Berlinale 2023: "W Ukrainie", czyli jak opowiadać o wojnie [recenzja]

Kadr z filmu "W Ukrainie" /materiały prasowe

Jak możemy opowiadać o wojnie? W jaki sposób podejść do tematu tak, zdawałoby się, spowszedniałego, znanego z mediów? Już w założeniu filmu "W Ukrainie", pokazywanego na tegorocznym festiwalu w Berlinie, musiał pojawić się ten rodzaj niepewności. A jednak zaproponowana w nim perspektywa, różni się od tej, jaka dominuje w głównym nurcie.

"W Ukrainie": Jak pokazać wojnę?

Na wojnie jest mnóstwo kontrastów. Co może wryć się w pamięć? Na przykład cisza, zaskakująca cisza, w którą trudno czasem uwierzyć. To że przedziwnym prawem kontrastu życie na wojnie wydaje się zwyczajne. Dzieci jeżdżą sobie na rowerach, jakby nic się nie działo, nie było żadnego zagrożenia. Ludzie wracają autobusem po pracy, chodzą do sklepów po zakupy. Czyżby to naprawdę była wojna? Kiedy jest tak spokojnie, kiedy wszystko dookoła jest normalne. Tak, dlatego że wojna, jak pisała Swietłana Aleksijewicz, to także życie. Nie zabiera wszystkiego, niektóre rzeczy nawet pod naporem bomb i pocisków się nie zmieniają. Ludzie próbują żyć dalej i spokojnie. Trzeba coś zjeść, trzeba pracować. Robi się wszystko, co robiło się przed wojną. Ukraina z dokumentu Tomasza Wolskiego i Piotra Pawlusa walczy o poczucie normalności.

Reklama

"W Ukrainie" pokazuje wojnę, jakiej w ogóle nie znamy, skupia się za to na miejscach, gdzie toczy się zwyczajne życie. Trwający półtorej godziny dokument, niemal zupełnie pozbawiony dialogów, złożony jest z kilkunastu sekwencji. W każdej z nich kamera stoi nieruchomo, znajduje się w innym miejscu, zapisuje przeróżne rzeczy, tylko nie spektakularne czyny i wielkie historie. Wolski i Pawlus celowo nie eksploatują historii z frontu. Szukają tego, co małe i ludzkie, to jest dla nich najciekawsze i najbliższe. Jaki jest obraz wojny? W jednej z najbardziej zapadających w pamięć scen tego dokumentu widzimy zwykły osiedlowy krajobraz: jakiś park, jakiś plac zabaw z piaskownicą i huśtawkami, na którym bawią się dwie małe dziewczynki. I tylko jeden drobiazg burzy spokój i ład: na drugim planie wyłania się blok mieszkalny, w który uderzyła rosyjska rakieta. Ta przypadkowa zupełnie scenka świetnie ilustruje konflikt, w którego centrum stanęli zwykli ludzie, tacy jak wszyscy.

Takich kontrastowych zestawień jest zresztą więcej, bo Wolski i Pawlus doskonale wiedzą, gdzie postawić kamerę, w jakiej odległości, mają przy tym wyjątkowy talent do wyłapywania mocnych puent i paradoksów wojennej rzeczywistości. Jako migawka pojawia się tu na przykład wrak spalonego samochodu, na którym ktoś wymalował napis "Formuła 1". Albo taka krótka scena. Na tle spalonego czołgu fotografuje się zamożna rodzinka. Kobieta rzuca się na maszynę, zakłada nogę na nogę, poprawia włosy, żeby mąż zrobił komórką dobrą fotkę na Instagrama. "W Ukrainie" to także uderzająca refleksja na temat samego upowszechnienia i umasowienia obrazów wojny, które skutecznie znieczuliły ludzkość i którymi przestaliśmy się przejmować.

"W Ukrainie": Wrogość i trauma przejdą na przyszłe pokolenia

Możliwe, że właśnie dlatego Wolskiego i Pawlusa nie interesuje wojna sama w sobie, lecz jej odpryski, które w wdarły się w prywatną przestrzeń Ukraińców i które w żaden sposób nie przypominają pokazywanych do znudzenia w mediach obrazów. Nie zapuszczają się na linię frontu, żeby podejść jak najbliżej bitewnego huku, wybierają świadomie miejsca względnie spokojne, a mimo to w każdym ujęciu tkwi fragment historii tej wojny. I czasem wystarczy jedna rzecz, jeden nieostentacyjny szczegół, aby ściąć widza z nóg.

Wystarczy szereg cmentarnych krzyży z flagami w kolorze żółtym i niebieskim, ze zdjęciami młodych chłopców i dziewcząt, żeby było od razu jasne, że wojna to nieustanne pogrzeby, że ludzie umierają na niej każdego dnia i każdej godziny. Wystarczy popatrzeć na dziewczynę, która swojej koleżance zaplata warkocze i pomaga włożyć kuloodporną kamizelkę, żeby człowiek sam się domyślił, że w armii ukraińskiej walczy tysiące kobiet. Podobnie wygląda sprawa, gdy patrzymy na dzieci, które w jednej ze scen bawią się w wojnę plastikowymi karabinami. Nie potrzeba niczego więcej, żeby w głowie zapaliła się myśl, że tuż obok, kawałek dalej, trwa przecież prawdziwa wojna. Albo że wrogość i trauma przejdą na przyszłe pokolenia.

Pod koniec są też inne obrazy. Zbombardowane osiedla, puste budynki. Rosjanie wycelowali rakiety w place zabaw, szkoły, szpitale, dworce, centra handlowe. Nikogo nie ma. Ukraińskie miasta, gdzie ludzie wiedli takie samo życie jak my, ucichły. Te obrazy nie wymagają nawet komentarza. Wolski i Pawlus niczego do nich nie dopowiadają, nie kończą morałem, i słusznie, bo każde jedno ujęcie mówi samo za siebie. Od razu widać, że trzeba będzie wielkiego wysiłku, żeby odbudować Ukrainę po zakończeniu wojny.

8/10

"W Ukrainie", reż. Piotr Pawlus i Tomasz Wolski, Polska, Niemcy 2023.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Berlinale 2023 | Tomasz Wolski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy