Chcieliście widowiska? Macie widowisko! Potężny budżet, kontynuacja postapokaliptycznej sagi, George Miller za kamerą, w obsadzie hollywoodzkie gwiazdy. Wystarczyło połączyć kropki. I choć wciąż efektem tego jest spektakularny wizualno-dźwiękowy spektakl, nawet przez moment nie potrafiłem się w niego zaangażować z taką mocą, jak to było w przypadku "Na drodze gniewu" (2015). Zawód? To może za duże słowo, ale małe rozczarowanie na pewno.
- "Furiosa: Saga Mad Max" to piąta odsłona serii "Mad Max" oraz prequel "Mad Max: Na drodze gniewu" z 2015 roku
- W roli tytułowej wystąpiła Anya Taylor-Joy, która zastąpiła znaną z poprzedniej odsłony Charlize Theron
- Jedną ze scen filmu, która trwa 15 minut, kręcono aż 78 dni
Fabułę nowego filmu Millera można by było streścić w jednym, no może dwóch zdaniach. I nawet jeżeli traktowalibyśmy "Furiosę" li tylko jako kino atrakcji oraz czystą rozrywkę, nie jest to dobra wiadomość. Ktoś powie — po co komplikować? Ja odpowiem: jak to po co? Przecież to produkcja sygnowana przez jednego z wizjonerów kina, nawet jeśli w swojej filmografii ma takie pozycje jak "Babe — świnka w mieście" (1998) czy dwie części "Happy Feet: Tupotu małych stóp".
Miller, chociażby za sprawą "Na drodze gniewu", ale i wcześniejszego "Mad Maxa" (1979), przyzwyczaił do tego, co tak bardzo imponuje mi dzisiaj u Kanadyjczyka Denisa Villeneuve’a, twórcy "Diuny". Wykorzystania solidnego budżetu i stworzenia nie lada widowiska, ale w ściśle autorskim kluczu. Tego mi w "Furiosie" zabrakło. Niestety, moim zdaniem bliżej jej do odcinania kuponów, czyli tego, w czym zaczęło się specjalizować ostatnimi czasy kino superbohaterskie, niż autonomicznego dzieła.
Wspomniałem o dwóch zdaniach, zatem spróbujmy. Młoda Furiosa (Anya Taylor-Joy) zostaje uprowadzona przez Hordę Bikerów, której przewodzi niejaki Dementus (Chris Hemsworth). Gdy docierają w końcu do Cytadeli, rozpoczyna się męska walka o władzę, a nasza bohaterka, no cóż — dorasta, by stać się tą Furiosą, która w przyszłości spuści niejednemu porządny łomot. I to by było na tyle. Zatem do tego wszystkiego, co znaliśmy z poprzedniej części, czyli kina postapokaliptycznego, filmu drogi i akcji, dochodzi jeszcze coming of age story. Brakuje jednak w tym głębi, zastąpionej tutaj przez efekt. Nawet mówione kwestie głównej bohaterki, w której rolę wciela się hipnotyczna Anya Taylor-Joy, sprowadzone są tu do minimum. Zamiast tego wije się, biega, kopie i złorzeczy innym. Dla równowagi sporo ustami Chrisa Hemswortha mówi Dementus, choć on akurat, mam wrażenie, mógłby czasami zamilknąć.
Ci wszyscy, którzy obawiali się zastąpienia Charlize Theron aktorką znaną m.in. ze znakomitego serialu "Gambit królowej", mogą być spokojni. Jest magnetyczna, intrygująca, tajemnicza, chce się na nią patrzeć. Z kolei Hemsworth kompletnie nie wytrzymuje porównania z Tomem Hardym, czyli Maxem Rockatanskym z "Na drodze gniewu". Z drugiej strony, kto wytrzymuje porównanie z Tomem Hardym?
Chcąc być sprawiedliwym, efekty, zarówno w warstwie wizualnej, jak i dźwiękowej są po raz kolejny oszałamiające, a niektóre sceny pod względem technicznym to prawdziwe perełki. Możemy poczuć się jak na wyścigu Formuły 1. Jeżeli ktoś po filmie Millera oczekuje tylko tego, wyjdzie z kina zachwycony, a być może wróci na "Furiosę" drugi raz. Ja nie wrócę i mówię to z dużym żalem, bo oczekiwania, jakie wzbudził we mnie australijski reżyser przed kilkoma laty, były znacznie większe. Liczyłem na autorską superprodukcję, a dostałem „tylko” superprodukcję. Miała być furia, są ledwie letnie emocje.
6/10
"Furiosa: Saga Mad Max" (Furiosa: A Mad Max Saga), reż. George Miller, Australia/USA 2024, dystrybucja: Warner Bros. Entertainment Polska, premiera kinowa: 24 maja 2024 roku.