Reklama

"Last Minute": ROZMOWA Z PATRYKIEM VEGĄ

Co zainspirowało Pana do nakręcenia tego filmu? Medialne przekazy na temat bankrutujących biur podróży? Relacje polskich turystów, którzy regularnie dają się nabierać nieuczciwym organizatorom?

Myślę, że Polacy są zmęczeni negatywnymi doniesieniami w mediach. Gdziekolwiek przyłożymy ucho, słyszymy o morderstwach, procesach i komisjach śledczych. Tego jest za dużo. Zapragnąłem nakręcić pozytywną komedię opartą na fajnym humorze, wzruszeniach i ciepłych emocjach. "Last minute" jest wyzbyte rubasznego dowcipu. To film, na który można wybrać się z dziećmi i wyjść bez poczucia zażenowania z kina. Słońce w środku zimy i Egipt, jako miejsce akcji, było wypełnieniem powyższej idei. Wiedziałem też, że nie może być to wydumany film, tylko rodzaj zwierciadła, które będzie zapisem wakacyjnych doświadczeń Polaków. Zwierciadła, w którym będzie mógł się przejrzeć każdy, kto był choć raz na zagranicznych wakacjach. Pisząc scenariusz, odbyliśmy dziesiątki godzin rozmów z rezydentami, którzy spędzili w Egipcie niekiedy po 14 lat, wysłuchując perypetii, jakie przytrafiają się Polakom. Dzięki temu w filmie znalazł się również niezwykle aktualny wątek upadających biur podróży. Najważniejsze jednak było to, żeby zrobić pozytywny film.

Reklama

Czy Pan sam korzysta z ofert "last minute"? Zdarzyło się Panu trafić podobnie, jak bohaterom filmu?

W pracy reżysera bardzo trudno jest zaplanować wyjazd z wyprzedzeniem, dlatego na last minute jestem niejako skazany. Organizatorzy moich wyjazdów dotąd szczęśliwie nie plajtowali. Miałem jednak dużo silniejsze doświadczenia, o które się nie prosiłem. Podczas wyjazdów wakacyjnych przeżyłem między innymi tsunami w Tajlandii i wojnę domową w Kenii.

Jak Pan ocenia pracę z Anną Szarek, która wystąpiła tu w swojej pierwszej poważniejszej roli?

Podczas kilkunastu lat pracy reżysera spotkałem się na castingach z setkami aktorek, w tym niemal z wszystkimi koleżankami z polskiej czołówki. Bardzo rzadko zdarza się ktoś, komu kamera dodaje 1000%. W przypadku Ani Szarek miałem poczucie, że obiektyw ją uwielbia. Jak na amatorkę, miała też niezłe "ucho" i potrafiła wczuć się dość łatwo w skomplikowane emocje. Uznałem, że świetnie rokuje i jeśli będzie nad sobą pracować, może zrobić karierę. Ten film jest kolejnym etapem w jej rozwoju i jestem zadowolony z efektu, jaki udało się uzyskać.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Last Minute
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy