"Generał Nil": OLGIERD ŁUKASZEWICZ O GENERALE "NILU"
Władze komunistyczne zrobiły wszystko, aby pamięć o generale "Nilu" nie przetrwała. Jak Pan odkrywał tę postać?
Faktycznie niewiele o nim wcześniej wiedziałem. Dopiero w momencie przemianowania ulic z Bieruta na Fiedorfa zacząłem się bardziej zastanawiać nad tą postacią i próbowałem czegoś więcej o niej dowiedzieć. Jednak wtedy nie zgłębiałem jeszcze szczegółowo życiorysu generała i z tym większym zainteresowaniem przeczytałem potem kilka książek na jego temat. Zapoznałem się z nimi dość wnikliwie, choć trzeba zaznaczyć że nie ma tego aż tak dużo, a cała ta literatura podaje głównie fakty. Tymczasem film buduje się już z jakiegoś życia.
Film Ryszarda Bugajskiego zresztą na tym się w dużej mierze skupia, na pokazaniu życia Emila Fieldorfa oraz jego próby odnalezienia się w nowej, powojennej rzeczywistości. Co było dla Pana najbardziej intrygujące w tej postaci?
Przede wszystkim dlaczego ktoś tak świadomy i doświadczony przez Związek Radziecki, nie uciekł na Zachód? Dlaczego został? Jest jedna scena w scenariuszu z udziałem współpracującego z "Nilem" majora Bajera, który po wojnie pyta generała, co ten będzie teraz robił? Pada odpowiedź: zjem ciastko i napiję się kawy. Był to dla mnie klucz. W tej zwykłej odpowiedzi zawiera się przyjęcie na siebie możliwości samobójczej. Dopuszczenie na samym sobie eksperymentu testującego granice, do jakich może się posunąć nie prowokowana niczym władza. Fieldorf liczył się z poniesieniem takiej ofiary dla zachowania pewnego wizerunku. Jego zobowiązania wobec nie tylko najbliższych, ale również byłych podkomendnych każą mu stawić temu wszystkiemu czoła. W tym kontekście niezwykle bolesną staje się wiedza o tym, jak ludzie wokół przystosowują się do nowych warunków, czasem wręcz posuwając do zdrady. Świat wokół nie tylko się zmieniał, ale pękały w nim wszelkie wartości. W przypadku generała "Nila" możemy mówić o rodzaju samospalenia. Nie przyjął on propozycji władzy dotyczącej współpracy, co uratowałoby mu życie, tylko po to, aby wystawić na próbę aparat sprawiedliwości.
Czy Fiedorf mógł mieć świadomość, że swoją ofiarą właśnie demaskuje prawdziwe oblicze tej władzy?
Myślę, że nie wykalkulowaną. Jeśli weźmiemy to na logikę to taka ewentualność jest oczywiście możliwa. Jednak istnieje w człowieku coś takiego jak wiara i nadzieja w to, że jakaś resztka przyzwoitości go ochroni. On przede wszystkim wierzył w przetrwanie i w etos łączący żołnierzy przedwojennych oraz tych w PRL-owskiej Polsce. Dlatego Fieldorf staje się ludzki, nie kalkuluje, ufa. Dla niego to po prostu niemożliwe, aby można go było oskarżyć o współpracę z Niemcami. To byłby czysty absurd. "Nil" nie wiedział tylko, że czasy absurdu właśnie się zaczęły.
Postawa Fieldorfa, kiedy ten po wojnie nie chce już więcej podejmować walki, pozostaje niejako w konflikcie wobec tych, którzy jej nie zaprzestali. W wielu przypadkach byli to jego niedawni podwładni, ludzie którzy w niego wierzyli i mu ufali.
Taki spór był wówczas dosyć powszechny i w naszej kinematografii można znaleźć jego przykłady, wystarczy przypomnieć choćby "Popiół i diament". Dotyczył on głównie młodzieży. Gdzieś w mroku, w ciemności kryli się ich dowódcy, którzy być może - jak sugerowały tamte filmy - nadużywali tych gotowych na wszystko chłopców dla swoich prozachodnich rozgrywek. Fieldorf dokładnie wiedział kto reprezentuje Polskę w Londynie oraz jaka między tymi ludźmi toczy się gra. Nie sądzę, aby w tej sytuacji chciał i mógł w jakąś świetlaną przyszłość uwierzyć. Chciał jedynie tak zrobić, aby dało się w tej nowej Polsce żyć, bez zaprzedawania siebie poza granice logiki.
Jakiś wpływ na niego musiał mieć też pobyt na Syberii. Przed zesłaniem był przecież czynnym działaczem opozycji.
Film nie opowiada o okresie życia formującym jego duchowość. Mam tu na myśli służbę w Legionach i walkę z bolszewikami. Było to najgłębsze doświadczenie, po którym dalsze postępowanie stanowiło jego konsekwencję. Wiedza kim byli i są bolszewicy wzięła się przecież z lat 20-tych. Poza tym bardzo mnie interesowało skąd w tym generale była taka niechęć do wojskowego drylu? Nigdy nie zwracał szczególnej uwagi na musztrę, był za to niezwykle tolerancyjny dla swoich żołnierzy, których naprawdę kochał. On im ojcował. Tym bardziej nie mógł zdradzić swoich dzieci, dla których musiał pozostać ojcem do samego końca. Sam pobyt na zesłaniu nauczył go na pewno jednego: że Polska jest dla wielu, dla wszystkich Polaków. Każdy kto wnosi swoje doświadczenie, jednocześnie ją buduje. To bardzo interesujące przesłanie, szczególnie dzisiaj, dla tych wszystkich, którzy mają wpływ na rozwój oraz oblicze tego kraju.
Dramat i tragedia Fieldorfa wynika z faktu, że będąc człowiekiem z natury wrażliwym, szczerze uczciwym, a także nie nienawistnym stanął w obliczu bezwzględnego systemu, pozbawionego praworządnych norm.
"Nil" nie mógł zrozumieć zła, dla którego nie liczą się realia. Niepojętnym dla niego było to, że zło może być w tym przypadku tak absurdalne. Jakakolwiek racjonalna obrona staje się wówczas w ogóle niemożliwa. Podczas procesu oskarżono go o organizowanie podziemnej armii przeciwko wojskom sowieckim, które zajmowały stopniowo kolejne tereny Polski. W żaden sposób zarzut ten nie został racjonalnie udowodniony. Rodzi się więc pytanie, czy można kogoś skazać nie udowodniwszy mu winy? Fieldorfa właściwie skazano za zamiary, bo nie za czyny. Kolejny wymiar tej tragedii to fakt, że sądzili go rodacy, dla których oddał wszystko co najlepsze próbując wyzwolić kraj z niemieckiej okupacji. Czarna niewdzięczność polegała na tym, że nie umiano go obronić tym, co było jego najlepszą kartą. Pozwolono zabić bohatera.
"Generał Nil" mimo iż jest filmem historycznym, unika heroizmu. Przedstawia pewne fakty, ale głównie skupia się na człowieku, którego nie przedstawia jako monolit.
Film prezentuje szereg obrazów z życia codziennego oraz wymianę poglądów. Podczas pracy nad nim ważną sprawą było podjęcie decyzji, które partie powinny być bardziej gorzkie, a które pełne optymizmu i wiary. Dla mnie "Nil", to taki generał - cywil. Właśnie jego cywilność, narzucona przez sytuację, daje mu inny pogląd na to czym jest życie oraz prawo do normalności. Ten bohater nie musi do końca nosić broni, szukać zwolenników i wygłaszać poglądów, które potem byłyby kolportowane w jakiś ulotkach.
W czym Panu, który z takim kunsztem wcielił się w postać generała, był on najbliższy?
Czułem przede wszystkim raczej więź uczuciową z pewną generacją. Kiedy przygotowywałem się do roli w filmie i podczas kręcenia, cały czas miałem przed oczyma swego wuja, człowieka palącego dużo papierosów, lubiącego tak jak Fieldorf dzieci. Chodzi mi o rodzaj pewnej kindersztuby, dziś prawie w ogóle nie znanej. Zresztą już w PRL-u rzadko widywało się tego typu ludzi. Stąd też pojawiło się we mnie uczucie tęsknoty za osobami, które znałem i z którymi na przykład Fieldorf mógłby siedzieć przy jednym stole. On przecież urodził się w tym samym roku, co mój ojciec.
Podczas pracy nad tą rolą, poza poznaną literaturą, spotykał się Pan również z osobami, które znały generała?
Starałem się odnaleźć w swojej wyobraźni przede wszystkim przyjaciół z kręgu mojej rodziny. Poszukać ludzi, których zapamiętałem jako dziecko, i z których wielu mogło posłużyć za model Fieldorfa. Najbardziej pomocna była mi postać Wacława Strzeleckiego, który tworzył przemysł chemiczny na Śląsku i był również więziony przez Urząd Bezpieczeństwa. Te odpryski pamięci bardzo mi się po tylu latach przydały, podpowiadając pewien emocjonalny prototyp postaci.
Film opiera się przede wszystkim na Pana kreacji. Jak wyglądało konstruowanie tej postaci we współpracy z reżyserem, Ryszardem Bugajskim?
Z jego strony była to bardzo rzetelna reżyserska robota. Obaj decydowaliśmy się na rozwiązania w bardzo delikatnych sprawach, na przykład w jakim stanie emocjonalnym rozgrywa się dana scena. Zastanawialiśmy się też nad konsekwencjami montażowymi, jak jedna scena ma się do drugiej? Które cechy charakteru ujawniają się w danej scenie, a które pozostają zakryte? Ja sam musiałem skupić się na tym, że nawet jak z pozoru nic się nie robi, trzeba pamiętać jakie emocje się przekazuje. Wielką radością był dla mnie moment, w którym zaproponowano mi tą rolę. Stało się to w dniu, w którym Andrzejowi Wajdzie wręczano nagrodę Czesława Miłosza w amerykańskiej ambasadzie. Podszedł wtedy do mnie Ryszard Bugajski i powiedział mi, że to będę ja, nie mówiąc absolutnie kogo ma na myśli.
Kiedy Pan się już dowiedział, o kogo chodzi...
Byłem bardzo szczęśliwy ponieważ było to natychmiastowe wejście w bardzo bliską mi, szczególnie w ostatnich latach, tematykę. Brałem, razem z innymi aktorami, udział między innymi w kilku widowiskach patriotycznych na pl. Teatralnym. Były one poświęcone na przykład zesłaniu Polaków na Sybir, innym razem Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu. Podobne uroczystości odbywały się także pod pomnikiem Słowackiego. Sprawy narodowe nie od dziś są mi niezwykle bliskie. Podejrzewam, że bierze się to stąd, iż mam świadomość skończenia się pewnej funkcji aktorów polskich. Będąc jeszcze wychowanym na Zbigniewie Cybulskim miałem przekonanie, że mamy tutaj wielką rolę do odegrania. W teatrze ważnym jest granie Konrada, Kordiana, w filmie natomiast różnych postaci historycznych, jak na przykład powstaniec Gabriel w "Soli ziemi czarnej", bohater "Wiernej rzeki" czy "W pogoni za Adamem". Dla aktora udział w realizacjach o tematyce społeczno-patriotycznej był wręcz nobilitujący. Dziś, na moim pokoleniu, to się niestety kończy. Wygasa w sposób naturalny. Stąd rola generała "Nila" wieńczy, w dorobku moich ról o charakterze narodowym, to wyobrażenie służby wobec kraju.