Reklama

"Prorok": WYWIAD Z REŻYSEREM

Czy możesz powiedzieć coś o ironii zawartej w tytule "Prorok"?

JACQUES AUDIARD: - Tytuł ma skłonić widza refleksji. Wyrazić to, co niekoniecznie pokazane jest w filmie - że mamy do czynienia z prorokiem, który zapowiada nowy prototyp bohatera.

- Na początku chciałem znaleźć francuski odpowiednik tytułu piosenki Boba Dylana "Gotta Serve Somebody", która mówi o tym, że zawsze jesteśmy na czyichś usługach. Podobał mi się fatalizm i moralny aspekt tego powiedzenia, ale nigdy nie znalazłem tłumaczenia, które by do mnie przemawiało, tak więc został "Prorok".

Reklama

Co skłoniło Cię, by opowiedzieć tę historię?

- Najciekawsze dla mnie i Thomasa Bidegaina (drugiego scenarzysty) było przełożenie pomysłu Abdela Raoufa Dafriego i Nicolasa Peufaillita na język filmowy. Musieliśmy nadać "Prorokowi" bardzo współczesny, aktualny wydźwięk.

- Chcieliśmy stworzyć bohaterów, jakich jeszcze w kinie nie było. Arabowie są bardzo dobrym przykładem. W kinie francuskim jest tendencja do pokazywania ich w sposób naturalistyczny. My wybraliśmy czyste kino gatunkowe, które jak western, ukazuje nieznaną dla nas postać i tworzy z niej bohatera.

Dlaczego do roli Malika El Djebena wybrałeś aktora o szczególnie młodym wyglądzie -Tahara Rahima?

- Zawsze fascynowali mnie bohaterowie, których siłę niekoniecznie określa poziom testosteronu. Jest wiele podobieństw pomiędzy Taharem Rahimem i Matthieu Kassovitzem, z którym kilkakrotnie pracowałem. Nie znaczy to, że jeden przypomina mi drugiego, ale obaj stanowią pewien obraz mężczyzny, który wydaje mi się intrygujący.

Czy to był także sposób, by widz identyfikował się z bohaterem?

- Zawsze trudno mi projektować identyfikację z bohaterem wobec kogokolwiek poza samym sobą, ale taki oczywiście był zamysł. Moi skazańcy nie są umięśnieni, jak typowi bohaterowie filmów więziennych, nie są stworzeni do tego środowiska, paradoksalnie dopiero tu rozwijają zdolności, które pozwalają im przetrwać i dominować nad innymi.

Postać Malika rodzi refleksję, że wiedza daje dostęp do władzy?

- Tak, to myśl, która wydaje mi się najbardziej interesująca. Ta postać łamie stereotyp. Nie jest to typowy chuligan. Podążając za nim, widzimy jak rozwija się jego umysł - umysł, który cechuje niezwykła elastyczność. Ta umiejętność dostosowywania się do otoczenia pozwala mu ocalić skórę, a później zmienić swój los i zdobyć władzę.

Ten aspekt filmu, przywodzi na myśl innego Twojego bohatera - Dehousse'a w "Wielce skromny bohater".

- Tak, można powiedzieć, że Ci bohaterowie reprezentują pewien model nauki. Pokazujemy ich w stanie całkowitej nędzy, aby dać im szansę, możliwość stworzenia heroicznej postaci. Historia opowiedziana w "Proroku" pokazuje los człowieka, który nigdy nie osiągnąłby takiej pozycji, gdyby nie trafił do więzienia. Tu rodzi się paradoks.

W jaki sposób tworzyłeś bohatera z Malika?

- Częściowo odwołując się do filmowego stereotypu Arabów, który bywa głupi i sprowadza wszystkich Arabów do terrorystów albo bardzo naturalistyczny i pokazuje ich zawsze w społecznym kontekście. Ta myśl bardzo szybko przerodziła się w zasadnicze pytanie o casting. Do roli Malika potrzebowaliśmy kogoś niezwykle polimorficznego, kto znakomicie oddawałby motyw rodzącej się tożsamości. Młody mężczyzna, który nie ma swojej historii, ale napisze ją na naszych oczach. Od początku wiedzieliśmy, że tej roli nie może zagrać znany aktor, ponieważ jest to opowieść o wyjściu z cienia.

Czy chciałeś przełamać coś we francuskim kinie?

- To jest wpisane w ten projekt. Nie mam bogatej filmografii, wyreżyserowałem zaledwie pięć filmów. Pracowałem z Matthieu Kassovitzem, Vincentem Casselem, Romainem Durisem i innymi aktorami o wielkim talencie. Ale po "W rytmie serca" chciałem pracować z nieznanymi. Tej myśli towarzyszyło głębokie przekonanie, że kino powinno oddziaływać społecznie i opisywać świat takim, jaki on jest, w przeciwnym razie, jaki byłby tego sens? To, co mówię, nie ma być polemiczne, to po prostu mój sposób przetwarzania fikcji w coś, co zdaje się być rzeczywistością.

- Myślę, że francuskie kino jest w tej kwestii bardzo ograniczone. Jednym z moich celów było przełamanie tradycyjnego sposobu obsadzania aktorów i zwrócenie uwagi na fakt, że świat się zmienia i bohaterowie muszą również ewoluować. Nową historię tworzy się poprzez nowe twarze i nowe ścieżki.

Malik zdaje się mieć oportunistyczny stosunek do własnej tożsamości.

- Korsykanie uważają go za Araba, a Arabowie za Korsykanina. Jest nieustannie zawieszony pomiędzy dwoma obozami. W pewnym momencie w naturalny sposób zacznie trzymać się swoich. We współczesnym kinie jest tendencja do tworzenia coraz bardziej zdeprawowanych, zepsutych bohaterów. Ty w "Proroku" prowadzisz ich do swego rodzaju odkupienia.

- Ale środki, którymi to robię, mogłyby budzić wątpliwości. Zawsze można stworzyć anty-bohatera poprzez to, czego mu brakuje. To mnie jednak nie interesuje. Chciałbym, aby moi bohaterowie czegoś się uczyli. Myślę, że taką funkcję ma kino - pokazuje to, co prawdziwe i uczy jak się z tym obchodzić. Być może lekcja, którą zdobywa Malik jest paradoksalna, ale nadal interesująca.

W każdym razie, chodzi o to, żeby się uczyć?

- Uczyć się, być uważnym, pełnym rezerwy. Przede wszystkim nie popełniać dwa razy tego samego błędu, bo za trzecim razem możesz już nie żyć.

Czy "Prorok" według Ciebie jest filmem, który niesie moralne przesłanie?

- Tak, inaczej byłoby, gdyby mój bohater pozbawiony był sumienia. Malik jest świadomy tego, co jest dobre, a co złe, ze względu na ogrom zła, którego doświadczył.

Jak wytłumaczysz tajemniczy uśmiech Malika w momencie strzelaniny?

- Malik nagle doznaje wrażenia, że nie można go zniszczyć. Inni bohaterowie w miarę rozwoju wydarzeń zaczynają zbliżać się do sytuacji patowej. Malik natomiast jest osobą, która pod ciężarem kolejnych wydarzeń staje się coraz lżejsza i krok po kroku uwalnia się.

Czy więzienie jest metaforą?

- Z całą pewnością. Filmy gatunkowe zawsze niosą w sobie metaforę. Nasz bohater jest więziony bardzo długo. W tym czasie może zrozumieć w sobie to, co później mu posłuży. Kiedy wreszcie wychodzi na zewnątrz, jest zawieszony pomiędzy dwoma światami.

Określasz postać Cesara, którego gra Niels Arestrup mianem "król".

- Tak, w nawiązaniu do postaci Giono. Król to potwór, który na końcu swej drogi będzie panował nad rodem pająków.

Postać Cesara wydaje się zatem bazować na niemal mitycznym archetypie.

- To prawda, ale nie chcieliśmy, żeby to było zbyt dosłowne. Niels Arestrup w roli korsykańskiego ojca chrzestnego jest niemal nieprawdopodobny, to powoduje, że film podąża w jeszcze ciekawszą stronę.

Jak scharakteryzowałbyś jego relacje z Malikiem?

- Na etapie tworzenia scenariusza chcieliśmy intensyfikować ideę ojciec - syn, aby podkreślić relację pan - sługa. Cesar nie jest jednak dla Malika ojcem, choć ma nad nim kontrolę. Jest dla niego szorstki i nie pokazuje ojcowskiej wrażliwości. Nie ma tu sentymentalnej przyjaźni czy uczucia. To jest relacja oparta na władzy.

W Twoich wcześniejszych filmach często pojawiają się wielkie historie miłosne. W "Proroku" ten temat jest raczej pominięty. Dlaczego?

- Myślę, że to wynika z samej postaci Malika i tego, jak nią pokierowaliśmy. Jest to ktoś znikąd, w jego życiu zwyczajnie nie ma miejsca na historię miłosną. To dlatego na końcu sugerujemy, że mógłby być z Djamilą. Jego własne życie zostało bardzo wcześnie "amputowane" przez więzienie. Malik przejmuje życie kogoś innego, które doskonale mu pasuje. Wydaje się, że od początku do tego dążył. Malik osiąga spokój i ukojenie, ma szansę być wspaniałym ojcem.

Zakończenie filmu sugeruje, że możliwy byłby sequel...

- Tak. Wywołuje pytanie o przyszłość Malika z tą kobietą, z jej dzieckiem i życie, które ma przed sobą.

O czym byłaby druga część "Proroka"?

- Chciałbym widzieć Malika, który nadal się uczy i rozwija swoje umiejętności. Trochę jak w "W rytmie serca", gdzie bohater stara się być pianistą, tak jak Malik, pozostawia za sobą wszystko, co jest już uformowane i nagle wyłania się przed nim fascynująca przyszłość.

Mam wrażenie, że jednym z twoich największych talentów reżyserskich jest dbałość o tworzenie filmu w idealnych warunkach. Masz czas by pisać, wybierać aktorów, kręcić.

- To firmy producenckie potrafią sprawić by cel zbiegał się z narzędziem - bez nich byłoby to trudne. Mam wrażenie, że ludzie często przypisują mi umiejętności, których sam w sobie nie odnajduję. Moje otoczenie ma często więcej wiary w moje możliwości i to oni popychają mnie do przodu. To, że miałem dużo czasu na pisanie, że w pełni przetrawiłem tę historię, że zgłębiłem temat i mogłem zaangażować się w projekt filmowy, który poprzedził długi okres przygotowań, sprawiło, że dokładnie wiedziałem, jaki ten film ma być. Następnym celem jest to, żeby inni zrozumieli świat, w którym osadzona jest historia. Ta faza jest pasjonująca. Proces, w którym wspólnie tworzy się jedno dzieło, czyni kino czymś wyjątkowym. Jedyne, czego jestem pewien, to jaki ma być ostatecznie wydźwięk całości. Czasem przeżywam chwile samotności i zwątpienia. Są chwile, kiedy nie wiem już, co ma sens. Jestem wtedy ogromnie wdzięczny za wsparcie wszystkich ludzi, z którymi pracuję.

Czy odczuwałeś przy tym filmie jakieś ograniczenia z powodu budżetu?

- Czułem przy tym filmie presję na wielu poziomach. Scenariusz oceniliśmy przed kręceniem na 2,5 godzinny film, więc wiedzieliśmy, że czeka nas bardzo długi i intensywny okres zdjęciowy. Poza tym nie mogliśmy kręcić w naturalnym otoczeniu, musieliśmy od początku do końca stworzyć więzienie. To z kolei wymagało zgromadzenia ogromnej ilości osób na planie każdego dnia. Powstał swoisty żywy organizm, zbudowany poprzez grę aktorów. Czasem trzeba było pracować odwrotnie i drugi plan reżyserować tak jak pierwszy. Ten aspekt chyba najbardziej pozwalał nam odczuć, że mamy pewne ograniczenia.

Czy kręcąc "Proroka", zdawałeś sobie sprawę, że nakręciłeś film, który jest tak mocno zakorzeniony w kulturze popularnej?

- To właśnie chciałem osiągnąć. Chcieliśmy zrobić coś na wskroś przeciwnego do "Człowieka z blizną". Dla mnie szaleńcy nie mogą być bohaterami, z którymi widz się identyfikuje. Zdobywanie władzy przez ludzi owładniętych obłędem mnie nie interesuje.

Jesteś ceniony za pracę z aktorami. Jak do tego podchodzisz?

- Bardzo zagłębiamy się w każdą postać. Kiedy pracujesz z aktorami, musisz być z nimi, przechodzić przez te same etapy, przeżywać razem z nimi.

Czego oczekujesz od aktora?

- To czego szukam u aktorów jest dokładnie tym, czego od nich nie oczekuję. Chodzi o to, by stworzyli coś, czego nie przygotowałem, myślę, że oni sami tego potrzebują. Pracując ze mną, chcą odkrywać nowe przestrzenie.

Od czasów Twojego pierwszego filmu Twoje kino uwolniło się od tradycyjnej formy.

- Rzeczywiście, kiedyś na pierwszym miejscu były dla mnie techniczne aspekty wiążące się z pracą nad filmem, ale od "Na moich ustach", to aktor jest dla mnie na pierwszym miejscu.

We wszystkich Twoich filmach, jest taki punkt, w którym obraz jest zaciemniony, widoczny jest tylko jeden element.

- Tak, jest to efekt, który nazywam 'La Mano Negra'. Stosuję go, ponieważ czasem jest dla mnie zbyt dużo obrazu, za dużo światła, za dużo przestrzeni i potrzebne jest ograniczenie. Obraz to mój fetysz. Urzeka mnie kino nieme, które oglądane dziś, wydaje się pochodzić z tak odległego świata.

- Próbowałem wielu narzędzi do tego filmu. HD, 16mm, ultra-lekkie kamery, większość z nich nie urzekła mnie. Ostatecznie to sama historia wyznaczyła swoją własną estetykę.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Prorok
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy