Reklama

Skazano go na osiem lat więzienia. Wszystko musiał zostawić i uciec z kraju

- My, filmowcy, zdecydowanie mamy moc zmieniania świata. Z pomocą kina możemy walczyć o prawa człowieka. Najwyższa pora, żeby na świecie zapanował pokój, ale wygląda na to, że to się nigdy nie stanie - wyznał irański reżyser Mohammad Rasoulof, który musiał uciekać ze swego kraju. - Poczucie, że już nigdy nie będę mógł wrócić do Iranu, jest bardzo dziwne - dodał. Jego najnowszy film, nominowane do Oscara "Nasienie świętej figi", wciąż można oglądać na ekranach polskich kin.

- My, filmowcy, zdecydowanie mamy moc zmieniania świata. Z pomocą kina możemy walczyć o prawa człowieka. Najwyższa pora, żeby na świecie zapanował pokój, ale wygląda na to, że to się nigdy nie stanie - wyznał irański reżyser Mohammad Rasoulof, który musiał uciekać ze swego kraju. - Poczucie, że już nigdy nie będę mógł wrócić do Iranu, jest bardzo dziwne - dodał. Jego najnowszy film, nominowane do Oscara "Nasienie świętej figi", wciąż można oglądać na ekranach polskich kin.
Mohammad Rasoulof na premierze filmu "Nasienie świętej figi" w Cannes (2024) /Stephane Cardinale - Corbis /Getty Images

Mohammad Rasoulof to jeden z najwybitniejszych irańskich reżyserów, który takie swoje filmy, jak "Rękopisy nie płoną" czy "Uczciwy człowiek", nakręcił w ojczyźnie nielegalnie. Stawał za to przed sądem, odsiadywał też wyroki więzienia. Jednak dotychczas władza wypuszczała go w miarę szybko, w czym pomagała presja międzynarodowych środowisk.

Wszystko zmieniło się, kiedy Rasoulof pracował nad swoim ostatnim filmem "Nasienie świętej figi". Praca na planie zbiegła się w czasie z protestami kobiet w całym Iranie. Reżim zaostrzył politykę wymierzoną w osoby, które krytykowały rządy ajatollachów. Irański sąd skazał Rasoulofa na osiem lat więzienia. Reżyser w przeciągu kilku godzin musiał uciekać z kraju, żeby uniknąć osadzenia. W rozmowie z Interią opowiada o tym, jak wyglądała jego ucieczka.

Reklama

- Przeszedłem się dookoła mojego domu, pożegnałem się z moimi roślinami, zostawiłem wszystkie sprzęty elektroniczne, zadzwoniłem do mojego przyjaciela i poprosiłem go, żeby przywiózł mi jakąś gotówkę, bo wiedziałem, że nie mogę użyć mojej karty bankomatowej. A potem opuściłem mój dom bez dokumentów, bez komórki, bez laptopa. Wszystko musiałem zostawić - mówi, kiedy spotykamy się po premierze "Nasienia świętej figi" w Cannes.

Artur Zaborski: Jak się pan czuje w Europie? Odzyskuje pan powoli spokój?

Mohammad Rasoulof: - Film to nie tylko reżyser, ale też aktorzy, operator, dźwiękowiec, scenograf, kostiumograf, makijażysta. Większość z nich nadal przebywa w Iranie i doświadcza prześladowań. Grozi im niebezpieczeństwo. Moje serce jest z nimi, źle się czuję, że nie ma mnie ich obok mnie. Poczucie, że już nigdy nie będę mógł wrócić do Iranu, jest bardzo dziwne. Pierwszy raz wyjeżdżam poza ojczyznę bez biletu powrotnego. Z drugiej jednak strony, kiedy idę do domu w Europie, to wiem, że nie chowa się po krzakach dziesięć osób gotowych na mnie w każdej chwili wskoczyć. I to akurat dobre uczucie.

Kończył pan pracę nad "Nasieniem świętej figi", kiedy sąd w Iranie wydał na pana wyrok skazujący pana na więzienie. W jednej chwili musiał pan uciekać z kraju. Czy może pan opowiedzieć, jak ta ucieczka wyglądała?

- Byłem na planie, kiedy dowiedziałem się, że skazano mnie na osiem lat więzienia za mój poprzedni film. Bardzo to mną wstrząsnęło, bo byłem mocno skupiony na pracy nad "Nasieniem...". Nie wiedziałem wtedy, czy w ogóle kiedykolwiek skończę nowy film. Starałem nad tym nie zastanawiać, tylko skoncentrować myśli na pracy. Skontaktowałem się z moim prawnikiem, żeby skonsultować z nim, czy mam jakieś opcje, żeby dokończyć zdjęcia.

Co panu powiedział?

- Że złoży apelacje. Wyliczył, że rozprawa apelacyjna odbędzie się w lutym albo marcu. Czyli wtedy, kiedy świętujemy perski Nowy Rok, więc sądy nie pracują przez dwa tygodnie. "Przy odrobinie szczęścia możesz dokończyć zdjęcia" - powiedział. I tak się właśnie stało. Miałem farta, bo udało mi się zamknąć projekt i cały zarejestrowany materiał wysłać do moich współpracowników za granicę. Zarówno mój montażysta, jak i cała ekipa zajmująca się postprodukcją pracowała w Niemczech. Powiedziałem im: "Teraz los mojego filmu spoczywa w waszych rękach. Nieważne, co się stanie ze mną, macie go dokończyć według scenariusza i nie pozwolić, żeby został przerwany".

Film był bezpieczny, ale pan nie.

- Kilka godzin po tym, jak przekazałem instrukcje ekipie, dostałem wiadomość, że zapadł drugi wyrok. Czekało mnie więc osiem lat więzienia. Miałem więc chwilę, żeby podjąć decyzję, czy mam znów trafić za kratki, czy powinienem raczej opuścić kraj. Pomyślałem sobie, że w więzieniu byłbym kolejnym politycznym więźniem. Zostałbym pozbawiony możliwości walki o ważne dla mnie wartości. Nie mógłbym też opowiadać historii, a tych mam jeszcze w zanadrzu mnóstwo. Przeszedłem się dookoła mojego domu, pożegnałem się z moimi roślinami, zostawiłem wszystkie sprzęty elektroniczne, zadzwoniłem do mojego przyjaciela i poprosiłem go, żeby przywiózł mi jakąś gotówkę, bo wiedziałem, że nie mogę użyć mojej karty bankomatowej. A potem opuściłem mój dom bez dokumentów, bez komórki, bez laptopa. Wszystko musiałem zostawić.

Dokąd pan pojechał?

- Do mojego przyjaciela, u którego wiedziałem, że będę bezpieczny. Stamtąd skontaktowałem się z ludźmi, których poznałem podczas moich poprzednich pobytów w więzieniu. Jedyną dobrą stroną więzienia jest to, że poznajesz tam pożytecznych ludzi. To właśnie oni zabrali mnie do osób zajmujących się szmuglowaniem tych, którzy chcą nielegalnie przekroczyć granicę. Zabrać mnie do kryjówki przy granicy z Turcją. Po jakimś czasie mogłem się przedostać do wioski po drugiej stronie.

Musiał pan tam odetchnąć z ulgą.

- Na to było zdecydowanie za wcześnie, bo dopiero wtedy zaczęły się wyzwania. Miałem zostać przetransportowany do nieodległego miasta, gdzie znajduje się niemiecki konsulat, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Ponieważ nie miałem ze sobą żadnych dokumentów, nie mogłem potwierdzić swojej tożsamości.

Jak się to panu udało zrobić?

- Szczęśliwie, mieszkałem już kiedyś w Niemczech, więc władze Niemiec były w stanie zidentyfikować mnie na podstawie odcisków palców. Na tej podstawie wydano mi dokument, które uprawniły mnie do podróży do Europy. Ten proces był nieco skomplikowany, ale zakończył się dobrze. Trafiłem do Niemiec po 28 dniach. Następnego dnia po tym, jak wylądowałem w Niemczech, ogłosiłem oficjalnie, że opuściłem mój kraj.

Władze Iranu chcą pana ukarać za pańskie filmy. Czyli najwyraźniej boją się ich wpływu. A pan wierzy, że kino może zmieniać rzeczywistość?

- My, filmowcy, zdecydowanie mamy moc zmieniania świata. Z pomocą kina możemy walczyć o prawa człowieka. Najwyższa pora, żeby na świecie zapanował pokój, ale wygląda na to, że to się nigdy nie stanie. Walka o to trwa ciągle. Myślę jednak, że dzisiaj jest lepiej, niż było sto lat temu.

Skąd pan bierze odwagę do kręcenia filmów po tym, jak za niektóre z nich władza wsadzała pana do więzienia?

- Żeby żyć, trzeba mieć jakieś cele. Moim najważniejszym celem życia jest wolność. Cała moja energia bierze się właśnie stąd. Dzisiaj nadal kocham kino, sztukę, kreatywność. Ale nie zastanawiałbym się ani chwili, gdyby przyszło mi wymienić je na wolność, bo to ona ma dla mnie największy sens. Jestem przekonany, że w parze z wolnością idzie pasja. Będę mógł dalej robić filmy, więc nie muszę wolności i pasji rozdzielać.

W "Nasieniu świętej figi" sportretował pan bohaterów w czasie, kiedy Iranki wyszły na ulice i dopominały się o swoją wolność. Czy pana zdaniem kobiety są nadzieją na zmiany w Iranie?

- Tak, bo przez lata to kobiety inspirowały zmiany w kwestii praw człowieka. Myślę na przykład o Narges Mohammadi, która dostała nagrodę Nobla w dziedzinie pokoju, czy o wielu innych kobietach, które siedzą dzisiaj za swoją działalność w więzieniu. Znam niektóre z nich i jednej rzeczy jestem pewny: kobiety są niesamowicie odważne. Tak jak kobiety w moim filmie, choćby Suheila Golestani, aktorka, którą charakteryzuje determinacja w docieraniu do celu, ale też wielka świadomość. Podąża wspaniała ścieżką. Biorę swoją energię także od kobiet, które mnie otaczają.

Jak pan widzi przyszłość Iranu?

- W Iranie działa maszyna kryminalna. Nawet jeżeli któryś z jej elementów zostanie uszkodzony, to nie znaczy, że się zatrzyma. Przemoc będzie kontynuowana. Wierzę jednak, że doczekam dnia, kiedy presja międzynarodowa spowoduje, że Irańczycy pozbędą się reżimu.

Pan się tej presji przysługuje. "Nasienie świętej figi" to kolejny pański film z dystrybucją międzynarodową, który miał premierę na prestiżowym festiwalu w Cannes. O filmach pokazywanych w Cannes mówi się na całym świecie.

- Chciałbym, żeby do niezależnych reżyserów dotarła wiadomość, że zrobiłem ten film z bardzo małym budżetem. To była naprawdę ciężka praca. Byliśmy poddani nieustającej presji. Ale nakręciliśmy go. Nie poddaliśmy się. Wierzę, że premiera w Cannes zachęci niezależnych filmowców z Iranu do działania. W naszym kraju jest tylu utalentowanych ludzi, dla których tak ważne jest, żeby pozbyć się cenzury i móc się wyrażać w pełni. Istotne jest, żeby oni zrozumieli, że nawet jeśli ich dokonania nie są wyświetlane w Iranie, to wciąż mogą żyć zagranicą.

Liczy pan, że pokazywanie filmów w takich miejscach, jak Cannes, zmieni też wśród rządzących?

- Jeśli Cannes będzie się głośno upominać o los filmowców, to na pewno przysłuży się to temu, że reżim będzie musiał pozwolić filmowcom żyć swoim życiem. Wydawać im paszporty, żeby mogli podróżować na zagraniczne festiwale, pozwolić im być sobą. To właśnie dlatego irański reżim tak bardzo boi się ludzi opowiadających historie.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mohammad Rasoulof | Nasienie świętej figi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy