Reklama

"W tle filmu zawsze są ludzie"

Zanim zrobiła "Pręgi", za które dostała nagrodę główną na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, osiągała sukcesy jako reżyserka filmów dokumentalnych. Za pierwszy z nich, "Dziewczyny z Szymanowa", nagrodzona została na Festiwalu Filmów Dokumentalnych i Krótkometrażowych. W 2006 roku Magdalena Piekorz po dwuletniej przerwie powraca do przygody z kinem.

O swoich nowych projektach, o miłości do filmu dokumentalnego, o potrzebie zmiany gatunku oraz o sytuacji młodych twórców, chcących robić filmy w Polsce, opowiedziała w rozmowie z Hanną Krzyżanowską.

Reklama

Jakie są pani najbliższe plany? Pojawiają się informacje aż o czterech nowych projektach: "Krzyż", "X Muza", "Park Hotel" oraz dokumencie "Masala Movie"

Magdalena Piekorz: Tak, do tego wszystkiego dochodzi jeszcze Teatr Telewizji...

Który z nich jest najbardziej zaawansowany?

Magdalena Piekorz: Pierwszym projektem, którym chciałam się zająć zaraz po realizacji "Pręg", miał być "Park Hotel" - scenariusz napisany został przez Krzysztofa Teodora Toeplitza, na podstawie pięknej powieści Leopolda Tyrmanda "Filip". Jest to jednak tak duży projekt i tak drogi (akcja toczy się podczas II wojny światowej we Frankfurcie nad Menem), iż po roku pracy i po wielu próbach pozyskania funduszy, zorientowaliśmy się z producentem, iż na tym etapie mojej drogi zawodowej nie jestem jeszcze w stanie go zrobić.

Kto będzie producentem tego obrazu?

Magdalena Piekorz: Właścicielem praw do powieści jest Leszek Andrzej Wyszyński, ale przy tak dużych realizacjach producentów jest przeważnie kilku lub jeden wiodący i koproducenci. Za wcześnie jeszcze, by o tym mówić, bo tak jak wspominałam, jest to projekt, który na razie odłożyliśmy.

Dlaczego właśnie powieść "Filip"? Czy najpierw dostała pani scenariusz, który panią zainteresował, czy od razu chciała pani przenieść na ekran właśnie tę powieść?

Magdalena Piekorz: Bardzo chciałam zrealizować film na podstawie prozy Tyrmanda, ponieważ lubię jego twórczość - zarówno "Złego", "Życie towarzyskie i uczuciowe", jak i właśnie "Filipa". Pan Andrzej Wyszyński zgłosił się do mnie z propozycją zrealizowania filmu na podstawie jednego z opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza. Wkrótce dowiedziałam się, że jest także właścicielem praw do Tyrmanda.

Poznaliśmy się dzięki mojemu operatorowi [Marcin Koszałka - przyp. red.], który kręcił wtedy z panią Cywińską "Kochanków z Marony". Pan Wyszyński był producentem tego filmu.

W rezultacie odłożyliście jednak Tyrmanda, a pojawiła się…"X Muza". O czym będzie ten film?

Magdalena Piekorz: To jest projekt studenta filozofii, Dawida Kędzi, który rok temu przesłał mi scenariusz, prosząc o uwagi. Od początku spodobała mi się ta historia o konflikcie życia ze sztuką, o młodym chłopaku, który pisze swój pierwszy scenariusz i marzy, by go sprzedać. Scenariusz Dawida ma w sobie lekkość, jest zabawny, ale nie pozbawiony dramatyzmu.

Bohater ma przyjaciół, dziewczynę, babcię, która go wspiera, ale tak się zachłystuje tym swoim pisaniem i wiarą we własne możliwości, że traci wszystko, co tak naprawdę ważne. Dopiero konfrontacja z rzeczywistością i uświadomienie sobie, że ciekawsze jest to, co wokół niego, daje mu podstawę, by napisać dobry scenariusz i odzyskać to, co gdzieś po drodze stracił: miłość, przyjaźń…

Podobno stylem film ma przypominać "Delicatessen" oraz "Amelię" Jean-Pierre Jeunata. Czy będziemy mogli zatem zobaczyć pogodną historię?

Magdalena Piekorz: Tak, jest to zdecydowanie historia z happy endem, tylko może niezupełnie w amerykańskim stylu… Chcemy jednak, by był "wesoły" w kolorystyce, zaskakujący w formie. Myślimy o zastosowaniu animacji komputerowej, być może nawet plastelinowej w scenach, które dotyczą wizji bohatera. Wykorzystamy także technikę otworkową, a cały film poddamy obróbce barwnej. Zdjęcia będzie robił oczywiście Marcin Koszałka.

Marcin Koszałka powiedział w jednym z wywiadów, że cały 2006 rok ma zarezerwowany dla pani. Dlaczego cały czas ze sobą współpracujecie?

Magdalena Piekorz: Cały czas szukałam operatora, który miałby podobny sposób patrzenia na świat i podobny typ wrażliwości. Marcin - podobnie jak ja - jest osobą bardzo żywiołową i wszyscy nasi wykładowcy śmiali się, że to będzie bomba zegarowa, jak się spotkamy na planie. Ale nam się świetnie pracuje. Okazało się jednak, że te nasze temperamenty nie przeszkadzają w pracy.

A co do deklaracji współpracy w 2006 roku, to mam nadzieję, że [Marcin - przyp. red.] będzie przy tym trwał, bo ma w tej chwili tak dużo propozycji, że nie wiem, jak my w ogóle się dogadamy. Mam nadzieję, że mnie nie zostawi (śmiech).

Jak bardzo zaawansowane są prace nad "X Muzą"?

Magdalena Piekorz: W związku z tym, że ten projekt wymaga określonej pogody, specyficznej aury, chcieliśmy kręcić go na wiosnę, ale nie udało nam się do tego czasu zdobyć wszystkich funduszy. Zdecydowaliśmy się zatem przełożyć "X Muzę" na październik. W międzyczasie wrócił do mnie scenariusz, który chciałam realizować jeszcze przed "Pregami" Jest to scenariusz Andrzeja Saramonowicza "Krzyż" i wszystko na to wskazuje, że od niego zacznę. Mam już nawet część obsady, jestem po pierwszych zdjęciach próbnych.

Zabawne, ale tak już w tej branży jest, że przez dwa lata nie można zdobyć pieniędzy na jeden projekt, a potem nagle, w ciągu tygodnia wszystko rusza (śmiech). Teraz muszę tylko dobrze ułożyć kalendarzówkę, by każdemu z projektów poświęcić odpowiednią ilość czasu.

W przypadku "Krzyża" pomogła zapewne dotacja, jaką pani projekt otrzymał w ostatnich dniach z PISFu.

Magdalena Piekorz: Tak. Bardzo się z tej dotacji cieszę, bo od niej uzależnialiśmy decyzję, czy film ruszy w tym roku. Zdjęcia chcemy realizować jeszcze w sierpniu.

"Krzyż" to jest piękna historia o poświęceniu, o tym, że człowiek musi czasem zrezygnować z siebie, by ocalić drugiego człowieka. Bohaterem filmu jest Marcin, młody ksiądz, do którego pewnego dnia przychodzi dziewczyna. Zamiast słów spowiedzi, wymawia tekst biblijnego wersetu: "Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za mną, nie jest mnie godzien".

Oczywiście za tym zdaniem kryje się pewna tajemnica, której jednak nie zdradzę…

Czy widzi już pani w obsadzie konkretnych aktorów?

Magdalena Piekorz: Mam już pomysły, ale niewiele mogę zdradzić, bo nie rozmawiałam jeszcze z aktorami. Wiem jedynie, że rolę dziewczyny zagra Hania Konarowska. Będzie to jej pierwsza rola na dużym ekranie, bo zadebiutowała już w serialu "Tango z Aniołem". Trwają także rozmowy ze Zbigniewem Zamachowskim, któremu zaproponowałam rolę Jeschke, i który bardzo pochlebnie wypowiedział się o scenariuszu.

Autorem zdjęć będzie Marcin Koszałka, natomiast nie wiemy jeszcze, gdzie będziemy kręcić. Na pewno gdzieś nad morzem, ale jesteśmy jeszcze przed dokumentacją, ponieważ cały czas czekaliśmy na decyzję w sprawie dofinansowania.

Producentem filmu będzie Akson Studio, mamy jeszcze koproducenta zagranicznego, ale wszystko jest jeszcze w fazie rozwiązań. Decyzja o dofinansowaniu zapadła dopiero teraz, więc ciągle jesteśmy przed najważniejszymi rozmowami.

Czy mogłaby pani powiedzieć coś na temat dokumentu "Masala Movie"?

Magdalena Piekorz: "Masala Movie" to projekt pełnometrażowego filmu dokumentalnego o Bollywood, które jest indyjskim odpowiednikiem Hollywood. Wiadomo, że kinematografia indyjska jest największą i najbogatszą kinematografią na świecie, i zjawiskiem zupełnie osobnym, które wywodzi się z indyjskich sztuk widowiskowych. Budżet indyjskiego filmu przerasta często amerykańską superprodukcję, aktorów czci się jak bogów, czasem nawet odprawia specjalne liturgie, w trakcie których wierni modlą się recytując dialogi z filmu.

Mój kolega, kulturoznawca i scenarzysta, Jarosław Pietrzak, zbadał to zjawisko i napisał niezwykle interesujący scenariusz, który szczęśliwie znalazł się w moich rękach.

Teraz czeka nas przede wszystkim wyjazd na dokumentację.

Natomiast jest jeszcze jeden projekt, o którym niewiele osób na razie wie. Jest to Teatr Telewizji, który mam już podpisany. Zdjęcia jeszcze w czerwcu. Właśnie odbywają się pierwsze castingi. Scenariusz napisała Julita Grodek i nosi on tytuł "Techniki negocjacyjne".

Jest to kameralna opowieść, w której biorą udział trzy osoby: Lena Rajska - psycholog więzienny, jej partner, Jacek Gott - znany psychoterapeuta, oraz młody, dwudziestoletni chłopak, który włamuje się do domu Gotta. Ten spektakl opowiada o tym, jak często ludzie grają przed sobą, jak sobą manipulują. Ale także o tym, jak bardzo są samotni, jak potrzebują miłości…

Nagle więc pojawiła się możliwość realizacji wielu projektów.

Magdalena Piekorz: Śmiać mi się chce, że to wszystko zaczyna się teraz tak układać, ponieważ czasowo zupełnie inaczej sobie to wszystko wyobrażałam. Teatr miał być na początku roku, w maju chciałam robić "X Muzę", a wtedy w sierpniu spokojnie mogłabym się szykować do "Krzyża". Teraz nie wiem tak naprawdę, jak to wszystko się poukłada.

Wiem tylko, że zaczynam od teatru i na pewno muszę nakręcić "Krzyż" w wakacje. Akcja filmu toczy się nad morzem, w plenerach typowo letnich, więc jeśli nie zdążę w tym roku, to będę zmuszona przełożyć wszystko na przyszły rok, a skoro mam już budżet, wolałabym tego nie robić.

Czyli "Park Hotel" powstanie najpóźniej?

Magdalena Piekorz: Tak. Myślę, że to jest taki film, do którego trzeba przygotowywać się latami. To jest projekt na koprodukcję, na pewno z udziałem partnerów z Niemiec, może z Holandii. Obok głównego bohatera, który jest Polakiem, w tej opowieści pojawiają się także: Holender, Włoch, Czech oraz Francuz. Może byłaby więc szansa na produkcję z międzynarodową obsadą…?

Czy mogłaby pani powiedzieć jeszcze, jak to jest w naszym kraju - czy reżyser, który odniósł już sukces, czuje, że nagle wszystkie drzwi stoją przed nim otworem? Zyskuje się siłę przebicia, czy jednak przy kolejnych projektach znów są te same zmagania?

Magdalena Piekorz: Powiem szczerze, że ostatnie dwa lata nie były dla mnie najłatwiejsze. Oczywiście moja sytuacja zmieniła się znacznie, ponieważ nikt nie odmówił mi rozmowy. Żadna stacja telewizyjna, żaden producent - nie traktowano mnie jak kogoś, kto jest na początku drogi, więc pewnie nie wie, o czym mówi…

Natomiast walczyć tak czy owak trzeba. Z każdym projektem zaczyna się właściwie od początku. Ja miałam przy jednym z projektów taki moment, że byłam naprawdę podłamana, bo po kilku miesiącach rozmowy z poważną stacją, gdzie właściwie myślałam, że list intencyjny jest tylko formalnością, stacja się wycofała. Wcześniej przerwałam rozmowy z innymi potencjalnymi koproducentami.

To jest bardzo trudne i ja się tego wszystkiego dopiero uczę. Szczerze mówiąc, wolałabym się skupić na pracy nad scenariuszem, na pracy z aktorami, bo to rzeczywiście jest moją pasją, żywiołem i w tym się świetnie czuję. Natomiast ogromnie się cieszę, ponieważ ta dwuletnia praca, zarówno moja, moich współpracowników, jak i moich producentów, którzy we mnie wierzą, w końcu zaowocowała. Mam w tej chwili podpisane (oprócz "Park Hotelu") wszystkie projekty, które w ciągu tych dwóch lat złożyłam.

Odnosiła pani spore sukcesy w dziedzinie filmu dokumentalnego. W jednym z poprzednich wywiadów dla INTERIA.PL powiedziała pani, iż nie traktowała nigdy realizacji dokumentów jako drogi do fabuły. Czy oznacza to, że cały czas będzie starała się pani angażować w projekty dokumentalne?

Magdalena Piekorz: Tak, w tej kwestii nic się nie zmieniło. Myślę, że w ogóle bardzo dobrze robi reżyserowi, jeżeli od czasu do czasu zmienia gatunek. Ja traktuję to, co robię jako formę wypowiadania się o różnych sprawach, które mnie bolą, interesują, które wydają mi się istotne. Czy to jest forma teatralna, filmowa czy dokumentalna, ma mniejsze znaczenie. Po prostu: w zależności od tematu dla odpowiedniej formy wyrazu należy znaleźć odpowiednią formę przekazu (śmiech).

Są tematy, które absolutnie nadają się na film dokumentalny, i jeśli zrobiłoby się o nich fabułę, to widzowie w ogóle by w to nie uwierzyli. Tak dziwne rzeczy dzieją się czasami…

Natomiast tematu, który poruszyliśmy w "Pręgach" nie byłabym w stanie "dotknąć" tak, jak to zrobiłam, realizując dokument. Nie mogłabym tak głęboko wejść w psychikę człowieka, czy przekroczyć drzwi jego sypialni, żeby powiedzieć to, co powiedziałam dzięki fabule.

Miałam zresztą taki moment… Po kilku latach realizacji dokumentów (przed "Pręgami" zrobiłam ich siedem), że czułam zmęczenie psychiczne. To jest ogromna odpowiedzialność realizować o kimś dokument, bo tym samym, wystawia mu się świadectwo. To jest bardzo obciążające, bo żeby powstał ciekawy film, trzeba postawić jakiś problem. Dlatego ważne, by mieć świadomość, że w jego tle zawsze są ludzie…

Ale będzie pani do niego wracać...

Magdalena Piekorz: Tak, będę na pewno.

Dziękuję za rozmowę

(Zdjęcia: Agencja SE/fot. Maciej Nabrdalik, Robert Szwedowski)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy