Reklama

Weronika Humaj: "Sami swoi. Początek"? Lęki odrzuciłam na bok

Popularność przyniosła jej rola w serialu "Stulecie Winnych". Teraz w prequelu "Samych swoich" Weronika Humaj wciela się w Manię Ziębicką, żonę Kazimierza Pawlaka. Zbudowała tę postać po swojemu. Jej Mania jest kobietą charakterną, silną, z klasą, choć wie, że jej uczuciami nikt się nie przejmuje. "Po filmie przyszło mi do głowy, że kobiety takie jak Mania były pokoleniem złamanych serc" - mówi PAP Life 31-letnia aktorka.

Popularność przyniosła jej rola w serialu "Stulecie Winnych". Teraz w prequelu "Samych swoich" Weronika Humaj wciela się w Manię Ziębicką, żonę Kazimierza Pawlaka. Zbudowała tę postać po swojemu. Jej Mania jest kobietą charakterną, silną, z klasą, choć wie, że jej uczuciami nikt się nie przejmuje. "Po filmie przyszło mi do głowy, że kobiety takie jak Mania były pokoleniem złamanych serc" - mówi PAP Life 31-letnia aktorka.
Weronika Humaj na premierze filmu "Sami Swoi. Początek" /Jarosław Wojtalewicz /AKPA

PAP Life: Adam Bobik, odtwórca Pawlaka, twój filmowy mąż, przed wejściem na plan oglądał w kółko trylogię Sylwestra Chęcińskiego, bo chciał, jak najwięcej podpatrzeć od Wacława Kowalskiego. A jak ty przygotowywałaś się do roli Mani?

Weronika Humaj: - Pamiętałam "Samych swoich" z dzieciństwa. Chyba najbardziej interesował mnie w nich wątek zakazanej miłości Jadźki i Witii. Kiedy dowiedziałam się, że zagram Manię Ziębicką, obejrzałam całą trylogię, ale tylko raz. Maria Zbyszewska stworzyła tam wspaniałą postać, ale ja od początku czułam, że moja bohaterka będzie się różniła od tej, którą znamy z trylogii. Bo "Sami swoi. Początek" to inny film, inna opowieść. Od Marii Zbyszewskiej "pożyczyłam" kilka cech, które wyróżniają Pawlakową - pewną posągowość, powściągliwość w gestach, jakiś rodzaj usztywnienia, a jednocześnie siłę, którą w niej dostrzegłam. Dla mnie przede wszystkim materiałem do pracy nad rolę był scenariusz świetnie napisany przez Andrzeja Mularczyka. Zabawny, a jednocześnie wzruszający. I nawet jeśli wcześniej czasem pojawiały wątpliwości, czy ten projekt nie będzie zbyt ryzykownym przedsięwzięciem, że może naruszamy jakąś świętość, to kiedy poznałam scenariusz, wszystkie lęki odrzuciłam na bok.

Reklama

Mania nie mówi zbyt wiele. Grasz gestem, spojrzeniem. Dla mnie w oczach Mani jest zarówno rezygnacja, ale też ogromna siła. Wie, że musi sobie poradzić.

- Mania była ciekawą postacią do zagrania. Kiedy czytałam scenariusz, nie raz przeszła mi przez głowę myśl: "Jakie ona ma ciężkie życie, dlaczego jest z tym Pawlakiem, czemu nie ucieknie". Patrzyłam na historię małżeńśtwa Pawlaka i Mani ze swojej perspektywy i nie mieściło mi się w głowie, że można być w małżeństwie bez miłości. Kiedy Mania wychodzi za Pawlaka, nic do niego nie czuje, a do tego jeszcze dowiaduje się, że on kocha inna?. Czy można sobie wyobrazić smutniejszy początek małżeństwa, które ma trwać przez całe życie? Tylko, czy Mania mogłaby coś zrobić? Uciec? Dokąd? Dlatego, tak naprawdę, nie mając wyjścia, próbuje ułożyć się w tym małżeństwie z Pawlakiem. Skąd wzięła w sobie siłę, żeby trwać? Może z miłości do syna?

Ale z drugiej strony nie można powiedzieć, że to małżeństwo było nieszczęśliwe. Wydaje się, że im dłużej są razem, tym lepiej się rozumieją.

- Nikt tak jak Mania nie rozumie Pawlaka (śmiech). Myślę nawet, że okazała się dla niego lepszą żonę, niż ukochana Nechajka. Na wybuchowego, kłótliwego Pawlaka spokój Mani działał kojąco. Z czasem się dotarli, zresztą oboje nie mieli wyjścia i najlepsze, co mogli zrobić, to próbować się dopasować. Z czasem wychodziło im to coraz lepiej. Pojawiło się uczucie i przywiązanie. To były czasy, w których funkcjonował inny model związku. Uczuciami Mani nikt nie zaprzątał sobie głowy.

Ostatnio coraz więcej dowiadujemy się o życiu polskich chłopek. W ten nurt wpisuje się film "Chłopi" i bestsellerowa książka "Chłopki" Joanny Kuciel-Frydryszek.

- "Chłopki" przeczytałam już po nakręceniu filmu i ta książka zrobiła na mnie duże wrażenie. Kobiety takie jak Mania były pokoleniem złamanych serc. Wychowywały dzieci, pracowały w polu, w kuchni. Żyły dla rodziny, wszystko robiły dla niej, a ich potrzeby były gdzieś na końcu. Mam chłopskie korzenie, po filmie inaczej spojrzałam na losy mojej prababci, babci, mamy.

Wychowałaś się w Wiśniowej, małopolskiej wsi. Jaki obraz wsi ty nosisz w głowie?

- Do 10. roku życia mieszkałam z rodzicami i rodzeństwem w Nowej Hucie. Dopiero potem rodzice przeprowadzili się z nami na wieś, skąd pochodzi moja mama i gdzie był jej rodzinny dom. W dzieciństwie spędzałam tam każde wakacje, więc wszystko, co wiąże się z wsią, pracą na gospodarstwie, jest mi dobrze znane. Mój dziadek też bardzo przypomina mi Pawlaka - nie pod względem charakterologicznym, ale w umiłowaniu ziemi. Po prostu kocha swoją ziemię ponad wszystko. To poczucie przynależności, poczucie tożsamości jest niezwykle silne. Z wiekiem bardziej to dostrzegam. Tak się złożyło, że dość wcześnie wyjechałam z rodzinnego domu, miałam szesnaście lat, kiedy przeprowadziłam się do Krakowa, poszłam do liceum i zamieszkałam w internacie. Popołudniami chodziłam do szkoły muzycznej. Potem dostałam się na Akademię Teatralną w Warszawie i już zostałam. Tutaj mam swoje życie, pracę, przyjaciół. Lubię odwiedzać rodzinne strony i staram się to robić tak często, jak jest to możliwe.

Masz aż pięcioro rodzeństwa, tak liczna rodzina w dzisiejszych czasach to rzadkość.

- Z jednej strony, taka rodzina daje ogromną siłę. Z drugiej, dobrze pamiętam, że w domu zawsze był hałas i często trudno było mi znaleźć dla siebie spokojne miejsce. Mam starszą siostrę, z którą przez jakiś czas mieszkałam razem w Krakowie i która skończyła Akademię Muzyczną. I czterech młodszych braci. Najmłodsi - bliźniacy pojawili się na świecie, kiedy miałam 15 lat. Rodzice zawsze nam mówili, jak ważne są więzy rodzinne. Ale też od nich słyszałam, że ważne w życiu jest to, żeby być spełnionym.

Nie martwili się, że tak wcześnie wyfrunęłaś w świat?

- Nie dało się mnie zatrzymać (śmiech). Kiedy usłyszeli, że chcę zostać aktorką, pewnie byli trochę zaniepokojeni, zwłaszcza mama. Ale ja po prostu podążałam za swoimi marzeniami. Dość wcześnie się usamodzielniłam, jeszcze przed studiami, zaczęłam występować w serialu "Julka", mogłam się sama utrzymać.

Aktorstwo spełniło twoje oczekiwania?

- Cały czas pracuję, więc nie mogę narzekać. Przez cztery lata grałam w serialu "Stulecie Winnych" i to mi bardzo dużo dało, poznałam mnóstwo fajnych ludzi, z wieloma utrzymuję kontakty cały czas. Aktorstwo jest dla mnie fascynującą przygodą. Doceniam to, że mogę wykonywać zawód, który kocham. Choć cały czas uczę się, jak radzić sobie z tym, że jest się ciągle poddawanym ocenie. I jeśli na castingu usłyszy się "nie", to wcale nie oznacza, że jest się złą aktorką, tylko po prostu nie pasuje się do roli.

Rozmawiała Iza Komendołowicz

PAP/INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sami swoi. Początek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy