Reklama

"W Polsce opadła mi kopara"

Agnieszka Holland, znana w Polsce i na całym świecie reżyserka, twórczyni niezapomnianych obrazów "Aktorzy prowincjonalni", "Europa, Europa", "Całkowite zaćmienie", interesuje się także polityką. W grudniu do kin w Polsce wszedł jej najnowszy film "Kopia mistrza" o Beethovenie, ale z tej okazji wolała rozmawiać raczej o polityce niż o sztuce. Zwłaszcza, że w tym czasie rozpoczęła pracę nad serialem "Ekipa", który opowie o polskich politykach.

Agnieszka Holland, znana w Polsce i na całym świecie reżyserka, twórczyni niezapomnianych obrazów "Aktorzy prowincjonalni", "Europa, Europa",  "Całkowite zaćmienie", interesuje się także polityką. W grudniu do kin w Polsce wszedł jej najnowszy film "Kopia mistrza" o Beethovenie,  ale z tej okazji wolała rozmawiać raczej o polityce niż o sztuce. Zwłaszcza, że w tym czasie rozpoczęła pracę nad serialem "Ekipa", który opowie o polskich politykach.

W rozmowie z Łukaszem Maciejewskim ("Machina") mieszkająca na stałe we Francji Agnieszka Holland opowiada o tym, że Kaczyńscy cierpią na podwójne, autystyczne widzenie świata, że geje zastąpili Żydów, paru facetów kradnie nam kraj, a elity zawodzą i że trzeba to zmienić. Wspomniała także o tym, że gdy wpadła na kilka dni do Polski, to opadła jej kopara.

Jeszcze nie tak dawno nie rozumiałem znajomych, którzy masowo wyjeżdżają z Polski. Już rozumiem. Źle mi tutaj.

Agnieszka Holland: To trzeba coś zmienić! W końcu nie może być tak, że grupa facetów, którzy są obsesyjni, sfrustrowani, niezbyt uczciwi i niespecjalnie mądrzy, kradną panu kraj. Nam kradną.

Reklama

Opanował wszystkich marazm. Przyzwyczajamy się do głupoty, radykalizmu, politycznego kur***twa.

Agnieszka Holland: To ogólnoświatowy moment bezradności. Dosyć jednak niebezpieczny, bo naprawdę nie wiemy, w którą stronę to wszystko pójdzie. Stoimy wobec nowych, niezrozumiałych jeszcze zagrożeń, z którymi nie potrafimy sobie poradzić. Ta bezradność jest zarzewiem recesywnych zachowań.

Cofamy się?

Agnieszka Holland: Elity zawodzą. Nie ma teraz w Polsce zbyt wielu ludzi, którzy potrafiliby uruchomić aparat analityczny, żeby to wszystko nazwać, opisać, zrozumieć. Ale czy naprawdę myśli pan, że to, co dzieje się dzisiaj w Polsce, jest gorsze od sytuacji w latach 80., 70. albo 60.? Wracają ideologie z przeszłości, fundamentalistyczne myślenie o religii.
Ale to nie jest tylko nasza specjalność. To samo dzieje się przecież w Stanach, w Europie. Nie mówiąc już o innych krajach postkomunistycznych, Rosji, Bliskim Wschodzie, krajach arabskich.

Mieszkam tu. To, co się dzieje w Polsce, dotyczy mnie bezpośrednio.

Agnieszka Holland: Mnie także, ale naprawdę powinniśmy spróbować popatrzeć na wszystko w szerszym tle. Wcale nie po to, żeby powiedzieć sobie, że to, co się u nas dzieje, jest szerszym zjawiskiem społecznym, i nie ma na to wszystko rady, tylko po to, żeby zrozumieć, że sytuacja w Polsce jest konsekwencją ogólnoświatowych mechanizmów. Trzeba uderzać w powody.

Są dołujące.

Agnieszka Holland: Tak. W wakacje przyjechałam do Polski tylko na kilka dni. Oglądałam telewizję, czytałam gazety. To było dojmujące. Przeczytałam na przykład, że Piotr Farfał, obecny wiceprezes TVP, przez dwa lata był wydawcą antysemickiej, rasistowskiej gazety „Front”. „Nie tolerujemy tchórzy, konfidentów i Żydów” - tak wówczas deklarował swój światopogląd. I nikt przeciw temu nie zaprotestował. Włącznie z odgrywającym rolę dziennikarskiego Katona Bronisławem Wildsteinem.
Przecież Wildstein jest Żydem i w końcu ktoś z jego rodziny zginął w komorze gazowej między innymi z powodu poglądów, które wygłaszał ten facet. Jednocześnie ten sam Wildstein z zaciekłością tępi ludzi, którzy gdzieś tam, trzydzieści lat temu, coś tam „pyknęli” w trakcie przesłuchań.

Farfał, zdaje się, pozostał na stanowisku.

Agnieszka Holland: Nie twierdzę, że trzeba było tego człowieka zgnoić albo wsadzić do więzienia. Ale na razie on się niczym innym nie zasłużył poza tymi hitlerowskimi hasełkami. Dlaczego zatem wszyscy polscy reżyserzy, publicyści nie powiedzieli: "Nie, dosyć tego!". Dlaczego nie powiedzieli: "Dopóki ten człowiek będzie w zarządzie TVP, dopóki nie udowodni swoim życiem i pracą, że to były rzeczywiście błędy młodości, a nie jego prawdziwe poglądy, to my nie będziemy z taką telewizją współpracować".

Koniunkturalizm.

Agnieszka Holland: No właśnie. Zobaczyłam to wszystko i, jak mówią młodzi ludzie, opadła mi kopara.

Żyjemy jednak codziennością, dosyć bezrefleksyjnie. Farfał był wczoraj, już zapomnieliśmy. Naskórkowe jest także polskie kino.

Agnieszka Holland: Polskie filmy są z reguły oderwane od jakiejkolwiek rzeczywistości. Twórcy uciekają albo w bajki, albo w rzeczywistość, w której tylko wyraźnie ogniskuje się zło. To za mało.

Zgadzam się. Polskie kino to albo tania konfekcja z kanapami z Ikea, albo chlew i walenie się po mordach.

Agnieszka Holland: Mam z tym kłopot. Kiedy co jakiś czas jacyś mniejsi dystrybutorzy albo szefowie festiwali pytają mnie o ciekawe polskie tytuły, nie bardzo potrafię im cokolwiek polecić. Nie jest tak, że brak filmowców z talentem, ale trudno o coś niezaprzeczalnego. Mówię o fabule, bo z dokumentem jest o wiele lepiej. Panu się coś ostatnio podobało?

Kędzierzawska, Krauze...

Agnieszka Holland: Kędzierzawską szanuję, zresztą ona ma w świecie mały, lecz wierny krąg admiratorów, więc nie potrzebuje mojej rekomendacji, a Krauze w pewnym sensie - rośnie z filmu na film. Ale nawet jemu trudno konfrontować się z widownią.
Filmy, które tutaj miały świetną prasę - jak „Dług” czy „Plac Zbawiciela” - na świecie przepadły, za to „Mój Nikifor”, który w Polsce nie spotkał się z należytym odzewem, za granicą został dostrzeżony. Ale winni tej mizerii są także krytycy. Pan jest winny.

To jak zwykle.

Agnieszka Holland: Wcale nie ironizuję. Przecież reżyserzy, jak cielęta malowane, idą za waszymi zamówieniami. Przez kilka lat czytałam ciągle dramatyczne wezwania: "Dlaczego w Polsce nie ma filmów o naszej rzeczywistości, o bezrobociu itd". Nie trzeba było długo czekać. Wszyscy twórcy rzucili się nagle na biedę, smutek i klnących proletariuszy. No i mamy solidny kontrast.
Przedtem wszystko było w polskim kinie ładne i lekko kiczowate, teraz jest brudne i obrzygane.

Naprawdę pani myśli, że reżyserzy tak się przejmują krytykami?

Agnieszka Holland: No pewnie, że się przejmują. A kim się mają przejmować? Przecież poza wami często nie mają innej widowni. Bez względu na to, co mówią, wszystko uważnie czytają.

Żyjemy raczej polityką, nie filmem. Zresztą polityczne salony to też jest film. Dosyć żałosny. Kaczyńscy?

Agnieszka Holland: Nie można powiedzieć, żeby polska rzeczywistość nie była inspirująca. Tego nie ma nigdzie na świecie. Blićniacy to specyficzna kategoria ludzi. Są oczywiście samowystarczalni, ale pomiędzy nimi wytwarza się coś w rodzaju metarzeczywistości, która jest autystyczna.
Lech Kaczyński, który nie jest głupcem, wygląda na człowieka przyzwoitego, nie jest w stanie wyjść poza to podwójne, autystyczne widzenie świata. Na pewno poprzedni rządzący byli czasem przyzwoitsi i mniej groźni, ale i nudniejsi. Przecież Macierewicz to postać z literatury… No, może Dostojewski to przesada, ale „Mały bies” Sołoguba i Gogol są w nim na pewno.

Bracia Kaczyńscy fatalnie znoszą kontakt z rzeczywistością, z mediami.

Agnieszka Holland: Nie potrafią sobie poradzić z rzeczywistością, której nie kontrolują. Ta zaś jest bardzo ograniczona. Każdy wyjazd za granicę przychodzi im ciężko, to prawdziwa męka. Najlepiej czują się zapewne w kapciach, we dwójkę, siedząc przy kominku i obgadując wszystkich. Oni są jak z Canettiego, z „Auto da fe”.

A kim jest Urszula z „Auto da fe”?

Agnieszka Holland: Parę takich Urszul się wokół nich kręci. Te wszystkie panie Kruk, Fotyga itd. To jest zbiorowa Urszula.

Dziękuję za rozmowę

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy