Reklama

"Ewolucja": PRODUKCJA

David Duchovny gra doktora Irę Kane, który jako pierwszy odkrywa na meteorze pasażerów na gapę i pierwszy rozumie znaczenie tego, jak szybko się rozwijają. „Jest byłym naukowcem rządowym, który popadł w niełaskę i skończył jako nauczyciel college’u w Glen Canyon w Arizonie. Jak na ironię, to tam dokonuje największego odkrycia, które może zmienić jego życie” - zauważa Duchovny.

Reitman przyznaje, że rola Duchovnego z pewnością będzie porównywana ze słynnym serialem „Z Archiwum X”, którego był gwiazdą. Obsadzając go bardziej jednak myślał o wcześniejszych, komediowych występach aktora- na przykład w komedii „Beethoven”, którą Reitman produkował. „Pamiętałem Davida jako przystojnego faceta ze wspaniałym, nietypowym poczuciem humoru i błyskotliwego – bardzo inteligentnego, umiejącego się wypiowiedzieć i bardzo zabawnego. Widziałem też jego nowszą pracę w „The Larry Sanders Show”, więc miałem pewność, że potrafi zagrać w prawdziwej komedii”.

Reklama

Filmowym partnerem Duchownego został Orlando Jones, grający przyjaciela i kolegę z pracy Iry, Harry’ego Blocka. Harry, będąc profesorem geologii, trenuje też żeńską drużynę siatkówki i, nie ukrywając, bardziej interesuje się graniem w piłkę, niż nauką. Wszystko to zmienia się, kiedy zostaje wezwany do badań nad meteorem, ciągnąc Irę za sobą.

Jones mówi: „Harry i Ira pracują razem w college’u, ale widać, że czekają, aż coś w ich życiu się zmieni. Uważają uderzenie meteorytu za niezwykłe wydarzenie, ale i szansę dla siebie, żeby wejść na wyższy poziom; chodzi mi o to, że oni odkrywają obce życie na Ziemi. Wtedy oczywiście zaczynają zdawać sobie sprawę, że to wcale może nie być dla niej bezpieczne.”

„Być może za wcześnie na wydanie takiego stwierdzenia, ale myślę, że David i Orlando inspirują się nawzajem jako para”, zgadza się Reitman. „Obaj są niezwykle inteligentni, ale potrafią też być na równi głupi, kiedy trzeba, i mają tą wspaniałą energię, którą się nawzajem napędzają”.

Seann William Scott zagrał Wayne’a, pechowego faceta, który chciał kiedyś być strażakiem, ale mu się nie udało. Wayne zostaje niemal starty na proch przez meteor, który spada na pustynię Arizony. Następująca po tym inwazja kosmitów jest jakby żywcem wyjęta ze snu Wayne’a. „Prawdopodobnie nie jest najmądrzejszym facetem na świecie, nie jest też do końca dobrze wychowany, ale ma wielkie serce”, przyznaje Scott. „Kiedy jednoczy siły z Irą i Harrym, doskonale radzi sobie, walcząc z kosmitami i pomagając uratować świat. Prawdopodobnie pierwszy raz w swoim życiu ma prawdziwy cel”.

„Wayne jest bardziej dorosłą rolą, to zwykły facet, z którym można się utożsamiać. Ma gównianą pracę na basenie, chce coś zmienić i nagle ma możliwość zrobienia czegoś naprawdę znaczącego. Jestem bardzo szczęśliwy, że dostałem możliwość zagrania takiej roli i zawsze będę wdzięczny Ivanowi, że we mnie uwierzył”.

Bohaterowie woleliby pewnie ratować świat sami, ale nie da się zachować odkrycia tej wagi tylko dla siebie. Nie mija wiele czasu, a rząd postanawia przejąć kontrolę. Pojawia się na miejscu katastrofy w postaci Allison, ślicznej, ale skupionej na pracy epidemiologistki z CDC (Centrum Kontroli i Zapobiegania Kryzysom), zagranej przez dwukrotnie nominowaną do Oscara Julianne Moore. Allison z początku nie ma wiele szacunku dla Iry, kiedy dowiaduje się o jego przerwanej naukowej karierze, wkrótce jednak zdaje sobie sprawę, że przyszłość ludzkości nie będzie zbyt długa, jeśli nie połączą swoich sił.

„Allison jest pracoholiczką, jednak trochę z niej ciapa” - uśmiecha się Moore. „Ciągle popełnia błędy, czym zdobyła moje serce. Troszkę nie umie dostosować się do otoczenia, dlatego nic w tym dziwnego, że kończy po stronie takich, jak ona”.

Niektóre z postaci w „Ewolucji” nie zostały obsadzone: zostały stworzone od zera. Grupa czarodziejów od efektów specjalnych, ze specjalistą Philem Tippettem na czele, pracowała z Ivanem Reitmanem, aby stworzyć całe stada obcych istot, które powstały w komputerze.

„Phil Tippett był idealnym człowiekiem do tej roli” - twierdzi Reitman. „Pracował nad dinozaurami w ‘Jurassic Park’ i ogromnymi owadami z kosmosu w ‘Starship Troopers’, i że w obu przypadkach miałem wrażenie, jakbym oglądał prawdziwe stwory, mające swoją wagę, istniejące w realnej przestrzeni. Tego szukałem do mojego filmu”.

W czasie miesięcy poprzedzających produkcję Tippett i Reitmann musieli określić genezę i najeźdźców z kosmosu i to, w jaki sposób będą ewoluować. Choć mieli ogromne możliwości tworzenia, korzystając z teorii panspermii, musieli trzymać się znanych etapów teorii ewolucji: od pojedynczych komórek, do wielokomórkowców, przez bezkręgowce, płazy i gady, do ptaków i ssaków.

„To była praca zbiorowa” - zauważa Tippett. „Stworzyliśmy setki projektów różnych postaci. Niektóre ze ścieżek naszej ewolucji prowadziły donikąd, wtedy cofaliśmy się i szliśmy w innych kierunkach, dopóki nie ustaliśmy, jak powinny wyglądać i poruszać się te fantasmagoryczne byty, żeby cała historia miała sens”.

„Coś mnie uderzyło przy pracy z Philem” - mówi Reitman. „On naprawdę kocha te stworzenia. Kocha dostawać się do ich głów – zdobywać poczucie tego, jakie one są, jak by zareagowały, jak poruszałyby się ich ciała, w jaki sposób zostawiałyby ślady na ziemi... myślę, że w pewnym sensie myśli o nich jako o istotach realnych”.

Około osiemdziesięciu procent efektów wizualnych zostało stworzonych przez zespół w Tippett Studios. Zaczęli na deskach do rysowania, szkicując stwory i kolorując je artystycznie, następnie wykonali je jako trójwymiarowe makiety, przenosząc je później do komputera, i ostatecznie wykonywali komputerowe animacje. Niektóre z istot wykreowanych przez Tippett Studios były dziwnymi mutacjami pająków i ważek, inne - chodzących pni, drzew z mackami, był tam też całkiem miły kosmiczny „pies”, duża, uskrzydlona istota, i olbrzymia ameba.

Mimo nadzoru, jaki Reitman od początku do końca pełnił nad efektami wizualnymi, rezultaty ogromnie go zaskoczyły: „Wciąż nie mogę się nadziwić poczuciem realności, jakie dają dzisiejsze efekty wizualne. To niesamowite zobaczyć ogromne stworzenia spacerujące po twoim ekranie, mające do czynienia z prawdziwymi aktorami na planach, gdzie wiesz, że ich tak naprawdę nie było. Nie wierzyłem własnym oczom. Słowo prawda nabrało nowoczesnego znaczenia”.

Plany zostały zaprojektowane i zbudowane przez scenografa J. Michaela Riva. Centralnym punktem jego pracy była scena katastrofy meteorytu, który niemal w jedną noc zmienił się w ekosystem nie z tego świata, w którym zaczęły się rozwijać obce formy życia. „Głównym wyzwaniem dla mnie była koncepcja, jak by takie środowisko wyglądało na innej planecie. Niestety, na żadnej nie byłem, musieliśmy więc użyć naszej wyobraźni. Inspirowaliśmy się też pracami kilku artystów fantasy” - zauważa Riva.

Na dwóch ogromnych scenach w studiach Raleigh Manhattan Beach skonstruowano ogromny lej, jaki powstaje po uderzeniu meteorytu. Przeszedł on cztery główne transformacje, z początku panowało tam łagodne środowisko, ciepły klimat pustyni, przypominając miejsce akcji, Arizonę. Kiedy ekosystem obcych zaczął się rozrastać, środowisko leja przybrało barwy, jakie wystepują pod wodą.

Scenograf ściśle współpracował z operatorem Michaelem Chapmanem, uświetniając sceny kręcone w leju. Flora, która zakwitła w leju, wyglądała na wyhodowaną w jakiejś kosmicznej szklarni, tak naprawdę jednak pochodziła z wyobraźni Reitmana, Rivy i zespołu projektantów. Składała się z dwunastu olbrzymich krzaków i drzew i dwudziestu mniejszych roślin. Riva i jego grupa użyli do tego bardzo zróżnicowanej kolekcji ziemskich przedmiotów, miedzy innymi trzy tysiące kocich i psich zabawek, siedemnaście tysięcy kulek do gry, setki stóp gumowego węża, piłki plażowe, i sporo innych niezwykłych przedmiotów. „Wyglądało to interesująco, i tak właśnie mogłaby wyglądać roślinność z innej planety. Zebraliśmy to wszystko, pomalowaliśmy i użyliśmy” - śmieje się Riva.

W wyraźnym kontraście do organicznego środowiska leja zostało zaprojektowane czyste i sterylne rządowe laboratorium badawcze, zbudowane nad lejem do badania meteorytu. Jego wnętrze urządzono w starej fabryce samolotów w Downey, w Californii.

Wewnętrzne sklepienie laboratorium zbudowano w Page, w Arizonie. Niedługo po tym rozpadło się w kawałki w spektakularnej eksplozji, dokładnie zaplanowanej i kierowanej przez kierownika efektów specjalnych Burta Daltona i jego załogę. Eksplozja składała się z serii siedmiu oddzielnych wybuchów, rozdzielonych ułamkami sekund.

Mimo, że była to Arizona, dzień wyznaczony na kręcenie tej sceny okazał się zimny i wietrzny, co było dużym utrudnieniem. Niska temperatura powodowała, że trudniej było przewidzieć reakcje materiałów wybuchowych, istniało też niebezpieczeństwo, że wiatr przeniesie dym w miejsca, gdzie ustawiono kamery, niszcząc ujęcie. Trzeba było szybko podjąć decyzję.

Reitman wiedział, że nie będzie możliwości powtórzenia tej sceny, dlatego wraz z operatorem Michaelem Chapmanem ustawił kamery w piętnastu miejscach, żeby na pewno złapać obraz eksplozji. Natura postanowiła jednak współpracować z filmowcami, uciszając wiatr moment zanim Reitman zawołał „Akcja” i w ten sposób wybuch udało się zarejestrować bez żadnych problemów.

„Wiecie, lubię tego rodzaju filmy z wielkimi efektami, ale to bohaterowie są dla mnie najważniejsi” - mówi Reitman. „W komedii chodzi o to, jak oni reagują na różnego rodzaju wyzwania, które się przed nimi stawia. Jedną z moich ulubionych rzeczy w filmach jest to, że ktoś, kogo nazywamy ‘zwykłym człowiekiem’ może stawić czoło przytłaczającym przeciwnościom, przy których bardziej doświadczeni ludzie by sobie nie poradzili. To było głównym tematem wielu moich filmów, i myślę, że także ‘Ewolucji’. Mamy tu kilku prostych facetów pracujących w college’u w środku Arizony, którzy, jedyny raz w życiu, mają do czynienia z czymś naprawdę wielkim i dorastają do tej sytuacji, odnoszą sukces”.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Ewolucja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy