Reklama

"Czarna Wenus": WYWIAD Z REŻYSEREM

"Czarna Wenus" to rodzaj lustra, w którym ludzie przeglądają się i widzą siebie samych - mówi reżyser.

"Czarna Wenus" to rodzaj lustra, w którym ludzie przeglądają się i widzą siebie samych - mówi reżyser.

- Czy Czarną Wenus można uznać za film psychologiczny?

Psychologia ogranicza nasze rozumienie ludzkiej natury. Wygląd człowieka mówi o nim znacznie więcej niż psychologia. Lubię, kiedy film jest równie prawdziwy, jak realne życie. Aktorstwo bardzo w tym pomaga. Trzeba pamiętać, że kino może mieć również negatywny wpływ i pozbawić grę aktora związków z realnością. Aktor może być tajemniczy i taką właśnie postacią jest Saartije. Nie znamy prawdziwych motywów jej zachowania. Znamy tylko kilka faktów: podróż z RPA do Anglii, pokazy, sprawa sądowa w Londynie, chrzest i kontakt z francuskimi naukowcami. A wszystko inne to tylko domysły, ale właśnie one okazują się istotne. Pokazując tajemnicę sprawiam, że widz cały czas konfrontuje się ze sobą i w sobie samym odnajduje odpowiedzi.

Reklama

- Czy długo przygotowywał się Pan do nakręcenia tego filmu?

Tak. Przeczytałem wszystko, co do tej pory napisano na temat Saartije Bartman i doszedłem do wniosku, że przeważała tu tendencja do przesadnej analizy. Saartije była bowiem pokazywana jako niewolnica, co wydaje mi się niesłuszne, bo przecież miała szansę być uznaną przez brytyjski sąd za wolną. Jednak odmówiła. Niektóre źródła podają nawet, że pracowała jako aktorka już w Cape Town. Miałem wrażenie, że czasami historie, które przeczytałem na jej temat, były przesadnie romantyczne, w niektórych miejscach nawet zmyślone. Uważam to za brak szacunku wobec tej osoby, a właśnie szacunek jest podstawą mojego podejścia. Nie wynika on zresztą z lektury, lecz z głębi serca - z mojego człowieczeństwa.

- Jakie wrażenie zrobiły na Panu archiwalia na temat Saartije Bartman?

Obrazy często mówią znacznie więcej niż słowa. Wyraźnie odczułem to oglądając rysunki Saartjie, jak również jej gipsowy odlew, który nadal pozostaje we Francji. Byłem szczególnie poruszony jej twarzą, która wyraża znacznie więcej niż cokolwiek, co przeczytałem na jej temat. Łatwo można tu dostrzec cierpienie, oznaki alkoholu oraz chorób, a mimo wszystko zachowuje ulotność, niemal mistyczny dystans. Bezgraniczne cierpienie Saartije miało dużo wspólnego z poczuciem rozczarowania. To mnie najbardziej poruszyło. Kiedy myślę o Saartije, nasuwają mi się skojarzenia z samopoświęceniem, upokorzeniem, ale i inteligencją. Na pewno sporo wiedziała o męskiej naturze. Kiedy ją zobaczyłem, od razu poczułem się więc powiązany z jej historią.

- Czy aktorstwo oznaczało dla Saartije całkowite oddanie się publiczności?

Pomimo przemocy i upokorzenia, Saartje nigdy całkowicie nie oddała się widowni. Ludzie nie widzieli prawdziwej Saartije, a jedynie jej karykaturę - to, co chcieli w niej zobaczyć. Jednak zaakceptowanie opinii innych o sobie, gdy ta opinia jest degradująca, stanowi bolesny i skomplikowany proces. W tym sensie można uznać, że Saartije była niewolnicą, ale i artystką. Grała na instrumentach, miała dobry głos, potrafiła tańczyć. Jako artystka musiała cierpieć, bo nie mogła pokazać prawdziwej siebie, a tylko to, co chcieli w niej zobaczyć inni. Była więźniem ludzkich oczekiwań i to właśnie jest głównym tematem filmu - opresja oczekiwań i wierzeń.

- Skąd tak wnikliwa analiza tej postaci?

Identyfikuję się z tą osobą gdyż kiedyś, jako początkujący aktor, czułem się podobnie. Cierpiałem, bo ludzie postrzegali mnie nie jak aktora, lecz Araba. Miałem wrażenie, że jestem w więzieniu, bo role, które wówczas proponowano Arabom, były bardzo ograniczone.

- Czy znalezienie obsady do tego filmu było problematyczne?

Znalezienie dobrej ekipy do pracy nad tym projektem okazało się kluczowe. Cały czas staram się stosować surową etyczną zasadę, której nauczyłem się w teatrze. Nigdy nie zaczynam prób podczas pierwszego dnia zdjęć, a znaczenie wcześniej. Aktorzy mają szansę poznać się wzajemnie. Nawiązują relację, a ja z kolei mogę w znacznie większym stopniu zrozumieć ich indywidualność i potencjał. Taka metoda budowania zespołu była moją obsesją przez kilka lat, ale w tym filmie byłem bardziej zrelaksowany i działałem instynktownie. Weźmy na przykład Andre Jacobsa. Gdy zobaczyłem jego zdjęcie, od razu wiedziałem, że będzie doskonałym Cezarem, chociaż wcale nie widziałem jak gra.

- Czy wybór nieprofesjonalnej aktorki - Yahimy Torr?s, miał zagwarantować autentyczność głównej bohaterki filmu?

Można być świetnym aktorem nie mając doświadczenia. Wybrałem ją, bo nie znalazłem innej ciemnoskórej aktorki, która była podobna do Saartjie Bartman. Po raz pierwszy zobaczyłem Yahimę w 2005 roku, gdy spacerowała po ulicy niedaleko miejsca, w którym mieszkałem. Byłem pod wrażeniem jej uroku, fizycznego wyglądu, a także jej ciała, które przypominało mi Saartije. Kiedy skontaktowałem się z nią kilka lat później i zaprosiłem na casting, okazało się, że to był bardzo dobry wybór. Wiedziałem, że będę w stanie pokierować jej emocjami bez szkody dla niej samej, ale musieliśmy wynająć trenera, który nauczył ją afrykańskiego wyczucia rytmu. Zdecydowałem się zbudować wokół niej zespół profesjonalnych aktorów, którzy mieli stanowić naturalną ochronę. Przyznam, że znacznie łatwiej pracuje się z zawodowymi aktorami, bo amatorzy wymagają czasu. Trzeba ich uczyć i szczegółowo wszystko tłumaczyć. Ale efekt może być zaskakujący, bo amator jest z reguły znacznie bardziej prawdziwy niż zawodowiec. Autentyzm jest jednak zawsze powiązany z bardzo ciężką pracą.

- Czy kręcenie historycznego filmu stanowiło dla Pana wyzwanie?

Oczywiście. Adaptowanie historii na potrzeby filmu powoduje obawy o zbytnie skupianie się na detalach. To może doprowadzić do zguby, ale bałem się. Musiałem zresztą dwukrotnie ograniczyć budżet i zdecydowałem się na cięcia dekoracji. Nie interesowała mnie przesadnie wystylizowana scenografia, bo skupiłem się na psychologicznym kontekście postaci Saartije, jej relacji z ludźmi, opartej na dominacji i konieczności zaspakajania potrzeb innych.

- Dlaczego w Czarnej Wenus mężczyźni są z natury źli?

Człowiek jest taki, jaki jest, czyli zdolny zarówno do dobra, jak i zła. To prawda, że w historii mężczyźni byli opresyjni wobec kobiet, a co dopiero kiedy mówimy o czarnoskórej kobiecie, która tak bardzo różniła się od białych pod względem fizycznym. Sama w sobie stała się wcieleniem opresji. Nie miałem jednak zamiaru przerzucać tu winy na mężczyzn. Raczej interesowało mnie to, jak tego typu opresje stają się w ogóle możliwe. Unikałem jak ognia osądzania. Chciałem pokazać psychologiczny proces, nawet jeśli wydawał mi się straszny, jak na przykład to, że naukowcy, którzy na co dzień chodzili w garniturach z zimną krwią i bez skrupułów wypatroszyli ciało martwej kobiety, a następnie powkładali je do słoików i paradowali z nimi jak z jakimś trofeum. Żaden naukowy cel nie powinien prowadzić do takich wynaturzeń, choć oczywiście można to tłumaczyć faktem, że traktowali ją jak zwierzę. To jednak była nieprawda. Starali się udowodnić, że była bliższa zwierzętom niż człowiek, ale wszystko, co napisali na ten temat, dowodzi niezbicie, że się mylili. Przecież żadne ze zwierząt nie byłoby w stanie stanąć przed badaczami i odmówić im zgody na pełną iniekcję. I właśnie ta intelektualna nieuczciwość była w nich najstraszniejsza. Nie byli oślepieni ideami, lecz ambicją. Starali się znaleźć wytłumaczenie podbojów Afryki.

- Jaką rolę pełni w Czarnej Wenus historia?

Bardzo istotną. Jestem przekonany, że ignorowanie przeszłości jest po prostu niezdrowe. Przywracając życie Saartije Bartman starałem się odsłonić pewien etap w historii Francji.

- Czy Saartije jest symbolem opresji czarnoskórych w Europie?

Z jednej strony jest postrzegana jako niewolnik i to w najbardziej podstawowym znaczeniu tego słowa - jako kobieta w klatce, upokarzana i wykorzystywana. Z drugiej strony jest jednak kobietą, która po prostu żyła po swojemu. Zachowywała się tak, jak chciała, ale była źle potraktowana. Mogła zapewnić sobie wolność, a wybrała inaczej i to jest tu w tym przypadku bardzo istotne.

- Czy podczas pracy nad filmem pojawiły się problemy?

Pod względem technicznym film był wyzwaniem. Trudno było kręcić sceny cierpienia w wytwornych salonach libertynów. Wymagało to długich i żmudnych prób, w trakcie których szukaliśmy prawdy poszczególnych postaci. Nie chciałem nakręcić romansidła. Zależało mi na pokazaniu ludzi, którzy traktują Saartije jako obiekt piękna i pożądania, a także potrafią współczuć jej w momentach cierpienia. Bazowałem tu na własnych aktorskich doświadczeniach, które dostarczały mi ważnych reżyserskich wskazówek.

- Jak można ocenić Czarną Wenus?

To rodzaj lustra, w którym ludzie przeglądają się i widzą siebie samych. Ten film zmienia nas w obserwatorów i pokazuje, w jaki sposób postrzegamy innych. Saartije to nie tylko postać, której współczuję. Traktuję ją również jako źródło wiedzy na temat tego, jak opowiadać o najważniejszych sprawach w życiu. Ale być może widzowie odnajdą w niej jeszcze coś innego.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Czarna Wenus
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy