Reklama

"Odlot": O PRODUKCJI

Odlot, ale dokąd

Zaczynaliśmy pracę z obrazem domu unoszonego przez balony, co było znakiem ucieczki od świata. Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że opowiadamy o tym, że świat to przede wszystkim nasze związki z innymi ludźmi. I tę prawdę nasz bohater Carl powoli odkrywa - opowiadał reżyser filmu, Pete Docter.

Jest to jubileuszowy, dziesiąty pełnometrażowy film wytwórni Pixar, gdzie powstały takie wielkie przeboje, jak "Toy Story", "Potwory i spółka" czy "WALL-E", a także pierwsza produkcja zrealizowana w technice trójwymiarowej. Naprawdę jestem zdania, że nieźle uczciliśmy naszą rocznicę - mówił John Lasseter, producent "Odlotu" i jedna z najważniejszych postaci w słynnej firmie. - Wydaje mi się, że to najzabawniejszy film, jaki stworzyliśmy. Myślę, że udało nam się powołać do życia bardzo oryginalnego bohatera, Carla. Ma on swoje lata i przemierza świat na skonstruowanej własnoręcznie latającej maszynie. A jednocześnie skrupulatnie przestrzega godziny spożywania obiadu - bez względu na wszystko je go o 15.30. Przekonuje się, że wielkimi przygodami są też wszelkie drobiazgi, jakie się nam przydarzają codziennie. Z kolei Russell to jedna z najbardziej przekonujących dziecięcych postaci, jakie stworzyliśmy. Moim zdaniem ta para po prostu rozświetla ekran.

Reklama

Reżyserem filmu został Pete Docter. To człowiek, który niemal od początku znajduje się na pokładzie Pixara. Był trzecim animatorem zatrudnionym w firmie, w 1990 roku. Pracował nad "Toy Story", przygotowywał pierwszy szkic scenariusza "Toy Story 2", czterokrotnie zdobywał nominacje do Oscara, między innymi za najlepszy długometrażowy film animowany ("Potwory i spółka") oraz za oryginalny scenariusz ("WALL-E"). Ma zdecydowane poglądy na to, jakie powinno być kino. Uważam, że dobry film to taki, o którym nie przestajesz myśleć natychmiast po wyjściu z kina - tłumaczył. - I myślisz nie tylko przez jeden dzień, ale nawet przez cały rok. Trzeba starać się wzbudzić prawdziwe emocje, które by naprawdę ogarniały widzów, korespondowały z ich własnym życiem. Bohaterami mogą być potwory czy mrówki, ale ich doznania i uczucia po prostu muszą być prawdziwe.

Lasseter z kolei powracał do swojej ulubionej myśli Walta Disneya. Wraz z humorem przychodzi serce. Disney mawiał, że każdemu wybuchowi śmiechu powinna towarzyszyć łza. W pełni się z tym zgadzam i sądzę, że ta myśl nie straciła nic na aktualności. Dlatego sercem naszego filmu są relacje Carla z nieżyjącą już żoną, a potem jego znajomość z Russellem. Podkreślam, największą przygodą Carla nie jest niesamowita podróż, ale to, co go łączy z rodziną i przyjaciółmi.

Docter wspominał: Z upływem lat pisanie wcale nie staje się łatwiejsze. Niby człowiek jest doświadczony, ale opowieść, którą tworzysz, ciągle zastawia na ciebie nowe pułapki, niejako przekonuje cię, że wszystko jest w porządku, podczas gdy wcale nie jest. Jaka na to rada? Przeróbki, przeróbki i jeszcze raz przeróbki. Do końca nie wiemy wszystkiego, ale pozwalamy sobie na poszukiwania i pomyłki. Jak mawia nasz kolega Ed Catmull, kto nie popełnia błędów, nie ryzykuje. A kiedy nie ma ryzyka, to nie ma i sukcesów. Nie uważamy się za ekspertów - z każdym filmem uczymy się czegoś nowego.

Kiedy był małym chłopcem...

Docter nie ukrywa, że często czerpie natchnienie ze swych wspomnień z dzieciństwa. Tak było w przypadku "Potworów i spółki", gdzie wykorzystał swe obawy z tamtego okresu, a zarazem fascynację potworami. O podobnym, mocno osobistym projekcie myślał już po ukończeniu tamtego filmu, w 2001 roku. Ale potem poświęcił się innymi zajęciom, między innymi wyczerpującej pracy przy "WALL-E". Wreszcie zaczął odbywać regularne spotkania z Bobem Petersonem, z których wyłonił się powoli pomysł na nowy film. Stopniowo pojawiła się idea, by głównym bohaterem uczynić postać nieco podobną do tej z wielu komiksów George Bootha z "New York Timesa". Mieliśmy też na myśli wspaniałych starych aktorów, jak Spencer Tracy czy Walter Matthau, którzy grali niemłodych i upartych, przeważnie mocno opryskliwych facetów, a jednak bardzo dali się lubić - mówił Docter. Na to wszystko nakładały się osobiste, całkiem współczesne doświadczenia i marzenia. Często, po wyjątkowym dniu pracy, fantazjowaliśmy z Bobem, jakby to było znaleźć się jako rozbitek na wyspie na Pacyfiku, z dala od zgiełku i problemów. Potem pojawiła się myśl, żeby wysłać w takie miejsce naszego zaawansowanego wiekiem bohatera. W końcu doszliśmy do wniosku, że ucieczka od świata spowoduje, że bohater do niego wróci.

Z kolei Peterson wspominał: To Pete po raz pierwszy zapisał na papierze pomysł o starym sprzedawcy balonów i latającym domu. Ale dopiero wtedy zaczęła się wielka burza mózgów. Byliśmy podekscytowani, bo główna postać w tym wieku nie występuje zbyt często, a jak już się pojawia, to bywa mało interesująca. A przecież ludzie z pokolenia Carla mają tyle intrygujących historii do opowiedzenia!

Ważnym źródłem inspiracji były dla Doctera postaci starszych ludzi, których spotkał w życiu, między innymi tych, z którymi miał styczność w studiach Disneya. Grupę doświadczonych weteranów animacji i pionierów, którzy towarzyszyli Disneyowi przez długie lata kariery, zwano "dziewięcioma starymi ludźmi". Lecz Docter inspirował się głównie sposobem bycia swego przyjaciela Joe Granta (1908-2005), którego nie zaliczano do tej elity, ale który pracował już w zespole "Królewny Śnieżki". Ten scenarzysta, animator i wybitny karykaturzysta pracował przy "Dumbo", potem przy "Królu Lwie" czy "Mulan". Niezwykłą wagę przywiązywał do jakości scenariuszy. Tuż przed śmiercią miał powiedzieć na jednej z konferencji w studiach Disneya: Teraz największym wyzwaniem jest ścisłe połączenie naszych pomysłów i technologii. Pamiętajmy, że obecnie jedyną rzeczą, jakiej za nas komputer nigdy nie zrobi, jest napisanie dobrej historii. Docter należy niewątpliwie do tej samej szkoły myślenia. Dobrze poznałem tego starego, mądrego człowieka w latach 90. Ilekroć przynosiliśmy mu nowy tekst do przeczytania, zawsze zadawał nam to samo pytanie: pomyśleliście, co publiczność zabierze z tego do domu? Co oznaczało, że najważniejsze są wiarygodne i wzbudzające emocje u widza postaci.

Docter nie wstydził się też przyznać, że cennym źródłem pomysłów były dla niego coroczne wakacje z żoną i dwójką dzieci. Zawsze spędzamy dwa tygodnie, podróżując po Parkach Narodowych i innych pięknych miejscach naszego kraju. To wielka rzecz oglądać świat, ale jeszcze większa być razem. Parę lat temu wyjechaliśmy do Europy. Zatrzymywaliśmy się w modnych hotelach, zwiedzaliśmy wspaniałe zamki. Ale ja najbardziej zapamiętałem pewien wieczór przy gorącej czekoladzie w Paryżu, gdy żartowałem z dzieciakami. Do dziś jest to najsilniejsze i najważniejsze wspomnienie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Odlot
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy