Nominowany do Oscara dokument o sytuacji w Strefie Gazy. Trudno po seansie nie czuć złości!

Kadr z filmu "Nie chcemy innej ziemi" /materiały prasowe

Nominowanie w tym roku do Oscara dokumentu "Nie chcemy innej ziemi" nabiera jeszcze mocniejszego wymiaru za sprawą słów Donalda Trumpa o przesiedleniu Palestyńczyków ze Strefy Gazy i utworzenia tam riwiery Bliskiego Wschodu pod zarządem USA. Przewiduję złotą statuetkę dla najlepszego dokumentalnego filmu, choć już teraz widzę oczami wyobraźni protesty środowisk żydowskich z Hollywood.


Czy będzie ich wiele? Zobaczymy, bo w USA krytyka Izraela wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze dekadę temu. Dziś to skrajna lewica, do której blisko filmowcom, ma na sztandarach poparcie dla Palestyny, ale wpływy środowisk żydowskich w wielkich studiach filmowych nadal są mocne. Żyjemy też w czasach politycznego postmodernizmu, którego alt prawicowa rewolucja trumpizmu jest emanacją.

Trump zapowiedział wysiedlenie Palestyńczyków w towarzystwie, oskarżanego przez niektóre środowiska o zbrodnie wojenne, premiera Izraela Binjamina Netanjahu. Pokusa członków Akademii, by nagrodzić palestyńsko-norweski film będzie wielka, choćby na fali sprzeciwu wobec działań znienawidzonego w Hollywood 45. i 47. prezydenta USA. Czy zatem na jednej scenie pojawią się twórcy, opowiadającego o prześladowanych Żydach "The Brutalist" oraz opowiadającego o prześladowanych przez Żydów Palestyńczykach "Nie chcemy innej ziemi"? Cóż, jeszcze raz podkreślam, iż żyjemy w czasach napompowanego sterydami postmodernizmu, więc jest to jak najbardziej możliwe.

Reklama

Zobacz zwiastun filmu "Nie chcemy innej ziemi"!

"Nie chcemy innej ziemi": trudno po seansie nie czuć złości

Akcja zrealizowanego przez palestyńsko-izraelski kolektyw filmowy (Basel Adra, Hamdan Ballal, Yuval Abraham i Rachel Szor) "Nie chcemy inne ziemi" kończy się tuż przed atakiem Hamasu na Izrael 7 października 2023 roku. Od tego czasu percepcja świata na trwający ponad 100 lat (jeżeli, uznajemy, że jego początek to Deklaracja Balfoura z 1917 roku) konflikt znacząco się zmieniła. W moim przekonaniu Izrael miał prawo odpowiedzieć na największy w swojej historii terrorystyczny atak, który pochłonął jednego dnia życie 1175 osób, ale zrobił to w sposób absolutnie przesadzony. Dostrzegam ofiary zarówno izraelskie 7 października, jak i palestyńskie ofiary po 8 października. Niestety świat coraz mocniej dzieli się na tych, którzy widzą ofiary tylko po jednej ze stron.

Widać to było podczas zeszłorocznego festiwalu w Berlinie, gdzie "Nie chcemy innej ziemi" zdobył m.in. nagrodę dla najlepszego filmu dokumentalnego. Ze sceny padło wiele słów potępiających Izrael. Niemiecki minister sprawiedliwości Marco Buschmann skrytykował festiwal za dopuszczenie do "antysemickich wystąpień". Również kanclerz Niemiec Olaf Scholz odciął się od słów kilku filmowców, określających to, co Izrael robi w Strefie Gazy mianem "ludobójstwa". Współreżyser "Nie chcemy innej ziemi" Basel Adra wyznał, że ciężko mu stać na scenie z nagrodą, podczas gdy armia Izraela "dokonuje masakry" na jego rodakach. Adra odebrał nagrodę razem z izraelskim dziennikarzem Yuvalem Abrahamem. Niemiecka minister kultury z lewicowej partii Zieloni Claudia Roth po krytyce, że biła brawo obu filmowcom napisała na X, że... klaskała tylko izraelskiej połowie filmu. Czy biła brawo Abrahamowi, który z tej samej sceny określił sytuacje Palestynie mianem "apartheidu"? Tego nie uściśliła.

Dziś trudno już patrzeć na ten dokument bez kontekstu - codziennie widzimy krwawe relacje ze Strefy Gazy. Jednak nawet bez świadomości tego dramatu film pozwala zrozumieć słowa Abrahama o izraelskim "apartheidzie". Piszę to jako osoba od zawsze patrząca ze zrozumieniem na syjonizm i uważająca, że Izrael ma prawo do istnienia w tym, a nie innym miejscu na Ziemi. Uważam też, że dzisiejsze antysyjonistyczne manifesty na Zachodzie miewają znamiona czystego antysemityzmu i wychodzą daleko poza zdecydowanie słuszną krytykę państwa Izrael za odwet na ludności cywilnej za zbrodnie terrorystów Hamasu. Niemniej jednak film dokumentalny Adra i Abrahama bardzo mocno wpływa na moją percepcję tego, co dzieje się na granicy Palestyny i Izraela. Trudno po seansie nie czuć wielkiej złości.

"Nie chcemy innej ziemi": to jest ich ziemia

"Nie chcemy innej ziemi" jest kompozycją amatorskich nagrań, których Basel Adra przez kilka lat dokonywał w Masafer Yatta, czyli osadach palestyńskich na Zachodnim Brzegu, będącym od czasu wojny sześciodniowej w 1967 roku pod jurysdykcją izraelską. Po ciągnącym się dwie dekady prawnym sporze Sąd Najwyższy Izraela wydał w 2022 roku wyrok pozwalający na masowe wysiedlenia mieszkańców osad. Burzenie domów, szkół i sprzeciw tych, którzy wolą mieszkać w jaskiniach niż opuszczać ziemie swoich ojców - to wszystko Adra dokumentuje. Jest to zestawione z materiałami ze światowych mediów, informujących o sytuacji palestyńskich osadników. Widzimy też medialną walkę o ich los izraelskiego dziennikarza Abrahama, stającego się powoli wrogiem we własnej ojczyźnie.

W finale oglądamy też atak żydowskich osadników, którzy z karabinami i kamieniami, przy bezczynności wojska, wypędzają osadników. Te wstrząsające sceny rymują się z ostatnimi odcinkami drugiego sezonu tragikomicznego serialu Netflixa "Mo". Amerykańsko-palestyński komik Mohammed Amer, w autobiograficznej opowieści o losach palestyńskiego imigranta w USA, już w pierwszym sezonie wprowadził do netflixowego mainstreamu palestyńską percepcję konfliktu z Izraelem. Co prawda głównie w formie żartów rodem ze stand-upu, ale było to coś przełomowego. Drugi sezon jest o wiele bardziej osobisty i sentymentalny. Jest też hołdem dla jego ojca, który zamiast być inżynierem w Palestynie, musiał wybrać prowadzenie sklepu w Teksasie. To również los dzisiejszego pokolenia Palestyńczyków. W jednej ze scen "Nie chcemy innej ziemi" Adra opowiada Abrahamowi, dlaczego nie opłaca mu się studiować, skoro i tak pracy poza fizyczną w Izraelu nie znajdzie.

Mo w finałowych odcinkach swojej opowieści jedzie wraz z rodziną właśnie na Zachodni Brzeg i natyka się na izraelskiego osadnika z karabinem. Śmiech towarzyszący nam podczas seansu "Mo" w tym momencie grzęźnie w gardle. Przypomniałem sobie tę scenę podczas seansu "Nie chcemy innej ziemi". W obu wydaniach, netflixowym i dokumentalnym, można zrozumieć, dlaczego Palestyńczycy uważają Żydów za okupantów i dlaczego nie chcą innej ziemi. Nawet jeżeli w przypływie ignorancji i bufonady milioner z Manhattanu, będący przy sterach największego mocarstwa świata, powie im, że mając inną alternatywę nie powinni wracać do Palestyny. Oni jednak chcą wracać. Bo to jest ich ziemia.

8/10

"Nie chcemy innej ziemi" (No Other Land), reż. Yuval Abraham, Basel Adra, Hamdan Ballal, Rachel Szor, Norwegia, Palestyna 2024.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy