Reklama

"Aż poleje się krew": AMERYKAŃSKI BOHATER W BRYTYJSKIM WYKONANIU

Anderson tak mówił o swych głównych źródłach inspiracji: Wszystkie najważniejsze pytania i odpowiedzi są moim zdaniem zawarte w "Skarbie Sierra Madre" (1948) Johna Hustona. To rzecz o chciwości, ambicji i paranoi i o tym, jak patrzeć na to, co w nas najgorsze. Pisząc scenariusz "Aż poleje się krew", chciałem niejako wmontować w niego "Skarb...", ale na szczęście poszedłem się przespać z tą myślą. Bo przecież nie ma sensu kręcić kopii arcydzieła. Co rzecz jasna oznaczało, że pragnął powstrzymać się od bezpośredniego naśladownictwa. Ale klimat gorączkowego dążenia do bogactwa pozostał zbliżony. Film stał się jednak przede wszystkim studium niezwykłego charakteru. Temu służy niecodzienny, prawie piętnastominutowy, praktycznie niemy prolog, charakteryzujący zarówno scenerię, jak i charakter głównego protagonisty.

Reklama

Andersonowi udało się namówić do zagrania głównej roli jednego z najbardziej niezwykłych aktorów współczesnego kina, słynącego ze skrajnego utożsamiania się z graną rolą, Anglika Daniela Day-Lewisa. Ten okrzyknięty przez część prasy "angielskim Marlonem Brando" artysta jest znany z niezwykle starannego doboru ról. Anderson wspominał, że pozyskanie do współpracy Day-Lewisa to "jak zdobycie Świętego Graala". Rzecz jasna, nazwisko Andersona nie było Day-Lewisowi obce, ponieważ sławny Anglik jest fanem kina, także amerykańskiego. Day-Lewis opowiadał, że jako Europejczykowi wydaje mu się ono obce i na swój sposób egzotyczne. Znany ze swej metodyczności, stara się je dokładnie poznać. Jeśli jakiś reżyser czy aktor go zainteresuje, ogląda wszystkie jego dostępne filmy po kolei. Nie inaczej było w swoim czasie z dokonaniami Andersona. Ale o decyzji przyjęcia roli zdecydował przede wszystkim tekst scenariusza. Dlaczego niby mam grać Anglików w średnim wieku z klasy średniej? - zastanawiał się niedawno Day-Lewis, który wyznaje zasadę, że aktor nie powinien się powtarzać i jako jeden z doprawdy nielicznych konsekwentnie wciela ją w życie. Czasem nie wiem, gdzie podążam jako aktor, dokąd w końcu dojdę. A dobry scenariusz jest w takiej wędrówce ważnym drogowskazem. W tekście Paula była nakreślona pełna, całkowicie wiarygodna i wielce intrygująca postać. A cały otaczający ją świat wydawał się bardzo plastyczny, po prostu rzeczywisty. Lubię się uczyć. Przyznam szczerze, że nie miałem pojęcia o górnictwie i wydobywaniu ropy. W mojej szkole średniej w Kent tego nie uczyli. Więc zapragnąłem zgłębić temat i przeczytałem mnóstwo na ten temat - wspominał aktor swe przygotowania do roli.

Obcość wobec amerykańskiej tradycji była atutem Day-Lewisa, uważał Anderson. A to dlatego, że aktor stawał się pełnym uwagi zewnętrznym obserwatorem. Taki obserwator zaś dostrzega często więcej niż ktoś, kto od urodzenia jest zanurzony w rodzimej kulturze. Przygotowując się do występu, zapoznałem się z wieloma pamiętnikami z epoki. Okazuje się, że względnie ustabilizowani ludzie z niższej klasy średniej - nauczyciele, urzędnicy, handlowcy - porzucali rodziny, żony i dzieci, by udać się na Zachód, zwłaszcza w czasie gorączki złota, a potem gorączki nafty. Myśleli bez wytchnienia o tym, jak zarobić łatwe pieniądze. Było w tym coś ze zwierzęcego instynktu, a jednocześnie ten przerażający i jednocześnie pociągający dekadenckich Europejczyków entuzjazm, charakterystyczny dla Nowego Świata. Myśląc o koncepcji roli, Day-Lewis zauważył, że różni się ona od jego innych występów w "klasycznych" kostiumowych filmach. Uważam, i inni uważają chyba podobnie, że dobrze wypadam w kostiumie, ponieważ mam niezły profil oraz spore zdolności do wyraźnej artykulacji i łatwość w opanowywaniu różnych akcentów. Ale w tym szczególnym przypadku należało moim zdaniem pamiętać o pewnej istotnej kwestii. W Ameryce, inaczej niż w Europie, niezbyt się ufa sile języka, zwłaszcza jeśli chodzi o orację. Szczególnie dotyczy to amerykańskiego Zachodu. Dowody? Spójrzcie tylko na George'a W. Busha. Jestem pewien, że gdyby tylko dokonał takiego wyboru, to mógłby wyrażać się jak dobrze wyedukowany członek elit z Nowej Anglii. Ale on doskonale wie, że wtedy wielu jego wyborców by mu nie zaufało. Zatem woli wyrażać się inaczej. I trzymać ręce tak, jakby przed chwilą rozstały się z siekierą albo z innym prostym narzędziem. A zdania składa z pewnym, chyba udawanym w jakiejś mierze, wysiłkiem. Gdyby było inaczej, nie sprawiałby wrażenia, że jest ciągle jednym z nich, prostych ludzi. Takie obserwacje przyczyniły się do sposobu budowania roli Plainviewa. Aktor bowiem założył, że ważniejsza niż uwodzicielskie talenty do przemawiania, których bohaterowi zresztą nie brak, jest mowa ciała i gestów, raz spontaniczna, raz wystudiowana, która zresztą często przeczy słowom. Jest to człowiek, którego życie jest dzikie i prymitywne, ale jego determinacja budzi pewnego rodzaju szacunek. Z czasem jednak, w miarę postępów industrializacji, to się zmienia. Mamy tu moim zdaniem do czynienia z historią człowieka, który stopniowo i nieuchronnie coraz bardziej odgradza się od świata. I nie są to rzecz jasna zmiany na lepsze. Plainview ma w sobie wiele z uwodziciela i oszusta. W tym sensie Eli jest do niego podobny. Jego gorączkowe dążenie do bogactwa ma pewne punkty styczne z aktorską pasją, dążeniem do perfekcji i sukcesu. Choć w moim przypadku jest inaczej. Ambicja z reguły rozpiera człowieka, kiedy jest młody, dąży wtedy do zdobycia silnej pozycji w zawodzie. Potem nabiera dystansu do samego siebie, chociaż nadal chodzi o to, by jak najlepiej wykonać swoją pracę. Ale dla każdego twórcy, który traktuje to, co robi, poważnie, twórczość jest jak narkotyk.

Gdy zatem spotka się dwóch podobnych "narkomanów", pasjonatów sztuki to - jak przyznawali i Anderson, i Day-Lewis, współpraca nie zawsze jest łatwa. Przeciwnie, bywa ciężka. Tak było i tym razem. Zwłaszcza pierwsze trzy tygodnie zdjęć okazały się trudne. Reżyser nie był do końca zadowolony z występu aktora. Day-Lewis wspominał potem ze śmiechem, że był bliski załamania, ponieważ myślał, że jego koncepcja roli jest błędna. Nie o to chodziło - tłumaczył już po zdjęciach Anderson. - Daniel musiał dokonać pewnych korekt, ja też dokonałem pewnych korekt. To było po prostu niezbędne dla dobra filmu.

Day-Lewis podkreślał, że, by przezwyciężyć wątpliwości, odwoływał się do scenariusza, ponieważ tekst był odważny. Była w nim uczciwość, która do mnie naprawdę przemówiła. Świat bywa nieprzyjaznym miejscem. A w nas jest gniew i samotność, które czasem nie znajdują żadnego ujścia, narastają. Jak to oddać? Głos jest jednym z podstawowych środków ekspresji. Jego intonacją można wyrazić to, co kryje się w głębi bohatera, obnażyć jego duszę. Starałem się ciągle o tym pamiętać.

Relacja ojciec - syn jest dla tej opowieści kluczowa. Dlatego Anderson bardzo cieszył się, że wybrał do roli H.W. dziesięciolatka Dillona Freasiera, który jest już profesjonalnym jeźdźcem rodeo. Dillon zagrał rolę H.W. z niesamowitą naturalnością i intensywnością - zachwycał się reżyser, który przecież pracował z najlepszymi.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Aż poleje się krew
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy