"Wyszłam z tego planu innym człowiekiem". Od "Dziewczyn z Dubaju" do "Diabła"
- Myślę, że pomaga mi to, że nie gram ról podobnych do siebie - mówi Paulina Gałązka w rozmowie z Interią. Od 29 listopada możemy oglądać aktorkę w kolejnym wcieleniu, w filmie Błażeja Jankowiaka "Diabeł". - Wyszłam z tego planu innym człowiekiem - wyznaje polska gwiazda.
Ma 35 lat i ponad 80 produkcji na koncie. Gra z powodzeniem nie tylko w filmach i serialach, ale również w teatrze. Wystąpiła w takich tytułach, jak "Dziewczyny z Dubaju", "Fuks 2", "Sami swoi. Początek", "Gdzie diabeł nie może, tam baby pośle", "Horror story", "Na twoim miejscu", "Warszawianka", "Emigracja XD", "Skazane", "Rafi", "Pierwsza miłość", "Czarne stokrotki", "Krucjata II. Znak bliźniąt". Teraz kolejne wcielenie Pauliny Gałązki zobaczymy w filmie "Diabeł".
"To napędzane czystą adrenaliną kino akcji, oparte na najnowszej powieści Roberta Ziębińskiego" - pisze dystrybutor. Produkcja, w której główne role grają Paulina Gałązka i Eryk Lubos, trafi na ekrany polskich kin 29 listopada. W filmie występują również: Piotr Trojan, Aleksandra Popławska, Krzysztof Stroiński i Aleksandra Konieczna. Na ekranie pojawią się także gwiazdy sceny muzycznej - O.S.T.R. oraz Marek Dyjak. Reżyserem filmu jest Błażej Jankowiak.
Film "Diabeł" od 29 listopada na ekranach polskich kin. Nie tylko o pracy na planie tego filmu z Pauliną Gałązką rozmawiała Anna Kempys.
Anna Kempys, Interia: "Niestety nie mam takiego szczęścia, żeby grać postaci podobne do mnie. Nie zdarza mi się utożsamiać z postacią, która gram. Nie dostaję takich ról" - to twoje słowa. Jaka to miałaby być bohaterka - podobna do ciebie?
Paulina Gałązka: - Myślę, że bohaterka prywatnie podobna do mnie, nie byłaby zbyt ciekawa dla widza. To musiałaby być dziewczyna, która czyta dużo psychologicznych i filozoficznych książek. Ja lubię sobie podumać o życiu. Takie bohaterki kino raczej omija, za mało w tym "akcji".
Tobie udaje się jednak wcielać w bohaterki, których kino nie omija. O filmie "Diabeł" powiedziałaś: "bardzo męski świat". Grasz tam wielowymiarową, nowoczesną i silną kobietę, która nie jest na ekranie tylko ozdobą, ale pełnoprawną partnerką głównego bohatera. Kim jest dla ciebie Kaja?
- Cieszę się, że tak ją odebrałaś, bo taki był nasz zamysł. Do tej pory w męskim kinie sensacyjnym zawsze była jakaś amantka, najczęściej blondynka, ale czasy się zmieniły. Dziś bohaterka musi być bardziej współczesna. Nie jest już tylko ozdobą głównego bohatera, który z kolei imponuje jej swoją siłą.
- W "Diable" mamy specyficznego bohatera, naznaczonego PTSD [zespół stresu pourazowego - red.]., który nie jest żadnym macho. Szukaliśmy czegoś adekwatnego dla mojej bohaterki i postanowiliśmy, że ona też będzie miała PTSD. W dodatku jej matka jest uzależniona od alkoholu, a więc Kaja jest współuzależniona. To łączy ją z głównym bohaterem - oboje mają w sobie jakiś cień i jakąś ranę. Uznaliśmy, że to świetna baza do tego, żeby oni w swoich zranionych sercach byli w stanie się spotkać. Chodzi też o to, że Kaja nie patrzy tylko na powierzchowność Diabła - to nie jest dla niej jakiś dziki facet i były wojskowy, ale wrażliwy, zraniony człowiek i to ją w nim fascynuje.
To widać w waszej relacji, choć Maks nie jest raczej mężczyzną, który mógłby wpaść w oko atrakcyjnej kobiecie. Sama Kaja mówi o nim: "gburowaty i niezsocjalizowany troglodyta", a jednak coś ją do niego przyciąga.
- Kai najbardziej podoba się jego niezerojedynkowe patrzenie na świat. Maks jest outsiderem, nie wierzy w tę całą "maskaradę", w to co jest na powierzchni. W Tarnowskich Górach [tam rozgrywa się akcja filmu - red.] mamy wszędzie układ, wszyscy są "umoczeni", choć udają, że jest OK. Maks jest natomiast taką osobą, która mówi "nie". To jej w nim najbardziej imponuje. To, że ten mężczyzna nie boi się być na marginesie społecznym, że nie musi odgrywać żadnych ról, jest po prostu autentyczny. Plus dochodzi to tego jeszcze sentyment, bo przecież jako dziewczynka podkochiwała się w nim jako koledze siostry.
Z Erykiem Lubosem tworzycie ciekawą parę w filmie. Jak wam się pracowało?
- Czerpaliśmy aktorsko jedno z drugiego. W takiej sytuacji udaje się wytworzyć więź, która przebija przez ekran i to jest najważniejsze w takim spotkaniu.
Jest pewna rzecz, która mnie zaskoczyła. W filmach, w których pojawia się fascynacja dziewczyny takim outsiderem, zazwyczaj dochodzi pomiędzy nimi do zbliżenia. Tutaj takiej sceny nie ma, jest tylko dotyk, pocałunek, spojrzenia - wszystko odbywa się tak bardzo nie wprost. Jestem ciekawa, czy od początku był taki plan, że pomiędzy wami do niczego nie dojdzie?
- Oczywiście w scenariuszu była taka scena.
A jednak!
- Tak, była taka scena, ale ona ewoluowała do coraz bardziej skromnej, skromnej, skromnej... W końcu uznaliśmy, że oni nie są w stanie się do siebie zbliżyć, że to jest dla nich po prostu niemożliwe. W pierwszych szkicach scenariusza to Maks wychodził z inicjatywą takiej sceny. Eryk bardzo walczył o swoją postać - żeby jego bohater był ukierunkowany na opiekowanie się tą dziewczyną, która jest w traumie. W pewnym momencie Kaja rzuca się na Diabła, bije go, a potem namiętnie całuje - tu właśnie miała być ta scena. Jednak główny bohater, który jest w roli żołnierza opiekującego się kimś słabszym, nie może tego wykorzystać. I ostatecznie nie dochodzi do zbliżenia, choć koordynatorka scen intymnych była z nami na planie.
Jak ważna jest dla ciebie obecność takiej osoby na planie? W jaki sposób koordynatorka scen intymnych ci pomaga, wspiera?
- Na planie pracowała z nami Marta Łachasz. To koordynatorka, która jest zawsze bardzo dobrze przygotowana, stara się spotkać z aktorami przed zdjęciami i wszystko wytłumaczyć. Dla aktora to instytucja zaufania, ale też dla reszty ekipy, bo taka osoba dba o to, żeby nie było przekraczania granic. Myślę, że to jest absolutnie przydatna funkcja. Z Martą świetnie się pracuje, więc ja jestem fanką tej instytucji.
- Jestem też wielką fanką instytucji coacha aktorskiego. Przy "Diable" pracowałam z Anią Skorupą - to było nasze kolejne spotkanie. Podczas pracy ze scenariuszem można dowiedzieć się wielu rzeczy, wiele odkryć i zmienić. Wynikiem naszego działania jest właśnie to, że w tym filmie nie ma typowej sceny erotycznej. Myślę, że obie te funkcje są przydatne i bardzo pomocne.
Czym zajmuje się coach aktorski? To jest dość mało znana funkcja. Koordynatorzy scen intymnych pojawili się na planach filmowych w Polsce cztery lata temu, ale coach aktorski to jest chyba coś nowego. Mam rację?
- Rzeczywiście to funkcja dość nieznana. Taki coach pracuje z aktorem nad scenariuszem zgodnie z uwagami i życzeniem reżysera. Coach spotyka się z aktorem na próbach poza planem, przed planem i uzbraja go w pewne "narzędzia" - powoduje, że jest się roztrenowanym, "rozgrzanym" i na planie nie potrzeba już dodatkowej stymulacji. Aktor jest gotowy do zagrania sceny od razu, za pierwszym dublem, ma wszystko poukładane i tak przygotowane, że wie, do czego odwołać się w swojej wyobraźni.
- Ze strony scenarzysty i producenta Roberta Ziębińskiego była duża otwartość, więc przy "Diable" pracowałyśmy z Anią Skorupą nad bohaterką głębiej, jeszcze na etapie powstawania wersji scenariusza. Mogłam wnieść od siebie coś, co wzbogaca postać. To jak dodawanie kolejnych wymiarów, a to jest bardzo pomocne i przydatne w pracy.
Powiedziałaś w czasie realizacji "Diabła", że to dla ciebie "strasznie trudne kino, bo tam są sami gromowcy i pies". Opowiedz, jak wyglądała praca na planie, czy musiałaś przejść specjalny trening, uczyłaś się strzelać?
- Mam w filmie taką scenę, w której muszę bardzo szybko rozłożyć i złożyć pistolet Glock i w tym rzeczywiście musiałam dojść do perfekcji. Spotykałam się regularnie z moim konsultantem - gromowcem, który opowiadał nie tylko o kwestiach technicznych, ale też doświadczeniach ze swojej pracy. To pomogło mi zbudować to, jak Kaja postrzega Maksa.
A czy ta rola dała ci coś prywatnie? Na przykład, jak być silną w męskim świecie, może nauczyła reagowania w sytuacjach, w których wcześniej nie zareagowałabyś tak zdecydowanie, a teraz to robisz.
- O tak! Totalnie! Muszę ci powiedzieć, że wyszłam z tego planu innym człowiekiem. To na pewno! Na szczęście w scenach sensacyjnych była jeszcze jedna kobieta - grała ją Ola Popławska. To jest rzeczywiście męskie środowisko, w którym żeby coś powiedzieć i nie zginąć w pokoju, w którym są sami mężczyźni, pies i ja, trzeba było nauczyć się rozmawiać z nimi zupełnie inaczej niż w normalnym świecie. Jako typowa Polka - i o tym między innymi mówi książka "Chłopki" - dbam o to, żeby wszystkim było miło. Tutaj absolutnie nie można było wejść w taką rolę. Musiałam się przestawić na inny sposób funkcjonowania. Wiedziałam, że muszę być silna, zdystansowana i skoncentrowana. Od gromowca, z którym spotkałam się na konsultacjach, nauczyłam się, żeby na początku rozpoznać środowisko. Nie odzywam się, bo wiem, że nie zaistnieję w męskich żartach i anegdotach. Po prostu jestem cicho, obserwuję i odzywam się tylko wtedy, kiedy mam coś do załatwienia, bo wtedy będę poważnie traktowana. I rzeczywiście tak było.
- To mi potem dużo dało w rozmowach zawodowych, trudnych spotkaniach w pracy. Na kolejnym planie filmowym funkcjonowałam już w schemacie, który wypracowałam sobie w trakcie pracy nad "Diabłem", czyli nie staram się nikomu podobać, jestem tam po to, żeby zagrać rolę. Nie tracę energii, jestem sfokusowana wyłącznie na zadaniu.
Grasz dużo w filmach, jeszcze więcej w serialach, a jednocześnie jesteś w zespole Teatru Ateneum. Jak ważny jest dla ciebie teatr? Jak udaje ci się łączyć te wszystkie aktorskie aktywności?
- To bardzo trudna sztuka. Rzeczywiście połączenie tego, żeby móc pracować w teatrze etatowym, a jednocześnie grać "na zewnątrz", nie jest łatwe. W Teatrze Ateneum można spotkać ciekawe osobowości aktorskie. Mój debiut w tym teatrze, czyli "Tramwaj zwany pożądaniem" wyreżyserował na przykład Bogusław Linda. To było niezwykłe sceniczne spotkanie z Julią Kijowską i Tomkiem Schuchardtem, które mnie bardzo dużo nauczyło. Teraz ponownie z Tomkiem pracowaliśmy razem, bo zagraliśmy w filmie "To się nie dzieje". To debiut reżyserski Artura Wyrzykowskiego, bardzo trudne kino psychologiczne na trzech aktorów.
- A co do budowania roli w teatrze. To, żeby ona funkcjonowała przez wiele miesięcy, a nawet lat, nie jest łatwe. Niedawno mieliśmy setne przedstawienie spektaklu "Ojciec" z Marianem Opanią w tytułowej roli. Kilka lat temu pojawiła się filmowa wersja z Anthonym Hopkinsem. Ja wolę ojca Mariana, bo jest bardziej emocjonalny. Widownia zawsze wzrusza się na tym spektaklu. Graliśmy to siedem lat i aktor musi stworzyć rolę, która będzie funkcjonowała przez te siedem lat. Dla mnie to dobry trening do budowania roli w filmie.
Zagrałaś w ponad 80 produkcjach - filmach, serialach, etiudach studenckich. Wcielasz się w bardzo różne bohaterki i nie boisz się kontrowersyjnych ról, a takie były z pewnością "Dziewczyny z Dubaju". Jak wysoka jest cena zagrania w takiej produkcji?
- Taka rola na pewno jest ogromnym wyzwaniem i trzeba zdobyć się na odwagę. Myślę, że pomaga mi to, że właśnie nie gram ról podobnych do siebie. Umiem budować rolę "na zewnątrz", poza sobą i to daje mi taki komfort, że na ekranie to nie jestem ja, tylko postać. W "Dziewczynach z Dubaju" było super to, że producenci umożliwili mi spotkanie z naszymi informatorami i osobami, które służyły jako inspiracja do tej roli. Wiedziałam więc, kogo gram, jaką osobą tam jestem. A sceny erotyczne? Były konieczne, żeby w brutalny i szczery sposób opowiedzieć o tym, czego nie widać, co ludzie ukrywają albo udają, że się nie dzieje. Jak wiemy z luksusowego sex workingu korzystają często osoby, które mają nieskazitelne wizerunki osób ustatkowanych. Dostałam bardzo pozytywny feedback od fanów tego filmu z Polski i zza granicy. Zdziwiło mnie to, że w Polsce większość wiadomości była od kobiet, które mówiły, że bardzo dziękują za ten film, cieszą się, że powstał. Od matek, które pisały, że to przestroga dla ich córek zafascynowanych luksusem. Rzeczywiście można zobaczyć, że luksus instagramowy jest podszyty koniecznością naruszenia swoich granic. Wszystko jest ułudą, nie ma czegoś takiego jak łatwe pieniądze, za wszystko trzeba zapłacić.
- Widzowie dobrze zrozumieli nasze intencje, to był chyba wtedy najchętniej oglądany film roku. Zdziwił mnie natomiast odbiór środowiska, które dość napiętnowało "Dziewczyny z Dubaju". O ile widzowie czuli, że jest tam przestroga i jakieś moralitet, o tyle z taką opinią nie można było spotkać się w branży. To mnie zdziwiło.
Rozmawiałam niedawno z Martą Łachacz o nagrywaniu takich trudnych scen. Byłam też na spotkaniu na temat przekraczania granic podczas realizacji "Ostatniego tanga z w Paryżu", w którym obie brałyście udział. Powiedziałaś wtedy, że tak naprawdę realizacja takich scen nie jest dla ciebie aż taka trudna - trzeba się do tego profesjonalnie przygotować i po prostu je odegrać, a dużo trudniejsze są dla ciebie sceny wymagające emocjonalnego zaangażowania.
- Tak, tym bardziej, że sceny erotyczne wbrew pozorom są łatwe do sfilmowania, są cięcia i wiele ustawień kamery. To jest jak choreografia, jak taniec. A zagranie sceny emocjonalnej w jednym ujęciu jest czasami naprawdę trudne. Musisz wtedy przeżyć wszystko - od spokoju do nagłych, niesamowicie trudnych emocji, płaczu, rozpaczy, aż po uspokojenie. To są wykańczające momenty, zwłaszcza gdy jest sporo dubli.
Podkreślasz, że jesteś dziewczyną z warszawskiej Pragi i dlatego nic nie jest ci straszne. Wciąż też trzymasz w gronie przyjaciół z liceum. Jak ważne są dla ciebie korzenie, to skąd jesteś?
- Tożsamość jest dla mnie niesamowicie ważna. Kocham grzebanie w swoich w korzeniach. Chcę zrozumieć, jak to wyglądało z pokolenia na pokolenie, jakie figury kobiece czy męskie były w mojej rodzinie, jak życie układali sobie moi przodkowie. Czuję, że tam jest klucz do zrozumienia siebie. A to w jakim środowisku wyrastamy, nas kształtuje. Dlatego jestem lokalną patriotką Pragi Północ. Kilkoro z moich przyjaciół z liceum z prawego brzegu, z dobrego liceum i wychowanych w "lepszych" dzielnicach, przeniosło się na lewy brzeg i teraz mieszkają, tak jak i ja, na Pradze w tak zwanym "trójkącie bermudzkim". Cieszę się, że udało mi się ich przekonać do Pragi. Jest jakaś "chemia", którą ma tutejsza społeczność.
- Podobnie było na planie "Diabła" w Tarnowskich Górach. Tam też dało się wyczuć podobną atmosferę. To teoretycznie dość duże miasto, ale tak naprawdę wszyscy o sobie wszystko wiedzą. Jest w filmie takie określenie "tarnogórska poczta pantoflowa". To jest bardzo adekwatne do tego, jak tam jest naprawdę. Ludzie są bardzo blisko siebie, są gościnni. W filmie tarnogórzanie uczestniczyli jako statyści i to wzbogaciło sceny zbiorowe.
Kto powinien wybrać się do kina na film "Diabeł"?
- To jest film przede wszystkim dla fanów kina akcji, bo te sceny są naprawdę solidnie zrobione. Imponujący jest wysoki poziom realizacji scen walk. Ciekawy też na pewno jest temat przestępczości zorganizowanej i całej intrygi dla osób, które lubią kino kryminalne. Ale też sceny sensacyjne są urozmaicone humorem, więc są momenty oddechu.
Bardzo ci dziękuję za tę rozmowę.
- Ja również i do następnego spotkania.