczości. W konkursie "Nowe Horyzonty" pokazywany jest najnowszy film azjatyckiego reżysera "Twarz", nakręcony w paryskim Luwrze. W galerii BWA artysta prezentuje zaś swoją ostatnią instalację "Erotic Space". Właśnie koncepcję przestrzeni postanowiłem uczynić tematem naszej rozmowy. Z Tsai Ming-liangiem rozmawia Tomasz Bielenia.

Tomasz Bielenia: Odwiedziłem Pana instalację "Erotic Space" i muszę przyznać, że byłem lekko wstrząśnięty sytuacją, w której mnie Pan postawił. Wie Pan jak reagowali ludzie, wchodzący do zajętego przeze mnie pokoju? Wycofywali się przepraszająco, jakby przyłapali mnie na czymś wstydliwym. Proszę powiedzieć skąd pomysł na zderzenie projekcji wideo-dzienników z przestrzenią pokoju erotycznego?

Reklama

Tsai Ming-liang: Myślę, że to wynika po części z moich częstych podróży. Jeżdżąc tyle po świecie powoli zacierają mi się granice między różnymi miejscami, kwestie czasu stają się coraz bardziej ulotne. Niezmienne jest tylko łóżko w kolejnym pokoju.

Sama idea instalacji powstała dwa lata temu, na prośbę muzeum w Tajpej. Pomyślałem wtedy, że chciałbym w jakiś sposób oddać swoje wrażenia z tych wszystkich podróży, z tego zamieszania wynikającego z tak częstej zmiany miejsca pobytu.

To jest też po części pewne nawiązanie do sauny. W saunie także są takie pokoiki i to co jest dla mnie najbardziej interesujące - ten kontakt międzyludzki. W takich pokojach panuje atmosfera pewnego oczekiwania, niepewność zachowania: wejść, czy nie wejść? Już sama scenografia tej instalacji niesie pewien ładunek emocjonalny, dlatego na ekranie nie chciałem poruszać tematów bezpośrednio odwołujących się do erotyki. Odszukałem filmy, które były nakręcone podczas różnych podróży z ostatnich 10 lat, w niektórych przypadkach musiałem długo się zastanawiać, by przypomnieć sobie, że ten fragment wideo jest z Wiednia, a ten z Nowego Jorku. Po jakimś czasie zanika pamięć o tych wydarzeniach.

W tej wrocławskiej instalacji nie jest jeszcze dość ciemno. Bardzo ważne jest duże zaciemnienie. W poprzednich ekspozycjach "Erotic Space" ściany każdego z pokoi podciągnięte były aż po sam sufit, tak by światło, które promieniuje z ekranów telewizorów nie rozpraszało się tak bardzo. Siła oddziaływania jest wtedy jeszcze większa, ponieważ w jeszcze większym stopniu wystawieni jesteśmy na ryzyko niepewności. Gdzie jesteśmy? W jakim kierunku iść? Tak reaguje nasza podświadomość.

Chciałem się przyznać, że o wiele większe wrażenie zrobiła na mnie właśnie organizacja przestrzeni tej instalacji, niż sam jej tekst, pokazywany na ekranie telewizora materiał. Tak jakby ważniejszy od samego przekazu był jego scenograficzny kontekst. Zdumiałem się, kiedy dowiedziałem się, że przed realizacją filmu "Dziura" (1998) porzucił Pan gotowy scenariusz filmu tuż przed przystąpieniem do zdjęć, po tym jak urzekł Pana budynek, w którym miał Pan kręcić film. Co jest magnetycznego w takich przestrzeniach, że każą Panu porzucać gotowy pomysł na film?

Tsai Ming-liang: Wydaje mi się, że w przestrzennym myśleniu pozostaję pod dużym wpływem niemieckiego ekspresjonizmu. To co my widzimy, a to co widzi kamera - to nie jest ten sam obraz. Dlatego szukając scenerii dla moich filmów zawsze staram się patrzeć na świat przed pryzmat wizjera kamery filmowej. To jest poszukiwanie rzeczy, które dadzą mi pewien filmowy potencjał, które będą miały siłę semantycznego uderzenia, które będą potrafiły wzmacniać pewne sygnały.

Szukanie przestrzeni przypomina poszukiwanie aktora. To też obiekt, który będzie filmowany, to też pewien rodzaj filmowej postaci. Nigdy nie ingeruję w wybraną przez siebie przestrzeń, bo skoro ją wybrałem, to znaczy, że tkwi w niej pewien potencjał. Nie ma już sensu na siłę go wzmacniać. Czy to będzie mały pokój, czy to będą hotelowe schody? Aktorzy w moich filmach niewiele mówią. Dlatego otoczenie, w którym się znajdują, ma im pomagać, podkreślać pewne aspekty, jest ich partnerem.

W ekipie każdego filmu jest scenograf. W moich filmach scenografia to funkcja czasu. Bardzo ostrożnie podchodzę do przestrzeni, w której kręcę. Mam do niej głęboki szacunek. Nie lubię na przykład ścierać kurzu w miejscu, gdzie mam kręcić. Skoro on tam osiadł, to jest immanentną częścią tej przestrzeni.

W Pana najnowszym film "Twarz" miał Pan do czynienia z odwrotną sytuacją. To nie Pan szukał przestrzeni, to miejsce wybrało Pana ["Twarz" została zamówiona u Tsai Ming-lianga przez muzeum w Luwrze, zdjęcia do filmu powstały we wnętrzach i okolicach paryskiej placówki]. Czy ta sytuacja w jakiś sposób wpłynęła na Pana pracę?

Tsai Ming-liang: Mimo że teren Luwru jest tak ogromny, miałem też sporo ograniczeń. Na przykład chciałem znaleźć przestrzeń lasu - miałem taki obraz: zima, las, śnieg. Znalazłem jednak tylko kilka drzewek. Zdecydowałem się jednak zrealizować tam zdjęcia. Żeby stworzyć wizję lasu, zdecydowałem się na użycie luster. To bardzo ciekawe, bo po raz w pierwszy w tak widoczny sposób ingerowałem w zastaną przestrzeń. Inną rzeczą, która mnie zafrapowała, to pewna zmiana ontologicznej perspektywy: w kinie zazwyczaj jest tak, że sztuczne rzeczy udają prawdziwe - tu było zupełnie na odwrót. To pozwoliło mi na wytworzenie pewnego dystansu.

Chciałem, pozostając dalej w temacie przestrzeni, przesunąć delikatnie akcent w kierunku relacji film-widz. Jako że "Twarz" powstała na zamówienie muzeum w Luwrze, przez najbliższy rok będzie częścią ekspozycji. Rodzajem instalacji. Moje pytanie dotyczy poczucia utraty magii sali kinowej.

Tsai Ming-liang: To jest bardzo ciekawe, ponieważ kino ma już ponad sto lat. Po tym czasie muzeum wkracza na teren kina, proponuje nakręcenie filmu. Myślę, że dla filmowców ma to podwójne znaczenie. Po pierwsze udziela odpowiedzi na odwieczne pytanie: czy film jest sztuką. Gest muzeum jest jednoznaczny: tak, film jest sztuką. Jako reżyser odczuwam rodzaj satysfakcji, poczucie spełnienia. Z drugiej strony, skoro jest sztuką, to dostaje nową przestrzeń do swojej ekspozycji. Gdzie się współcześnie ogląda filmy? W multipleksach, parkach rozrywki. To nie już zbyt wiele wspólnego z nabożeństwem sali kinowej, dzisiejszy widz traktuje kino jako rodzaj produktu. Kupiłem bilet, zapłaciłem, więc oczekuję rozrywki, chcę się bawić. Umiejscowienie kina w przestrzeni muzeum sprawia, że idziemy na seans z zupełnie innym nastawieniem. To jest zupełnie inna jakość.

Sam wybór mojego nazwiska przez Luwr, oni stworzyli wstępnie listę około 200 nazwisk, nie jest - mówię to z całkowitą skromnością - chyba przypadkowy. Muzeum dostrzegło po prostu w moich filmach pewien architektoniczny potencjał oraz rodzaj pomostu między światem kina a światem sztuki. Uważam więc, że umiejscowienie kina w przestrzeni muzeum daje mu szanse na dalszy rozwój. Sprawi, że nie stanie się on tylko biznesem, że zachowa ono coś z doniosłości wielkiej sztuki. To jest ratunek dla kina artystycznego.

W ostatnim pytaniu chciałem wrócić do przestrzeni dzieciństwa. Czy istnieje jeszcze kino w Pana rodzinnej miejscowości, do którego chodził Pan jako mały chłopiec na pierwsze filmy?

Tsai Ming-liang: W moim mieście było około 10 kin. W ramach rozbudowy technologicznej większość z tych budynków powyburzano. Na ich miejscu stanęły nowoczesne budynki. Wydaje mi się, że do chwili obecnej zachował się tylko jeden obiekt, w którym kiedyś było kino. Znajduje się tam teraz sklep z plastikowymi wiadrami. Nie oburzam się. To jest naturalna kolej rzeczy. Dawne kina są obecnie zaniedbane, często przejmując funkcję kin porno. Ale zmieniła się idea oglądania filmów. Obecnie kina są częścią centrum handlowego. Wierzę, że w przestrzeni galeryjnej będziemy mogli doświadczać równie intensywnych doznań, co w mroku kinowej sali.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy