"4. piętro": ROZMOWA Z REŻYSEREM FILMU
Jak narodził się pomył zrealizowania projektu „4. piętro”?
Pracowałem właśnie nad innym pomysłem, kiedy, niespodziewanie, do moich rąk trafiła historia dramaturga katalońskiego, Alberto Spinozy. A trafiła do mnie, ponieważ jemu bardzo zależało, abym przeniósł ją na ekran. Przeczytałem opowiadanie i bardzo mi się spodobało. Zobaczyłem w nim film, w którym znalazłoby się miejsce zarówno na humor, śmiech jak i na wzruszenie i łzy. Na film wrażliwy. A przy okazji temat, który poruszało, dotykał spraw, które bardzo interesują dzisiejsze społeczeństwo. Razem z Ignaciem del Moral usiedliśmy zatem do pracy nad scenariuszem. I w ten właśnie sposób, ta sztuka, której premiera w 1994 roku była wielkim sukcesem teatralnym, zamieniła się w scenariusz filmowy. Następnie nawiązałem kontakt z Cesarem Benitezem, którego projekt tak zachwycił, że w rezultacie, pracowaliśmy razem aż powstało 7 wersji scenariusza. Wtedy zdecydowaliśmy, że film jest gotowy, żeby rozpocząć zdjęcia.
O czym opowiada film i do kogo jest skierowany?
Trudno opowiedzieć tą historię. Jest oparta na życiowych doświadczeniach autora. Dotyka delikatnych spraw; to opowieść o grupie chorych, spotykających się w szpitalu i dzielących szpitalne pokoje, dorastających ludzi, którzy walczą o życie. Dzięki tonowi, w jakim jest opowiedziana, tonowi, w którym znalazło się trochę poezji, trochę humoru, trochę muzyki i solidarności tych młodych ludzi, zmienia się w coś pięknego. Dzięki temu w efekcie otrzymaliśmy bardzo niezwykłe spojrzenie na chorobę. Nie dlatego, że to temat sam w sobie dramatyczny, ale że z wrażliwością i dużą dawką dowcipu opisuje prawdziwe doświadczenia. Ci chłopcy, ramię w ramię, z siłą, odwagą, a przede wszystkim nadzieją stawiają czoła chorobie.
Kim są bohaterowie filmu i jak wybierano obsadę do niego?
Najwyraźniej muszę cierpieć na swego rodzaju fatalne zauroczenie światem dzieciństwa i wieku dojrzewania, ponieważ zawsze kończy się na tym, że pracuję z młodymi ludźmi. Prawie zawsze trzeba poświęcić trochę czasu na ich znalezienie. Ale ich dużą zaletą jest to, że wraz z ich pojawieniem się na ekranie film ożywa. Znalezienie twarzy, które zobaczycie na ekranie zajęło nam całe lato; to był jeden wielki nieustający casting. Ale udało się. Znaleźliśmy ich, z chyba najbardziej znanym i rozpoznawanym Juánem José Ballestą. To niesamowity aktor. Ma charakter, i wewnętrzną siłę wypisaną na twarzy, a to doskonale pasowało do jego roli. No i jest jeszcze całe mnóstwo zupełnie nieznanych aktorów, dla których jest to debiut filmowy.
Jak pracuje się z młodymi, mniej doświadczonymi aktorami? Łatwiej czy trudniej niż ze starszymi? A może ten ich brak doświadczenia powoduje, że są bardziej elastyczni i ułatwia współpracę?
Nie uważam się za osobę z powołaniem do odkrywania nowych talentów. Czasami jednak tekst, nad którym pracujesz aż się prosi o zaangażowanie aktorów nieznanych i stawiających w tym zawodzie swoje pierwsze kroki. Jest duża różnica między pracą z aktorem, dla którego rola w twoim filmie jest debiutem i profesjonalistą, którego po prostu prosi się o zagranie czegoś, a on to po prostu wykonuje. Podziwiam aktorów. Kiedy obserwuję ich pracę przed kamerą ich umiejętność wykreowania postaci przy jednoczesnym uwzględnieniu moich wskazówek wydaje mi się czymś niezwykłym. To, wbrew pozorom, bardzo ciężka praca wymagająca mnóstwa cierpliwości, zarówno z mojej, jak i ich strony. Na planie tego filmu nie przestawałem ich instruować, żeby było jasne, czego od nich chcę. Na szczęście okazało się, że są na tyle bystrzy, inteligentni i wrażliwi, że od razu chwytali moje sugestie.