Reklama

"Pan i władca: Na krańcu świata": NA PLANIE/PODSUMOWANIE

Pomimo trudności i ograniczeń związanych z udziałem w tak wielkiej produkcji, aktorzy i twórcy filmu potrafili znaleźć czas na przyjemności. Chętnie uczestniczyli w meczach rugby organizowanych przez Russella Crowe, który chciał w ten sposób przygotować wszystkich kondycyjnie do finałowej sceny bitwy morskiej.

W przerwach pomiędzy ujęciami członkowie zespołu spotykali się w ,,Małpim Barze’’ (The Monkey Bar), który Peter Weir kazał zorganizować w wydzielonej części studia. Reżyser chciał, żeby aktorzy mieli gdzie usiąść i porozmawiać. W ten sposób nawiązywały się między nimi koleżeńskie relacje, które później przenosili na plan.

Reklama

Pomyślałem sobie, że ludzie spędzający tak wiele czasu poza domem muszą mieć miejsce, do którego mogą zawsze przyjść. Coś w rodzaju angielskiego klubu dla dżentelmenów – mówi Weir. – Uparłem się jednak, żeby w naszym barze nie było telewizora, radia ani głośnej muzyki. To miało być spokojne miejsce przeznaczone do rozmów. Można tam też było pograć w bilard czy szachy albo wypić filiżankę cappucino.

Pewnego dnia podczas kręcenia zdjęć do drugiej części filmu pracujący w studiu twórcy dostrzegli przepływający obok żaglowiec Rose. Jednostka, która zakończyła już swój udział w zdjęciach, wracała właśnie do suchego doku w San Diego. Kiedy mijała swoją ,,bliźniaczą’’ siostrę, czyli makietę okrętu Surprise, Peter Weir i konsultant historyczny Gardo Laco kazali pożegnać ją wystrzałem z dział. Po chwili żaglowiec odpowiedział im podobnym salutem.

Wspominam tę scenę jako bardzo wzruszający moment – mówi Laco. – Wielu z nas miało łzy w oczach. Byłem dumny z tego, że udało nam się przekształcić Rose w najprawdziwszą fregatę, ale w głębi serca żałowałem, że cenne doświadczenie, jakim była praca nad tak niezwykłym filmem, właśnie dobiega końca. Szczególnie mocno odczuła to załoga, od wielu lat związana z Rose.

Dla Petera Weira zakończenie zdjęć oraz praca nad montażem stanowiła kulminację trzyletniej podróży, której efektami chciał teraz podzielić się z publicznością. Mam nadzieję, że wielbicielom dynamicznego kina spodoba się emocjonujący pościg od wybrzeży Brazylii, przez przylądek Horn, aż do Wysp Galapagos. Chciałbym, żeby oglądając go poczuli się tak, jakby sami płynęli HMS Surprise.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy