"Wszyscy jesteśmy Chrystusami": ROZMOWA Z MARKIEM KONDRATEM
Po "Dniu świra" był pan utrudzony Adasiem Miauczyńskim. Jak przebiegał proces dojrzewania do kolejnego z nim spotkania?
Adasia miałem dosyć już po jego narodzinach, czyli po „Domu wariatów” 23 lata temu. Dlatego przekazałem go najpierw Wojtkowi Wysockiemu, potem Michałowi Roli, potem Czarkowi Pazurze na dwa wydania, aż wreszcie do niego wróciłem. Też nie bez strachu. Dla mnie to nie jest postać filmowa, to nie jest zwykłe zmaganie się z bohaterem, który przychodzi do mnie z kolejnym scenariuszem Marka. To jest taki leśmianowski garb, który Koterski we mnie odkrył. Przyniósł scenariusz „Domu wariatów” i powiedział, że napisał go z myślą o mnie. Kiedy go przeczytałem, to pomyślałem, że jakiś czort albo anioł mnie nawiedził. Skąd on może wiedzieć tyle o mnie, o moim życiu, wrażliwości, dzieciństwie. Nigdy nikomu tego nie mówiłem, a to w scenariuszu było. Musiał upłynąć jakiś czas, żebym sobie uświadomił, że w losie Adasia Miauczyńskiego jest zawarty los wielu ludzi. Nie ma dnia, żeby mnie ktoś na ulicy nie zaczepiał o Adasia Miauczyńskiego. To mi pozwoliło uświadomić sobie, że ten bohater jest pomieszczony w nas wszystkich, jest pod skórą Polaka. Obojętnie jakie jest jego wydanie. Na tym polega geniusz Koterskiego, na tym polega jego absolutna indywidualność. Uważam go za największą indywidualność filmu polskiego.
Dlaczego Adaś tak bardzo trafia do widza?
Bo widz czuje absolutną szczerość wypowiedzi. Bohater jest pisany z pierwszej ręki. To przeżycia człowieka wrażliwego, dopiero potem artysty, który nadaje mu wymiar sztuki. Widz jest zaopatrzony w bezpieczną strefę sztuki, kreacji. Bo to jest kreacja. Marek używa swojego języka, który jest czytelny dziś dla ludzi i jest przez nich cytowany. Pracownik wykonujący u mnie w domu podłogę, mówi „Panie Marku, na poniedziałek to będzie gotowe. Czekam na znak, sygnał”. Pytam „Dlaczego pan tak mówi”. „A my wszyscy tak mówimy”. Wracałem niedawno z nart. Zatrzymałem się na stacji benzynowej w Niemczech. Podchodzi do mnie czterech Polaków i każdy z nich wyciąga zza pazuchy kasetę z „Dniem świra” i proszą o autograf. „Wy to przypadkiem macie?” pytam. „Nie, wozimy ze sobą. My tym filmem żyjemy.” To jest coś fenomenalnego.
A przecież mamy do czynienia z niezwykle skromną opowieścią - tam nie ma zapasu zdarzeń, tam nie ma typowych przygód filmowych. Trudno przewidzieć każdą następną scenę. To jest absolutna zasługa twórcza tego niezwykle skromnego człowieka, który jak każdy wielki artysta ogranicza swoją opowieść do tego, co jest mu absolutnie najbliższe, czego jest pewien. Z tego rozpościera się opowiadanie dla każdego. Bo czy bohater jest nauczycielem, czy jest dotknięty chorobą alkoholową, czy też przyznaje się do zamiany wielkiego uczucia na drobne przygody erotyczne, to każdy z nas przenika te losy ze swoim życiem. Tylko Marek odkrywa nasze tajemne przestrzenie wyobraźni, umysłu i serca. Łącznie z takimi najbardziej podłymi dla człowieka, które obnażają naszą samotność, konflikt ze światem, nieumiejętność komunikowania się z innymi ludźmi, poniżenie. Znam to na podstawie spotkań z rodakami. Oni czują bliskość tej postaci, jej losów, bliskość przeżycia wynikająca z tego, że poruszamy się po tej szerokości geograficznej, że wychodzimy z tych domów i chodzimy do tej pracy. Tu właśnie.
Pan ma w sobie Adasia?
Ta postać narosła na mnie. Czuję w sobie dzisiaj dwie postaci. Nie jestem Adasiem Miauczyńskim. Mój los jest zupełnie inny uchodzę za człowieka szczęśliwego, dostatnie żyjącego, bez takiego konfliktu życiowego, obdarzonego łatwością komunikowania się
z innymi ludźmi. A jednak on we mnie jest. Marek za każdym razem przysyła mi scenariusz, czy mam grać w filmie czy nie. I za każdym razem odczuwałem ból przeżycia, ponieważ żadnej roli z blisko 100, które odegrałem, nie odczuwałem takiego stresu, ucisku w żołądku. Już wiedziałem, że ten drugi we mnie istniejący zaczyna przejmować pewne przestrzenie mojego organizmu, zaczyna toczyć swoją krew. Dlatego tak się broniłem. Dlatego rozwijałem swoją drogę inaczej. Po „Domu wariatów”, kiedy przyszedł scenariusz „Życia wewnętrznego” powiedziałem Markowi, że nie chcę.
Czego się Pan obawiał?
Bałem się różnych rzeczy. To było związane z przeżyciami z „Domu wariatów”, one były bardzo dojmujące i to w takim organizmie, który wówczas szukał dla siebie drogi. Nie tworzyłem konkretnych planów, ale wiedziałem, że nie mogę się zrosnąć z tym bohaterem. Pomyślałem sobie też, jako rodzaj usprawiedliwienia, że dobrze będzie dla tej postaci, jeśli Adaś Miauczyński będzie miał różne twarze. Będzie bardziej uniwersalny, łatwiej będzie docierał do innych ludzi.
Do „Dnia świra” wracałem z wielkim strachem próbując wpierw go zrzucić na innych. Bałem się tego spotkania, tego scenariusza. Marek zawsze zaopatrywał te moje bojaźnie w rodzaj komentarza dla mnie niezwykle kąśliwy. „Jak wolisz z pistolecikiem biegać po planie, to twoja sprawa, ale może pora się skrwawić.” I rzeczywiście to jest słowo idealne. To jest pot i krew za każdym razem.
Co Pan czuł oglądając ten film?
Siedząc w pustej sali doznałem uczuć, których wcześniej nie przeżywałem, zwłaszcza w filmie. Jestem dość zaimpregnowany na przekaz religijny. Nigdy go w instytucji kościoła nie odebrałem. Ta metafizyka jest mi obca. Nikt z urzędników Pana Boga na ziemi nie umiał jej opowiedzieć. Tymczasem patrzę na ekran i po pierwsze nie oglądam go jak aktor biorący udział w tym zdarzeniu. Nie ma mnie tam. Jest mi to kompletnie obojętne. Widzę Andrzeja Chyrę, młodsze wydanie Adasia i widzę w nim siebie. Nagle jakimś nadludzkim zdarzeniem stajemy się podobni do siebie. Przecież nie mamy tych samych cech. Co nas upodabnia? Nie wiem jak to nazwać. Los tego bohatera? Jego głębokie przeżycie, które widzę na ekranie, i które odbieram jako widz. Nie jestem dotknięty tym, czym dotknięty jest bohater, ale czuję, jakbym przeżywał własne życie, z całą jego ułomnością, z konfliktem, który w sobie mam. Nie odkryłem go w sobie wcześniej, on został tutaj nazwany. I przeżyty przeze mnie w sposób szokujący. Jestem skłonny do przeżyć emocjonalnych, ale to się zdarza niezwykle rzadko. Wstyd się przyznać, ale ja płakałem przez dużą część tego filmu. Znając Marka, jego twórczość, tego bohatera, grając go nie po raz pierwszy, jestem kompletnie nieodporny. Jestem mu wdzięczny za to przeżycie.
Opowiada Pan o tym, jak o zdarzeniu magicznym.
Bo ono jest magiczne. Jestem człowiekiem dosyć pewnie kroczącym przez życie. Nie jestem wolny od zadawania sobie pytań na pewne fundamentalne sprawy. Dotychczas nie znajdowałem na nie odpowiedzi. Nie chcę powiedzieć, że je znalazłem tutaj, ale pewne rzeczy mi się niezwykle uprościły. Jeżeli w pijackiej iluminacji widzę postać Chrystusa rozpiętego na krzyżu i to w takiej wersji „koterskiej”, prostej, bez aureoli. Co widzę? Coś, co tak nieumiejętnie do nas dociera, co zostało z mojego punktu widzenia, przez kościół w złej formie zawłaszczone. Widzę to opowiedziane w sposób prosty
i przez to wzniosły. Że to żywy człowiek. Dzisiaj mam pełną świadomość jego obecności na ziemi w swoim czasie. Z całym nieszczęściem tej obecności, a zatem z tym wszystkim co jest przynależne każdemu człowiekowi czy sobie zdaje z tego sprawę czy nie. Czas naszego pobytu na ziemi jest czasem straszliwego cierpienia fizycznego
i psychicznego, starzenia się, przechodzenia kolei losów. Podpieranie się optymizmem jest doraźnym krzykiem duszy człowieka, by znaleźć w tym jakiś sens. Tak więc jeśli przez niewidocznego ojca zesłany na ziemie jego syn przeżywa cierpienie fizyczne
i psychiczne, to prawdopodobnie po to, żeby to współprzeżyć ze swoimi współtowarzyszami losu. Zostawia nam jedno przesłanie - przesłanie miłości, które dzisiaj mojemu bohaterowi i jego następcy, daje wskazanie jedyne możliwe do przeżycia. Żeby nie umrzeć przedwcześnie i przeżyć to wszystko co trzeba - miłość
i wiarę w nią. Po tym filmie wiara w Boga jest dla mnie wiarą w miłość. To jest rodzaj odkupienia, doznanie wielkie i właściwie podstawowe, jakiego doświadczam poprzez ten film. Dla mnie to nie jest film o alkoholu, ani o przeżyciach człowieka pijącego. Dla mnie to jest zdarzenie metafizyczne o głębokim, duchowym przekazie.