"Zakochani": ROZMOWA Z PIOTREM WEREŚNIAKIEM
Na podstawie materiałów dystrybutora - firmy Monolith
- Skąd pomysł na nakręcenie komedii romantycznej?
- Takiego filmu nie było w Polsce w ostatnich latach. Nie kręci się filmów gatunkowych.
A gatunek jak komedia romantyczna jest zupełnie zapomniana przez polskie kino. Postanowiłem tę lukę wypełnić.
- Na czym polega komedia romantyczna?
- Jest to taki gatunek filmu, który opowiada o miłości. Są dwa gatunki filmów o miłości: jest to melodramat, który zawsze kończy się źle i komedia romantyczna - kończy się dobrze, a przede wszystkim musi być śmieszna.
- Skąd pomysł na scenariusz filmu?
- "Zakochani" to historia dziewczyny, która posiada niezwykły talent. Potrafi rozkochiwać w sobie mężczyzn bardzo skutecznie i mocno. Z tego rozkochiwania w sobie mężczyzn czerpie bardzo poważne korzyści majątkowe. Dostaje bardzo drogie prezenty jako dowody miłości. Ma jednak jedną zasadę: nie sypia z tymi facetami. Jednak w pewnym momencie dziewczyna zakochuje się w jednej ze swoich ofiar. Jest to dla niej poważny problem. I to właśnie jest motorem całej akcji, która potem się dzieje.
- W filmie można obejrzeć plejadę znakomitych aktorów...
- Tak to prawda. Jednak z obsadą głównych bohaterów miałem duży problem. To są bardzo specyficzne postacie. Ze scenariusza wynika, że Mateusz i Zosia to są ludzie bardzo urodziwi, młodzi i posiadają całą serię bardzo niezwykłych zdolności. To było bardzo trudne zadanie znaleźć aktorów, którzy pomysł tych postaci zawarty w scenariuszu przełożą na ekran. Bardzo długo się miotałem. Przejrzałem mnóstwo zdjęć zawodowych aktorów jak i amatorów. Największą trudność sprawiały wysokie wymagania np. Zosia musi być to dziewczyna ładna, bardzo zgrabna a przy tym posiadająca talent aktorski. Szukałem i szukałem. Aż wreszcie znalazłem Magdalenę Cielecką i Bartosza Opanię. Teraz wiem, że to się sprawdziło. Ale ostatecznie zadecyduje widz w kinie czy podjąłem słuszną decyzję.
Ja jestem bardzo zadowolony z obsady. W rolach drugoplanowych można obejrzeć m.in. Beatę Tyszkiewicz, Olafa Lubaszenkę, Cezarego Pazurę. W filmie występują dwie postaci, które nie są aktorami. Są to osoby, które grają siebie. Są nimi Bogusław Bagsik i Przemysław Saleta.
- Czy w trakcie pisania scenariusza wiedział Pan już, że będzie reżyserował ten film?
- Pisałem go jako jeden z możliwych scenariuszy do debiutu. Z wykształcenia jestem reżyserem, a nie scenarzystą.
- Czy po udanym debiucie reżyserskim zarzuci Pan pisanie scenariuszy?
- Będę dalej pisał, ponieważ to moje hobby. Chętnie spróbowałbym sił w westernie albo w kryminale czy science fiction. Nęcą mnie różne gatunki. W ogóle lubię kino czyste gatunkowo, takie, które konsekwentnie trzyma się jednej konwencji. Uważam,
że jeśli widz kupuje bilet na komedię, to powinien oglądać komedię. Widz jest bowiem najważniejszy, a jego wymagania - podstawowe.
- Czy w "Zakochanych" będzie trochę obyczajowej satyry?
- Sądzę, że nasza rzeczywistość na tyle znormalniała, że nie musimy się z niej śmiać. Jeśli coś miałoby być tematem satyry, to jedynie polityka, a na nią nie ma miejsca
w komedii romantycznej. Mój film będzie się toczył w kraju ładnym i pachnącym.
Jego bohaterami będą piękni ludzie w eleganckich ubraniach, posiadający luksusowe samochody i bogate domy. Dobrze odżywieni i zadowoleni z życia. Nie zamierzam pokazywać polskiej mizerii.
- Co jest najtrudniejsze przy pisaniu scenariusza?
- Wymyślenie historii. Kiedy jej zarys jest już gotowy, cała reszta, czyli dialogi i poszczególne sceny, piszą się "same". Oczywiście nie zawsze odpowiednie dowcipy wylatują z rękawa, ale to jest już drobiazg. Najważniejsze, to wymyśleć historię - jej początek, rozwinięcie, koniec, punkty zwrotne.
- Jak długo pracuje się nad takim scenariuszem?
- "Zakochanych" pisałem trzy miesiące. Ale z każdym kolejnym nabieram wprawy...