"Klecha": Aktorzy nie dostali pieniędzy za udział w filmie! Co z premierą?
Film "Klecha", opowiadający historię księdza Romana Kotlarza, miał trafić na kinowe ekrany w 2019 roku. Obraz z Mirosławem Baką w tytułowej roli wciąż czeka na premierę, tak samo jak występujący w produkcji aktorzy, którzy do dziś nie otrzymali pieniędzy za udział w produkcji.
Film "Klecha" miał być oparty na historii księdza Romana Kotlarza. Opowiada historię niezwykle brutalnych działań powstałej w 1973 roku tzw. "Grupy D" - ściśle tajnego oddziału specjalnego do walki z Kościołem w IV Departamencie MSW. Szefem spec oddziału zostaje pozbawiony skrupułów, cynicznie manipulujący ludźmi "Mistrzo" (Piotr Fronczewski). Pobicia, uprowadzenia, podpalenia i prowokacje, to sztandarowe metody pracy tajnej grupy, której jednym z ważniejszych zadań jest zastraszanie i próba pozyskania do współpracy niezłomnego księdza Romana (Mirosław Baka), proboszcza z podradomskiego Pelagowa, ze szczególną perfidią prześladowanego przez komunistyczne służby już od czasów studiów w Seminarium Duchownym w Krakowie w latach 50.
Nękany nocnymi telefonami z pogróżkami i szantażowany ksiądz Roman nie ustaje jednak w działaniach wspierających strajkujących robotników z Radomia, co wywołuje furię "Mistrza" i popycha go do podjęcia coraz drastyczniejszych kroków. Nieudana próba zamachu na życie kapłana tylko zwiększa jego determinację w walce o prawa pokrzywdzonych.
Reżyserem filmu jest Jacek Gwizdała, który po raz pierwszy zetknął się z postacią ks. Kotlarza ponad 20 lat temu, realizując tryptyk o wydarzeniach 1976 r. w Radomiu "Miasto z wyrokiem". Potem powstał jeszcze poświęcony księdzu film dokumentalny "I cicho ciało spocznie w grobie".
W filmie, oprócz Baki i Fronczewskiego, wystąpili także Artur Żmijewski, Danuta Stenka, Janusz Chabior, Marcin Bosak, Robert Gonera i Lech Dyblik.
Film "Klecha" miał wejść do polskich kin 8 marca 2019 roku. Produkcja TVP miała być odpowiedzią na głośny film Wojciecha Smarzowskiego "Kler".
Jak informuje "Gazeta Wyborcza", Agencja Kreacji Filmu i Serialu TVP ingerowała w kształt filmu, domagając się m.in. usunięcia sceny, w której inni księża krytykują głównego bohatera. Wśród oskarżeń pod adresem księdza Kotlarza znalazły się: nadużywanie alkoholu, posiadanie dziecka i rezygnacja z pobierania opłat za usługi duszpasterskie. "Czy film ma oskarżać duchowieństwo, czy też ukazać heroiczną postawę księdza przy niedojrzałości jego braci w wierze?" - pytano reżysera w ujawnionej przez "Gazetę Wyborczą" korespondencji mailowej z TVP.
Kontrowersje wywołała także postać granego przez Janusza Chabiora księdza, będącego tajnym współpracownikiem SG. "Prezes TVP zapytał mnie: 'Czy postać księdza TW jest potrzebna w filmie?'. Kiedy odpowiedziałem, że to część historii, zapytał: 'Wiem, że tak było, ale po co o tym przypominać?'" - reżyser Jacek Gwizdała przypomniał rozmowę z Jackiem Kurskim.
W związku z konfliktem między producentami a Telewizją Polską producent Andrzej Stachecki rozwiązał umowę z TVP, a nowym koproducentem "Klechy" został Monolith Films.
Kiedy szykowano się do pokazania filmu na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2021 roku, okazało się, że producent zalega z zapłatą honorariów. Pieniędzy nie otrzymało ponad 100 osób zaangażowanych przy filmie, w tym odtwórcy głównych ról.
"Wystawiłem faktury po ukończeniu zdjęć. Producent ma dwa tygodnie na zapłacenie honorarium. Powinienem mieć pieniądze na koncie jeszcze w 2018 r. Do dzisiaj nie dostałem ani grosza. Ponad 30 lat jestem w tej branży i nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem" - tłumaczy Mirosław Baka.
Pieniędzy nie otrzymali także zmarli niedawno Ryszard Kotys i Ignacy Gogolewski.
Radczyni prawna Anna Jarosińska-Kołakowska oszacowała w rozmowie z "Wyborczą", że producent Andrzej Stachecki zalega z wypłatami w wysokości 1,5 mln złotych. W związku z niedotrzymaniem zapisów umowy producent ma też 2 miliony długów wobec miasta Radom.
Mirosław Baka i Piotr Fronczewski wystosowali list otwarty do dyrektora Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, Radosława Śmigulskiego. "My w państwie Prawa i Sprawiedliwości czekamy na sprawiedliwość od ponad dwóch lat. Dlaczego tak wielka grupa ludzi ma płacić za niekompetencje Andrzeja Stacheckiego?" - pytali aktorzy.
"PISF nie ma bezpośrednich narzędzi mogących sprawić, że producent spłaci ludzi, którzy nie dostali honorarium. Mamy pośredni wpływ. Możemy wypowiedzieć umowę producentowi i cofnąć dotację" - odpowiedział Śmigulski. Warto przypomnieć, że "Klecha" otrzymał od PISF-u 3-milionową dotację.
"Podejrzewam, że problemy finansowe są tylko pretekstem, aby tego filmu nie pokazywać. Nie widzę innego wytłumaczenia" puentuje montażysta Marek Król.
Ks. Roman Kotlarz (1928-1976) był szykanowany przez komunistyczne władze za "prowadzenie szkodliwej dla państwa działalności". W dniu robotniczego protestu w czerwcu 1976 r. w Radomiu kapłan błogosławił ze schodów kościoła św. Trójcy radomian, którzy opuścili zakłady pracy, sprzeciwiając się podwyżce cen żywności ogłoszonej przez ówczesnego premiera Piotra Jaroszewicza - 25 czerwca 1976 r. na ulice Radomia w proteście wyszło 20-25 tys. ludzi. Doszło do starć z milicją i oddziałami ZOMO. Według IPN, zatrzymano 654 osoby.
Po powrocie do Pelagowa, będąc pod wrażeniem manifestacji, a także pogłosek o represjach stosowanych przez władze, ksiądz wygłosił kilka kazań upominających się o robotników. Z tego powodu stał się ofiarą brutalnych represji. W lipcu 1976 r. został kilkakrotnie pobity na plebanii przez "nieznanych sprawców". Podczas odprawiania mszy w dniu święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (15 sierpnia) schorowany kapłan zasłabł i stracił przytomność. Trzy dni później zmarł w szpitalu.
20 sierpnia robotnicy radomscy nieśli trumnę z ciałem ks. Kotlarza usłaną kwiatami drogą ze szpitala w Radomiu do Pelagowa - parafii kapłana. Po polowej mszy żałobnej, która stała się patriotyczną manifestacją, przewieziono ciało do Koniemłotów i pochowano w grobie rodzinnym.
W 1990 r. Prokuratura Wojewódzka w Radomiu próbowała ustalić, czy do śmierci Romana Kotlarza nie przyczynili się "nieznani sprawcy". Postępowanie zostało jednak umorzone.
"Realizujemy ten film w przekonaniu, że opowiada historię, którą opowiedzieć warto - po to, żeby młody człowiek, który nie zna (...) wydarzeń czerwca 1976 roku i w ogóle lat 70. w Polsce, mógł dowiedzieć się czegoś na ten temat. Film opowiada o tym w sposób atrakcyjny wizualnie, powołując się na fakty historyczne - mówił w 2018 roku producent filmu Andrzej Stachecki.
"Film pewnie spełni swą funkcję edukacyjną, ale jest to też ciekawa historia wyjątkowej postaci, która z dobrego człowieka zamieniła się w historyczny symbol pewnego oporu i działań dla wolności w naszym kraju" - dodał producent.
"To jest dla mnie postać niezwykła - ksiądz, którzy wyprzedził epokę Solidarności. On był sam; nie było żadnych struktur, a on potrafił przeciwstawić się ówczesnej władzy. (...) Potrafił mobilizować swoich parafian, uczyć ich tych epizodów z historii Polski, które wówczas były zabronione do nauki w szkołach. To był wielki kapłan, a z drugiej strony taki prawdziwy proboszcz, który opiekuje się swoimi owieczkami (...); bity systematycznie przez esbeków, najeżdżających jego plebanię" - podkreślał w 2018 roku reżyser Jacek Gwizdała.