Witold Paszt: Zagrałem samego siebie
Witold Paszt znów spróbował swoich sił jako aktor. Tym razem zobaczymy go w "Planecie Singli 2". Na premierze tej komedii pojawił się też łudząco do niego podobny Marek Serdiukow. Młody filmowiec jest parterem córki Paszta - Natalii.
Na premierze "Planety Singli 2" zjawił się pan w towarzystwie córki Natalii i młodego dżentelmena, który jest do pana uderzająco podobny. Czy to pana syn?
Witold Paszt: - To nie jest mój syn, tylko partner Natalii - Marek [Marek Serdiukow to drugi reżyser "Planety Singli 2" - przyp.red.]. Jakoś tak się złożyło, że moje córki tak dobrały sobie swoich chłopaków, że są podobni do mnie (śmiech). Nawet miałem taką sytuację. Kiedyś z Natalią jechaliśmy do Marka do domu i Natalia poprosiła, byśmy wstąpili do sklepu. Był to jeden z marketów, który często odwiedzał Marek. Co ważne, zawsze chodził do tej samej kasjerki. Ja poszedłem z koszykiem do innej. Ta kasjerka zauważyła mnie i zapytała, dlaczego do niej dzisiaj nie przyszedłem (śmiech). Także podobieństwo między mną a Markiem jest zaskakujące.
Czym zajmuje się pana córka, Natalia?
- Natalia jest wykształconym muzykiem, ale przede wszystkim jest menedżerką - pilnuje naszych VOX-owych produkcji, całego image'u. Radzi sobie świetnie. Bardzo się z tego cieszę, bo do tej pory mieliśmy takich opiekunów, którzy tylko zarabiali przy nas pieniądze. Natomiast kompletnie nie interesowało ich, jak wyglądamy, jak się ubieramy, co prezentujemy na scenie.
W jakim wcieleniu zobaczymy Witolda Paszta w "Planecie Singli 2"?
- Aż się boję mówić! (uśmiech) Zagrałem samego siebie. Chociaż jest taka scena, która może sugerować, że nadużywam alkoholu. Owszem, alkohol nie jest mi obcy, ale nigdy nie zdarzyło się, żeby urwał mi się film. Znam swoje granice. Śpiewam w tej scenie jeden z naszych największych hitów - "Bananowy song". Wykorzystano to w zakończeniu jednego z trailerów. Dostałem telefon od kolegi z Chicago, który mi powiedział: "Słuchaj, sala w Chicago 10 minut śmiała się, ludzie nie mogli opanować śmiechu". Tekst, który mówię, był moim pomysłem. Twórcy dawali mi dużą swobodę. Bo przecież miałem zagrać samego siebie.
W wigilijnym show, na planie którego spotykają się główni bohaterzy - Ania i Tomek, wykonał też pan kawałek Skaldów "Z kopyta kulig rwie" w zaskakującej aranżacji.
- Ta piosenka pięknie sprawdza się w każdym klimacie, a w tym filmie wyjątkowo.
Jak postrzega pan świat singli pokazany w filmie?
- Nie wyobrażam sobie bycia singlem. Aczkolwiek, w mojej branży trudno jest być facetem, który ma rodzinę, który dba o bliskich i dom. 40 lat kariery i ta sama żona - moim kolegom nie mieściło się to w głowie. Kto wie, gdybym był młodym człowiekiem, który ma możliwość poruszania się po całym świecie bez żadnych oporów, to może łatwiej byłoby mi wsiąknąć w kulturę singli.
Ten rok był dla pana bardzo trudny, gdyż w lutym umarła pana żona, Marta. Czy aby dojść do siebie po tym dramacie, zrobił pan sobie przerwę w karierze?
- Niewątpliwie to była tragedia dla mnie. Miałem ogromne szczęście, że spotkałem Martę na swojej drodze. Takie kobiety się nie zdarzają. Życzyłbym każdemu takiej partnerki. Koncertów nie przerwałem, aczkolwiek miałem akurat po śmierci żony długą przerwę w koncertach, która była wcześniej zaplanowana, także zdążyłem trochę ochłonąć. Po trzech miesiącach wróciliśmy do występów. A jeśli chodzi o "Planetę Singli", to zdjęcia z moim udziałem były kręcone, jeśli dobrze pamiętam, w maju.
Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life)