"Śmierć nadejdzie jutro": MÓWI PIERCE BROSNAN
”AKTOR GRAJˇCY BONDA MUSI POGODZIĆ SIĘ Z TYM, ŻE NIE ZADOWOLI WSZYSTKICH”
Gdy po raz pierwszy wkroczyłem na plan ”GoldenEye”, poczułem pewien niepokój. Wychowałem się na filmach o Bondzie, a Sean Connery był moim idolem. Wiedziałem, że muszę dać z siebie wszystko, bo agent 007 stał się częścią ”filmowej podświadomości” widzów na całym świecie.
Jeszcze zanim przyjąłem tę rolę, wypracowałem sobie pewien obraz Bonda. Zdarzało mi się bowiem wcześniej grywać bohaterów - nazwijmy to po imieniu - eleganckich i atrakcyjnych, występowałem także w filmach, które wymagały ode mnie pewnej sprawności fizycznej. Musiałem tylko nabrać pewności siebie, której teraz - po trzech filmach z serii - mam nadzieję nabrałem. Zdaję sobie sprawę, że czekają mnie nowe wyzwania, bo w każdym kolejnym filmie podnosimy poprzeczkę.
Bond musi mieć jasno sprecyzowane motywacje, nawet jeśli mogą się one wydać nieco abstrakcyjne. ”Śmierć nadejdzie jutro” ma mocno zarysowaną narrację. Bond stara się odzyskać dobre imię i ponownie wkroczyć do gry. Przełożeni odebrali mu licencję i podejrzewają o zdradę. Nie mogli mu jednak odebrać gadżetów, które stanowią integralną część akcji. Bez nich nie mielibyśmy efektownych eksplozji i spektakularnych popisów kaskaderskich, bez których nie ma mowy o filmie z Bondem.
Bond jest uosobieniem filmowego bohatera - widzowie przekazują go sobie z pokolenia na pokolenie. To, że zagrałem tę rolę, bardzo mi pomogło - dzięki temu mogłem założyć własną firmę produkcyjną (Irish DreamTime), o czym od dawna marzyłem. Jestem dumny, że dane mi było zagrać Bonda.
Myślę, że po sukcesie trzech filmów o Bondzie, mogę powiedzieć, iż dojrzałem do tej roli. Czuję się w niej dużo pewniej niż na początku. Mimo iż nadal angażuję się w nią bez reszty, nie muszę się już aż tak bardzo martwić o efekty. W przerwie między kolejnymi ujęciami mogę się odprężyć w garderobie, malować, pisać listy, czytać i żyć codziennym życiem.
”Śmierć nadejdzie jutro” ma dużo bardziej linearną narrację niż dwa ostatnie filmy z serii. W przeciwnym razie przy tylu widowiskowych elementach widzowie mogliby stracić z oczu głównego bohatera. Autorzy scenariusza posunęli się bardzo daleko: Bond wpada w ręce wroga, odzyskuje wolność dzięki wymianie więźniów, traci licencję i zmuszony jest działać na własną rękę, tak że niemal traci swą tożsamość.
Złoczyńcy, podobnie jak policjanci, zdają się stawać coraz młodsi. Toby Stephens jest chyba najmłodszym ”czarnym charakterem” w czterdziestoletniej historii serii. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z upływu czasu. Nie mogę oglądać samego siebie w ”GoldenEye” nie uświadomiwszy sobie, że od czasu, gdy kręciliśmy ten film, minęło siedem lat...
Cieszę się, że gram Bonda w czasie, gdy seria obchodzi swe 40 urodziny. Zdaję sobie sprawę z rosnącej konkurencji, ale cóż mogę na to poradzić?