"Marsz pingwinów": BURZA ŚNIEŻNA
Samców w tym czasie czeka istny horror. Nie jadły już od dwóch miesięcy, a miną jeszcze kolejne dwa, zanim będą w stanie dotrzeć do posiłku. Spędzają ten czas poruszając się najdelikatniej jak potrafią, z jajem pod brzuchem, by zbić się w gromadę i przekazywać sobie wzajemnie ciepło. A przeciwników mają wymagających. Słabe słońce świeci ledwie dwie godziny dziennie, temperatura nigdy nie wznosi się powyżej –57 stopni. Mimo ochrony z piór, również wiatr przeszywa pingwiny do żywego.
Na Antarktyce wiatry wieją z głębi lądu – kiedy docierają do wybrzeża, potrafią wiać z prędkością od 162 do 241 km/h. Wiatry te wzniecają śnieżne zamiecie, które w ciągu kilku zaledwie sekund mogą spowodować całkowite oślepienie. Pingwiny, mimo ich olbrzymiej liczby, przestają być widoczne już z odległości dwóch metrów.
By przetrwać burzę śnieżną, zbijają się w ciasną grupę, która żyje własnym życiem. Pingwiny nieustannie się przegrupowują, by te, które znajdują się na skraju, jak najkrócej były narażone na ataki śnieżycy. Potrafią to wykonać niczym baletmistrze – i to bez zdolności płynnego poruszania się, z cennym jajem pod opieką!