Reklama

"Ania": Dziewczyna z Gdyni [recenzja]

Dokument "Ania" o Annie Przybylskiej, zmarłej w 2014 roku aktorce i modelce, był jednym z pokazów specjalnych 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Zapowiadający go dyrektor artystyczny imprezy, Tomasz Kolankiewicz, wskazał na jej nazwę i zaznaczył, że czasem należy zrobić wyjątek dla kina dokumentalnego - szczególnie jeśli chodzi o osobę tak bardzo związaną zarówno z polskim kinem, jak i Gdynią. Po seansie wszyscy nie kryli wzruszenia. Niemniej nie jest to do końca udany film.

Dokument "Ania" o Annie Przybylskiej, zmarłej w 2014 roku aktorce i modelce, był jednym z pokazów specjalnych 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Zapowiadający go dyrektor artystyczny imprezy, Tomasz Kolankiewicz, wskazał na jej nazwę i zaznaczył, że czasem należy zrobić wyjątek dla kina dokumentalnego - szczególnie jeśli chodzi o osobę tak bardzo związaną zarówno z polskim kinem, jak i Gdynią. Po seansie wszyscy nie kryli wzruszenia. Niemniej nie jest to do końca udany film.
Anna Przybylska na archiwalnym nagraniu, które znalazło się w dokumencie "Ania" /TVP

Reżysersko-scenariuszowy duet Michała Bandurskiego i Krystiana Kuczkowskiego przedstawia życie Przybylskiej dzięki montażowi wywiadów z bliskimi aktorki i jej kolegami z planów, fragmentów jej występów oraz prywatnych nagrań, wyselekcjonowanych przez partnera aktorki Jarosława Bieniuka. Tworzą one portret osoby, która wykorzystała swoją szansę, na pierwszym miejscu zawsze stawiała rodzinę oraz wyróżniała się poczuciem humoru i dystansem. Niestety, środki, których używają autorzy filmu, miejscami niepotrzebnie podbijają emocjonalność scen.

Reklama

"Ania": Wzruszenie na granicy kiczu

Gdy bliscy Przybylskiej mówią, jaką była osobą, lub podczas prezentacji prywatnych nagrań rodzinnych uroczystości, w tle słychać zbędną warstwę muzyczną. Przez nią całość często ociera się o kicz. Oczywiście, sama historia wzrusza, ale przy takich środkach wszystko pisane jest dużymi literami i na dodatek podkreślone. Wątpliwość budzi także sam dobór wywiadów. Owszem, zdarzają się wśród nich perełki. Wybija się Radosław Piwowarski, który Przybylską opisuje słowami: "wielkie gały, głos jak Himilsbach". Niektóre wypowiedzi wałkują jednak ten sam temat, przez co narracja stoi w miejscu. Zdaję sobie sprawę, że każda z poproszonych osób miała wiele anegdot i wspomnień związanych ze zmarłą aktorką. Szkoda jednak, że podczas montażu nie starczyło odwagi, by wyciąć trochę materiału.

Nie znaczy to, że twórcy bali się wyjść poza konwencję filmowej laurki. Często skupiają się na tematach, wydawałoby się nieprzystających do filmowego hołdu, a jednocześnie podkreślających dystans Przybylskiej do siebie i sławy. Niestety, te momenty ironii giną w natłoku często niepotrzebnej melancholii.

Anna Przybylska jak Julia Roberts

Podobnie stracone zostają momenty tłumaczące fenomen gwiazdy "Złotopolskich". Piwowarski w pewnym momencie wspomina, że wśród dziewczyn, które pojawiły się na castingu do roli "Ciemnej stronie Wenus", debiucie Przybylskiej, wiele było od niej lepszych aktorsko. "Ale ją się pamiętało" - dopowiada po chwili reżyser, a w kolejnej setce dodaje, że gdyby urodziła się ona w Stanach Zjednoczonych i jakieś dziesięć lat wcześniej, to pewnie zagrałaby zamiast Julii Roberts w "Pretty Woman"

Niestety, jej ekranowy magnetyzm nie został dokładniej zanalizowany. Twórcy chcieli opowiedzieć o Przybylskiej wszystko. Z tego powodu film miejscami cierpi na deficyt treści. Niemniej po seansie większość obecnych na sali kinowej przecierała załzawione oczy. Czyli "Ania" działa.

5/10

"Ania", reż. Michał Bandurski i Krystian Kuczkowski, Polska 2022, dystrybucja: TVP, premiera kinowa: 7 października 2022 roku

Czytaj też:

"Apokawixa", czyli bałtycka masakra toksycznymi zombie sinicami [recenzja]

"Śubuk": Marsz samotnych kobiet [recenzja]

"Johnny": Bez pełnej petardy [recenzja]

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ania (film) | Gdynia 2022
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy