Prędzej doprowadzą Cię do szaleństwa, niż do ołtarza.
Steve (Michael Douglas) i Jerry (Albert Brooks) mają zostać teściami. Jednak już po pierwszym spotkaniu obu rodzin, widać, że młodym nie grozi rodzinna sielanka. Zaawansowane przygotowania do ślubu Marka (Ryan Reynolds) i Melissy (Lindsay Sloane) zostaną przerwane przez serię nieprzewidzianych zdarzeń.
Jerry - ojciec panny młodej - jest łagodnie usposobionym lekarzem, który ponad wszystko ceni taką organizację życia, która eliminuje ewentualne źródła stresu. Nie rozstaje się z podręcznym przybornikiem, w którym nosi własny kubek, batonik na wypadek obniżenia poziomu cukru i urządzenie alarmowe na wypadek napaści.
Steve - ojciec pana młodego - mknie przez życie z szybkością pocisku samonaprowadzającego.
Jest bowiem śmiałym i skutecznym oficerem operacyjnym CIA. Jego codzienność to brawurowe porwania prywatnych samolotów, negocjacje z międzynarodowymi gangami przemytników broni i szefami karteli narkotykowych – a życiowe credo: grunt to nie dać się zabić.
Jerry staje się świadkiem mrożących krew w żyłach „przygód” Steve’a, podejrzanych związków z tajemniczą uciekinierką z Rosji, a w końcu starcia w toalecie z uzbrojonym bandytą. Dochodzi do wniosku, że przyjęcie Steve’a do rodziny czyni formułę małżeńskiej przysięgi : „dopóki śmierć nas nie rozłączy” niebezpiecznie realną.
Jednak nim zdąży wyrazić swój sprzeciw wobec ślubu córki z synem groźnego wariata, zostanie przez niego wciągnięty w wir szalonych wypadków.
Okazuje się, że w sytuacjach dalekich od normalności, przy których survival w sercu amazońskiej dżungli czy spadochronowa akrobacja zespołowa to pestka, niedobrani teściowie radzą sobie całkiem nieźle. Niestety nie można tego powiedzieć o widzach, którzy masowo spadają z krzeseł i tarzają się po ziemi ze śmiechu, za co dystrybutor serdecznie przeprasza.
Istnieją komedie posiadające nieodparty urok, wprowadzające nas w swój świat tak głęboko, że urzeczeni tracimy poczucie czasu i świadomość przebywania w kinie. Bez wątpienia takim filmem było sławne „Moje wielkie greckie wesele” Joela Zwicka i takim filmem są także „Teściowie”.
Oba te filmy łączy nie tylko poczucie humoru, ale również temat. W obu przypadkach jest nim ślub i wesele z wszystkimi problemami i zabawnymi sytuacjami wynikającymi z faktu spotkania dwóch rodzin, a co za tym idzie dwóch odmiennych światów, które będą musiały odtąd stać się jednością.
W przypadku „Teściów” źródłem komizmu jest fakt, że tytułowi teściowie, którzy różnią się od siebie jak ogień i woda, z powodu wyboru swoich dzieci będą musieli się porozumieć i polubić. A nie jest to łatwe zadanie...