Reklama

Została matką, wzięła rozwód. Teraz chce opowiedzieć o sobie na nowo

"Kiedy zostaje się matką, bardzo dużo się zmienia, zarówno wewnątrz nas, jak i na zewnątrz, nasz styl życia. U mnie pojawiła się potrzeba nazwania siebie jeszcze raz w przestrzeni zawodowej. Teraz widzę siebie inaczej, szczególnie ze względu na pisanie" - mówi Katarzyna Warnke w rozmowie z PAP Life. Aktorka po niedawnym rozwodzie spokojnie czeka, co przyniesie jej życie.

"Kiedy zostaje się matką, bardzo dużo się zmienia, zarówno wewnątrz nas, jak i na zewnątrz, nasz styl życia. U mnie pojawiła się potrzeba nazwania siebie jeszcze raz w przestrzeni zawodowej. Teraz widzę siebie inaczej, szczególnie ze względu na pisanie" - mówi Katarzyna Warnke w rozmowie z PAP Life. Aktorka po niedawnym rozwodzie spokojnie czeka, co przyniesie jej życie.
Katarzyna Warnke /Jarosław Wojtalewicz /AKPA

PAP Life: Coraz więcej aktorek nie tylko gra, ale także reżyseruje, pisze scenariusze. Iza Kuna została producentką serialu "Klara", który powstał na podstawie jej książki i zagrała w nim główną rolę. Pani jest współautorką scenariusza filmu "Rzeczy niezbędne", który właśnie czeka na premierę. Opowie pani więcej o tym projekcie?

Katarzyna Warnke: - Scenariusz do tego filmu napisałyśmy razem z Kamilą Taraburą, która jest również jego reżyserką. Gram jedną z głównych ról, drugą - Dagmara Domińczyk. To film drogi, stylistyka, w jakiej się poruszamy jest trochę podobna do "Thelmy i Louise". Nasz film opowiada o doznanej traumie, ale pokazuje to poprzez relacje, odzyskiwanie utraconej tożsamości i budowanie siebie. Są piękne zdjęcia, są też portrety mężczyzn, ale przede wszystkim jest relacja kobiety z kobietą, ich wspólna podróż do przeszłości.

Reklama

Zaskoczył mnie udział Dagmary Domińczyk (amerykańska aktorka polskiego pochodzenia, która robi karierę w Hollywod - przyp. red.). To chyba jej pierwszy polski film. Jak udało się ją namówić?

- To prawda, do tej pory Dagmara nie grała w polskich filmach, choć wiem od niej, że dostawała propozycje z Polski. Dla nas to wielki komplement, że wzięła udział w naszym projekcie. Razem z Kamilą pojechałyśmy do Nowego Jorku, żeby spotkać się z Dagmarą. Bardzo spodobał się jej nasz scenariusz, być może zobaczyła też w nim szansę dla siebie. Przez długi czas była wyłączona z pracy, całkowicie poświęciła się domowi i wychowywaniu dzieci. W tej chwili wraca i jest w świetnej formie. Zagrała w "Sukcesji", potem w "Priscilli" i "Córce". To są oczywiście znane projekty, wspaniale obsadzone, ale w naszym filmie Dagmara ma dużo więcej przestrzeni, żeby rozwinąć skrzydła. To jest bardzo istotne przy takim powrocie. Sama niedawno wracałam z urlopu macierzyńskiego - choć w moim przypadku trwał on znacznie krócej, ale wiem, jak to smakuje.

 Po przerwie pojawia tęsknota, żeby znów stanąć przed kamerą?

- Myślę, że bardziej chodzi o to, żeby opowiedzieć o sobie na nowo. Kiedy zostaje się matką, bardzo dużo się wtedy zmienia, zarówno wewnątrz nas, jak i na zewnątrz, nasz styl życia. U mnie pojawiła się potrzeba nazwania siebie jeszcze raz w przestrzeni zawodowej. Teraz widzę siebie inaczej, szczególnie ze względu na pisanie. Jestem już w kolejnych dwóch projektach scenariuszowych, piszę też adaptację dla jednego z warszawskich teatrów, chcę reżyserować. Bardzo mi się spodobała ta podróż w twórczość. Myślę, że będę to kontynuowała i wzmacniała.

Pisząc, tworzy pani też role dla siebie.

- Nie tylko dla siebie, bo jak widać inni aktorzy także z tego korzystają, ale oczywiście ten aspekt jest bardzo ważny. Jestem teraz u szczytu moich możliwości aktorskich - tak to odczuwam, a propozycje, które dostaję, nie do końca spełniają moje oczekiwania. I może dobrze się dzieje, bo gdyby było inaczej, to pewnie nie miałabym przestrzeni na to, żeby pisać, czy wrócić do teatru jako reżyserka.

Kiedy zaczęła pani pisać?

- Bardzo wcześnie. Zawsze dobrze pisałam, co się objawiało już w liceum. Później to się rozwinęło w szkole teatralnej. Zorganizowałam warsztaty, na które przygotowałam adaptację i wyreżyserowałam sztukę Yukio Mishimy "Drzewo tropikalne". Uśmiecham się, kiedy o tym mówię, ponieważ to było bardzo awangardowe i pewnie trochę niezrozumiałe, ale ten czas mile wspominam. Później robiłam dramaturgię dla Krzysztofa Garbaczewskiego, współpracowałam z Natalią Korczakowską i tak to się układało aż do momentu, kiedy napisałam własny dramat zatytułowany "Uwodziciel", który wystawiłam w Teatrze Nowym Krzysztofa Warlikowskiego. To było 10 lat temu i od tamtego czasu właściwie była cisza, aż pojawiła się Kamila, która poprosiła mnie o współpracę przy scenach dla Szkoły Wajdy. Później zwierzyła mi się, że nie ma z kim pisać scenariusza do pełnego metrażu. Podjęłyśmy więc próbę i okazało się, że dobrze nam się razem pracuje. Mam pewną łatwość pisania, co zauważają także osoby postronne, a praca w tandemie sprawia mi dodatkową przyjemność.

Zaskoczyła mnie pani. To, o czym teraz rozmawiamy, nie pasuje mi do pani medialnego wizerunku. Większość osób kojarzy panią z ról w filmach Patryka Vegi, a także pani życia prywatnego - z byłym już mężem często byliście bohaterami prasy lifestylowej. Żałuje pani tego?

-  Myślę, że chyba jestem postrzegana różnie przez różne środowiska. Kiedy zagrałam u Vegi, miałam już naprawdę sporo na koncie.

Między innymi ciekawe role w krakowskim Teatrze Starym, warszawskim Teatrze Rozmaitości. Ale o nich niewiele osób wie.

- Nic dziwnego, że to, co masowe bardziej utrwala się w świadomości ludzi, a teatr, pisanie, reżyserowanie jest niszowe i po prostu nie jest w stanie przebić tej popularności. Pewnie też wzmocniłam swój wizerunek obecnością mojego byłego męża i moją w show-biznesie. Tworzyliśmy taką power couple, którą media się interesowały, a my się tym bawiliśmy. Wydaje mi się też, że wielu powszechnie uznanych aktorów, takich jak Maja Ostaszewska, Maciej Stuhr czy Magda Cielecka zagrało u Vegi, ale może ich role nie zaistniały na tyle intensywnie, by stać się ikonami popkultury. Czy mogę mieć pretensję o swój sukces? No chyba nie. Natomiast liczę, że moje kolejne poczynania przebiją ten krajowy sukces Vegi. Jeżeli chodzi o "Rzeczy niezbędne", czekamy na odpowiedzi z najlepszych europejskich festiwali, kończymy etap postprodukcji. Za chwilę zacznie się dla mnie zupełnie nowa przygoda.

Powiedziała pani, że jest u szczytu swoich możliwości aktorskich, które nie są w pełni wykorzystywane. A jak postrzega pani obecny czas w swoim życiu jako kobieta?

- Mam takie poczucie bezkresu totalnej wolności. Czuję się młodo, sprawnie, jestem w połowie życia. Moja moc zawodowa jest największa, jak dotąd i też mam większą odwagę w budowania własnego głosu jako artystka, a nie realizowania wyłącznie czyichś pomysłów. Mam 47 lat, ale sądzę, że dzisiaj to, ile kto ma lat, niewiele mówi. Czasami spotykam młodych ludzi, którzy są znudzeni, zapuszczeni, którym wydaje się, że wszystko już za nimi. Z drugiej strony są osoby znaczenie starsze, zadbane, z których wręcz emanuje pragnienie życia i zdobywania świata. Szczególnie dotyczy to kobiet, które potrafią dzisiaj o siebie zadbać wielowymiarowo.

Bo jak mówiła Irena Kwiatkowska: "Na wygląd trzeba sobie zapracować".

- Chyba dotknęła pani kluczowej sprawy, jeżeli chodzi o starzenie się. Kiedy jest się młodym, to ma się "za darmo" dużo rzeczy. Można się w nocy bawić i rano wstać, iść do pracy i świetnie wyglądać, wszystko wydaje się możliwe. Oczywiście to zależy też od tego, jakie mamy możliwości intelektualne, finansowe itd. Przede wszystkim jednak mamy w sobie naturalny pęd do życia i niespożyte siły fizyczne. Później z wiekiem widać, kto sobie na co zapracował, o czym myślał przez te lata, w jakiś sferach się dyscyplinował, do czego zmierzał. Życie nas po prostu rozlicza z tego, jak umieliśmy o siebie dbać. Jeśli chodzi o młodość, to w kontekście serialu "Klara" i mojej postaci odnoszę wrażenie, jakbym się trochę cofnęła w czasie. Wronka mentalnie wydaje mi się młodziutką dziewczyną.

Odnajduje pani jakieś jej cechy w sobie?

- Myślę, że tak, bo dosyć łatwo, już na zdjęciach próbnych, przyszło mi odnalezienie jej w sobie. Wydaje mi się, że z Wronką łączy mnie pewien rodzaj naiwności, który zresztą w sobie lubię. Nie, żebym to w szczególny sposób w sobie pielęgnowała, pragnę dla siebie dojrzałości i świadomości. Jednak lekkość, którą ma Wronka, taki rodzaj jasności, dystansu do siebie to są jakieś aspekty mojej osobowości, których nie chciałabym zgubić z wiekiem. Nie zawsze to ujawniam, czasami jestem po prostu odpowiedzialną mamą, ale myślę, że moja córka ten "wronkowy" klimat we mnie wyczuwa. Czasami jesteśmy jak dwie dziewczynki. To są moje ulubione momenty z Heleną.

Klara i Wronka przyjaźnią się od szkoły podstawowej. Ta relacje jest bardzo intensywna, mogą dzwonić do siebie o każdej porze dnia i nocy. Pani też w podobny sposób podchodzi do przyjaźni?

- Przyjaźń zawsze była dla mnie ważna. Ale nie jestem osobą sentymentalną, nie utrzymuję relacji z przeszłości, nie szukam takiej ciągłości. Moje życie jest intensywne, przeszłam wiele zmian dotyczących miejsc i środowisk. Liczy się tu i teraz. Moje przyjaciółki są ważnymi towarzyszkami na pewnych etapach mojej podróży przez życie. Takie chwile bliskości z drugim człowiekiem są niezbędne. Uważam, że bez przyjaźni życie byłoby depresyjne, smutne.

"Klara" jest też serialem o samotności. Przyznam, że trochę drażniło mnie, że w życiu Klary i Wronki, które są atrakcyjnymi, niezależnymi kobietami wszystko kręci się wokół mężczyzn, a właściwie ich braku.

- Oczywiście widzę to doskonale, ale mnie to nie drażni, tylko raczej bawi, bo wiem, jak wiele kobiet tak funkcjonuje i rzeczywiście nie umie się na niczym innym skupić. Ja taką osobą się nie czuję, bardzo dobrze mi w swoim towarzystwie, umiem żyć samodzielnie i nie uważam, że to jest życie samotne. Natomiast Klara i Wronka bardzo odczuwają samotność, obie są bardzo niedojrzałe, a zarazem urocze i zabawne w tej swojej nieporadności. Klara za wszelką cenę pragnie, żeby mężczyzna, którego kocha, wreszcie zaczął traktować ten związek jako stały, a nie tor poboczny, a Wronka w każdym odcinku ma nowego narzeczonego. Obie są takimi dużymi dziećmi szukającymi oparcia w drugim człowieku. A przecież tak naprawdę, żeby być samodzielnym, trzeba mieć oparcie w sobie. Myślę, że to jest akurat atut tego serialu, że to punktuje. Ale wydaje mi się też, że obojętnie jak bardzo jesteśmy dojrzali, to miewamy momenty zagubienia i każdy może jakąś część siebie odnaleźć w Klarze czy Wronce.

Rozwód podważył pani wiarę w siebie?

- Nie, nie podważył. Na pewno pierwszy rozwód był dla mnie dużo trudniejszy i był takim rozpadem świata. Za drugim razem to było prostsze. Oczywiście to jest także kwestia wieku i doświadczeń. Ale z drugiej strony było to trudne ze względu na dziecko, które mamy. Myślę, że gdyby nie nasza córka, to zamknęlibyśmy te drzwi szczelnie i lekko. Ale jest Helena i wspólnie musimy o nią dbać.

Przeczytałam wywiad, w którym przyznała się pani, że umawia się pani na randki, ale na razie nie widzi pani mężczyzny na stałe w swoim życiu. Dlaczego?

- Na tym etapie jestem skupiona na dwóch aspektach swojego życia. Buduję siebie jako osobę piszącą i reżyserującą, a z drugiej strony jestem matką dziecka, próbującą przeprowadzić je w możliwie łagodny sposób przez trudny okres pewnego rozdwojenia emocjonalnego, które pojawia się w związku z tym, że nie jestem z jej tatą. Niewiele zostaje mi energii i przestrzeni na coś więcej. Ale też jestem osobą, która bardzo długo procesuje różne rzeczy i sprawy. Wydaje mi się, że w nowy związek trzeba wchodzić ze świeżym umysłem, czystym sercem i mieć pozałatwiane kwestie z przeszłości. Ten proces porządkowania w głowie jest czymś subtelnym i tak naprawdę nie wiadomo, kiedy się kończy. Wydaje mi się, że jestem znowu ciekawa siebie, przeglądania się w czyichś oczach, poznawania świata na nowo. Nie uważam, że można w pewnym momencie stwierdzić: teraz mogę sobie kogoś znaleźć. Te sytuacje same nas znajdują. Na pewno nie ma się co spieszyć. Cóż, nie spodziewałam się tej wolności, którą teraz mam, ale to jest naprawdę piękne uczucie i z przyjemnością smakuję je na nowo.

Podoba się pani sama sobie?

- Nigdy nie miałam tak, że siebie nie lubiłam. Pamiętam, że kiedy dojrzewałam to byłam bardzo zaciekawiona sobą, tym procesem - dużo patrzyłam w lustro, sprawdzając co się zmienia, co rośnie tu i tam. Myślę, że ten proces był u mnie radosny. Natomiast dość długo nie rozumiałam wagi mojej urody w świecie. Simone de Beauvoir powiedziała, że kobietą się nie rodzimy, tylko stajemy i coś w tym jest. Mnie w odkrywaniu kobiecości na pewno pomogła praca w teatrze. Zaczęłam operować swoją urodą jako narzędziem i z tym weszłam w show-biznes. Nadrzędny jednak zawsze był dla mnie kontakt ze sobą, ze swoim ciałem. Zawsze była dla mnie ważna sprawność ciała. Właściwie teraz rozmawiamy w przerwie uprawiania jogi i zaraz wracam na matę. Kocham się ruszać, kocham kontakt z naturą i literaturę. To są takie przestrzenie, w których zawsze umiałam ze sobą przebywać.

Jakie dziś ma pani oczekiwania wobec życia?

- Z wiekiem doszłam do takiego punktu, kiedy bardzo istotny jest spokój wewnętrzny. Kiedyś bym powiedziała, że to nudziarstwo. I to jest ta różnica między Kasią, która miała dwadzieścia lat, a Kasią czterdziestokilkuletnią. Spokój sprawia, że słyszę swoją intuicję, swoje myśli i to są dzisiaj dla mnie największe wskazówki. Oczkiem w mojej głowie jest oczywiście moja córeczka. Chciałabym, żeby nasza relacja była mądra, wspierająca, otwarta, żebym zawsze była dla niej kimś, na kim ona może się bezwzględnie oprzeć. W tej chwili jestem bardzo uważna, jeżeli chodzi o określanie swoich celów na przyszłość. Staram się zobaczyć, jakie są moje możliwości, a te możliwości się bardzo otworzyły i chciałabym umieć je wykorzystać.

Rozmawiała Iza Komendołowicz.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Warnke | Rzeczy niezbędne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy