Reklama

"Postrzyżyny": WYWIAD Z REŻYSEREM

rozmowa z Przemkiem Lewandowskim, Stopklatka.pl

Przemek Lewandowski: Filmy czeskie spośród innych kinematografii wyróżnia szczególnie to, iż reżyserzy lubią swoich bohaterów, bez względu na to, co ci bohaterowie robią, w jakich są sytuacjach. Bez względu na to, czy są dobrzy czy źli. I lubi ich nie tylko reżyser, ale i poprzez to widzowie, którzy przychodzą na film. Skąd się bierze taka postawa?

Jirí Menzel: To jest bardzo dobre spostrzeżenie. Powód jest bardzo prosty. Po co mam patrzeć na człowieka, który jest niesympatyczny? Po co mam go oglądać? Wydaje mi się, że pokazywanie złych ludzi mija się z celem, nie ma właściwego odbioru. Jeśli patrzymy na kogoś, kto jest dla nas nieprzyjemny, to nie wyciągamy odpowiednich wniosków. Nie utożsamiamy się z bohaterem i nie czujemy jego błędów. Nie widzimy poprzez to też własnych błędów, a tak to powinno działać.

Reklama

P.L.: Obecnie w Polsce na ekrany kin wchodzi rekordowa liczba czeskich tytułów. W ubiegłym roku było ich około dziesięciu. W tym miesiącu mamy ich kilka, w tym dwa Pana filmy. Jak się Panu wydaje, czym to można tłumaczyć?

J.M.: W Czechach jest teraz zupełnie odwrotna sytuacja. Jest duża fala krytyki wobec czeskich twórców. Zarzuca się im właśnie nadmierną życzliwość i dobroć w traktowaniu bohaterów. Uważa się, że taka postawa wynika z pewnego tchórzostwa, niemożliwości postawienia się i zobaczenia pełnej prawdy o człowieku. Ja natomiast naprawdę nie wiem, co może być ciekawego w filmach kręconych przez twórców, którzy nie lubią swoich bohaterów. Jak czytam książki, czy oglądam filmy innych twórców, to szukam czegoś, co opowiada mi o świecie bliskim i o mnie samym. Sam też kręcę takie filmy. Nie chciałbym być w tym autoagresywny. Nie chciałbym kręcić kina agresywnego, jak to sobie myślą krytycy.

P.L.: Pana najbardziej uznane filmy powstały na podstawie prozy Bohumila Hrabala. Czy Pan się uważa za specjalistę od Hrabala? Czy uważa Pan, że jako reżyser, znalazł idealną metodę przekładania prozy Hrabala na język filmowy?

J.M.: Nie uważam się za specjalistę od Hrabala. Specjalistą byłby pewnie sam pan Hrabal, gdyby nauczył się kręcić filmy. Doświadczenie z Perełek na dnie, a więc z nowelowego filmu, który wspólnie nakręciło kilku reżyserów czeskich, pokazuje, że wiele osób rozumie Hrabala, tylko każdy troszkę inaczej.

P.L.: Panu jednak jedynemu udawało się kręcić kilkakrotnie i to zawsze po mistrzowsku.

J.M.: Jedyna metoda, której się nauczyłem i którą uważam za właściwą, to przystępowanie do kręcenia filmu na podstawie oryginału literackiego z pełnym szacunkiem wobec autora. Zawsze starałem się mieć ten szacunek i prawie zawsze mi się udawało. Nie udało mi się tylko w przypadku Havla (red. Menzlowi chodzi w tym przypadku o Operę żebraczą). Moim mistrzem w szkole był profesor Vavra. On mnie uczył i podkreślał, że nie jest najważniejsze, aby kręcić poszczególne sceny i epizody, tak jak jest w książce, tylko trzeba wejść w tekst i zrozumieć co autor chciał powiedzieć i dlaczego w ogóle zasiadł do pisania. Trzeba również odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego to właśnie ja chcę ten film nakręcić.

P.L.: W jednym ze spotkań autorskich, którego zapis został niedawno opublikowany w Polsce w zbiorze Piękna rupieciarnia, Hrabal wspominał, że był przygotowywany przez Pana scenariusz do filmu na podstawie jego Takiej pięknej żałoby. Dlaczego nie doszło do realizacji tego projektu?

J.M.: Faktycznie pisałem ten scenariusz, ale nie potrafiłem go ukończyć. To miała być w ogóle kontynuacja Postrzyżyn. Nie udało się, ponieważ zabrakło mi dramatycznego materiału na film, nie mogłem znaleźć scen, które mogłyby pchnąć akcję do przodu.

P.L.: Skoro padał już tytuł Postrzyżyn, to proszę na koniec naszej rozmowy zdradzić mi, jak była kręcona scena wejścia na komin w tym filmie.

J.M.: Komin był niski na dwa metry i został postawiony na dachu, tak, aby można było widzieć horyzont. A w przypadku planu bardziej ogólnego pomagali nam kaskaderzy. Oczywiście my wszyscy na ten komin pomimo tego wdrapywaliśmy się.

P.L.: A wie Pan, czy teraz też można na niego wejść?

J.M.: Nie wiem, ale niech Pan dokładnie zanotuje na koniec jedną ważną rzecz. Film może popaść w zapomnienie, ale najważniejsze jest to, aby z niego rodziło się coś nowego, coś co będzie trwało. My bardzo długo szukaliśmy browaru, w którym chcieliśmy nakręcić Postrzyżyny. Wiele z nich zostało zniszczonych podczas komunizmu. W końcu trafiliśmy na taki, który był w względnie dobrym stanie, choć aparatura była nieczynna. Jak skończyliśmy film w 1980 roku, to przez następne 10 lat on się rozpadał. To była ruina. Na początku jednak lat 90. do miejscowości przyjechali przedsiębiorcy, którzy byli zachwyceni Hrabalem i którym ogromnie podobał się film. I oni kupili tę ruinę i robią tam teraz piwo. Założyli również muzeum warzenia piwa i muzeum filmowe. Do tego każdego roku na początku lipca odbywa się tam mały festiwal.

P.L.: No to pięknie. W takim razie trzeba będzie tam jechać i sprawdzić nie tylko ten komin. Dziękuję serdecznie za rozmowę.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Postrzyżyny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy