Tylko u nas! Cary Fukunaga i Linus Sandgren: Bond na miarę naszych czasów
W sobotę zakończyła się 29. edycja festiwalu EnergaCamerimage. Impreza poświęcona sztuce autorów zdjęć filmowych co roku gości największe nazwiska branży. W tym roku na zamknięcie festiwalu organizatorzy zaplanowali specjalny pokaz filmu "Nie czas umierać" z udziałem twórców. Z polską publicznością spotkali się reżyser Cary Fukunaga i autor zdjęć Linus Sandgren. Specjalnie dla Interii opowiadali oni o kulisach powstania najnowszej części przygód agenta 007, ewolucji postaci będącej dziś jednym z filarów popkultury, a także o tym, jak powinien wyglądać Bond na miarę naszych czasów.
Mateusz Demski: Nurtuje mnie to od dawna: ile modeli Astona Martina i innych luksusowych samochodów przerobiliście na miazgę na potrzeby tego filmu?
Cary Fukunaga: - Wydaje mi się, że mieliśmy na planie jakieś dziewięć Astonów Martinów DB5.
Linus Sandgren: - Tak, dziewięć. Każdy z nich służył w zasadzie czemuś innemu - jedne wykorzystaliśmy do nakręcenia ujęć z aktorami wewnątrz samochodu, inne w scenach kaskaderskich. Niektóre były przerobione w typowo bondowski sposób - miały wbudowane działka i różne gadżety. Takich vintage'owych aut mieliśmy razem z dwanaście. Oprócz nich były jeszcze Toyoty Land Cruiser. Zniszczyliśmy kilka, no może kilkanaście sztuk.
Cary Fukunaga: - Im dłużej o tym myślę, to dochodzę do wniosku, że tak dobitnie ucierpiał tylko jeden Aston Martin. Więc bilans strat nie był wcale najgorszy.
Brzmi jak niezły ubaw.
Cary Fukunaga: - Pierwszorzędny! To jest spełnienie marzeń dzieciaka, który - pewnie jak każdy - oglądał te filmy z wypiekami na twarzy, który razem z kuzynem katował "GoldenEye" na komputerze.
Pytam o to przede wszystkim w kontekście jednej z pierwszych sekwencji "Nie czas umierać", która rozgrywa się we włoskiej Materze - 007 pędzi na złamanie karku po brukowanych uliczkach, wąskich zaułkach. Ta scena była chyba też sporym wyzwaniem logistycznym.
Cary Fukunaga: - Tak, ale przyjęliśmy to za punkt honoru. Kiedy zaczynaliśmy pracę nad tym filmem, codziennie sen z powiek spędzała mi myśl, że przecież każdą część przygód Bonda otwiera spektakularna scena akcji, która ustawia cały film. "Casino Royale" - parkour na placu budowy. "Quantum of Solace" - pościg w Sienie. Dalej "Skyfall" i scena walki na dachu pociągu, która kończy się zawieszeniem akcji i tym, że nie wiemy, czy Bond w ogóle przeżył. Wreszcie "Spectre" - świetne otwarcie na ulicach Meksyku. Pamiętając o tym, myślałem: "No dobra, to co teraz zrobisz, żeby do tego doskoczyć?". A przy tym trzeba było mieć na uwadze, że pracujemy nad bezpośrednią kontynuacją części poprzednich. I tak na przykład "Quantum of Solace" zaczyna się w zasadzie tam, gdzie kończy się "Casino Royale". Nasze otwarcie musiało zatem pasować do kontekstu, trzeba było zachować spójność wydarzeń.
Linus Sandgren: - Pamiętajmy jednak, że całość zaczyna się od retrospekcji, która dzieje się w zimie. To scena rodem z thrillera, podtrzymuje suspens. Dopiero potem przechodzimy do Włoch - romantycznej scenerii, która szybko staje się tłem brutalnej akcji. W otwarciu mamy więc do czynienia z kontrastem, pewnym przełamaniem: zmarzlina przechodzi w zalane słońcem plenery. Noc w chłodnych odcieniach niebieskiego zamienia się w pełen żółci i czerwieni dzień.
A te wszystkie pościgi, samochody wywrócone do góry kołami?
Linus Sandgren: - To jest robota oparta w stu procentach na praktycznych efektach specjalnych. Nie ma tu żadnych trików czy komputerowego CGI. Pościgi między wąskimi, liczącymi nawet tysiące lat uliczkami są prawdziwe. Tak samo - skok na motocyklu. Nasz kaskader wjechał rozpędzonym motorem na rampę o wysokości siedmiu metrów, wzbił się dwanaście metrów w powietrze, przeleciał nad murem i wylądował na położonym wyżej placu.
Cary Fukunaga: - Zrobiliśmy kilka podejść do tej sceny. Było to piekielnie trudne do zrobienia. Każdy niuans miał znaczenie - począwszy od prędkości, kończąc na sile i kierunku wiatru. Jeden podmuch mógł sprawić, że motor poniesie w przeciwną stronę i wyląduje w złym miejscu. Teraz myślę, że to było czyste szaleństwo!
I Daniel Craig brał udział w tego typu scenach?
Cary Fukunaga: - Ależ oczywiście. Daniel był obecny przy każdym ujęciu. Sam siadał za kółkiem, jeździł motocyklem po Materze. Nawet jeśli później był zastępowany przez kaskadera, to chciał mieć wszystko pod kontrolą. Daniel to perfekcjonista. Przy scenach walki musiał mieć pewność, że każdy cios, każdy blok i unik, wyglądają naturalnie. Nie zgadzał się na cięcia, był w stanie grać takie rzeczy przez kilkanaście minut, bez żadnej przerwy. Tak było w scenie w Materze, gdzie Bond poddusza swojego przeciwnika. Stąd wszystkie sceny tego typu kręciliśmy w jednym długim ujęciu. To była niesamowicie fizyczna rola.
A na czym tak właściwie polega dziś fenomen Jamesa Bonda?
Cary Fukunaga: - Trudno powiedzieć, dlaczego niektórzy bohaterowie stają się kamieniem milowym dla świata i długowiecznymi twórcami mitu kultury popularnej. Bond to sześćdziesiąt lat historii. Nie tylko kino, ale cały świat zmienia się w tym czasie nie do poznania. Zachodzą przemiany obyczajowe, społeczne, kulturowe. A sama seria zamiast słabnąć, tylko zyskuje na sile. Powiem więcej - jest może popularniejsza niż kiedykolwiek.
Linus Sandgren: - Ten zwrot ku Bondowi na pewno ma charakter eskapistyczny. Ewolucja tej postaci znajduje coraz częściej odzwierciedlenie w naszej rzeczywistości, seria wchodzi na nowe tory, jednak jedna rzecz pozostaje niezmienna. To wciąż spektakl, zaproszenie do podróży.
Cary Fukunaga: - Fenomen pierwszych części faktycznie musiał mieć wiele wspólnego z naturą samego podróżowania. Kiedy przypomnę sobie czasy sprzed ery internetu, to kino było wehikułem, który przenosił widza w miejsca, do których nie miał dostępu. Nie było Google'a, nie można było wyszukać sobie zdjęć z Saint-Tropez. Bond zabierał nas w te miejsca. To była jedyna odskocznia od codziennej rutyny. Dziś ten fenomen jest być może bardziej kwestią tego, że świat zawsze potrzebował i potrzebuje bohaterów. Istnieje potrzeba wiary w kogoś takiego - kto łamie zasady, ale jednocześnie ciągle kieruje się szlachetną dewizą: "rób, co należy".
No tak, ale wizerunek ten intensywnie ewoluował. Zmieniały się nie tylko twarze 007 za sprawą kolejnych aktorów, ale zmieniał się też jego charakter, a nawet ton całego cyklu. Trudno nie zauważyć łez w oczach bohatera, tego, że stał się bardziej ludzki. To nie jest typowo bondowskie emploi.
Linus Sandgren: - Bo przez długi czas nie była to postać z krwi i kości, ale maskulinistyczna fantazja. Wielu bohaterów popkultury reprezentuje podobny model supermacho, który powoli staje się reliktem przeszłości. Bond Daniela to nowy rodzaj Bonda. To człowiek żywy, uczuciowy, z wielkimi wewnętrznymi konfliktami. Wciąż jest w tej postaci pewien nieuchwytny urok, charyzma, ale mimo tego można się z nią utożsamić. Łatwiej jest się w nim przejrzeć. Poza tym Bond w każdej kolejnej części cyklu - zgodnie z prawidłami naszego świata - staje się mężczyzną coraz dojrzalszym, bardziej obciążonym. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie. W pierwszych filmach serii wiele rzeczy przychodziło Bondowi łatwo. U nas widać pęknięcia. Jego ciało nie jest już tak sprawne jak kiedyś - jest zmęczone, posiniaczone, obolałe. Trzeba się z nim zmagać. Inna sprawa, że na początku filmu widzimy bohatera w stanie spoczynku - porzucił licencję na zabijanie, aby znaleźć dla siebie i dla ukochanej osoby nowe życie. Ta przygoda zaczyna się od brutalnego wyrwania z błogostanu. Nie jest to kolejna misja dla MI6. Bond kieruje się sercem...
Cary Fukunaga: - Nie mówiąc o tym, że sama konwencja trzyma nas blisko ziemi. Bond nadal jest postacią większą niż życie, ale nie jest mutantem obdarzonym nadludzką mocą. Nie jest superbohaterem z komiksów Marvela.
Linus Sandgren: - No właśnie - wspomnieliśmy wcześniej zdjęcia w Materze. Założeniem każdej sceny w tym filmie było to, aby były one realistyczne. Wszystko musiało zostać wykonane na żywo przed kamerą, a nie zostać stworzone w wirtualnej rzeczywistości. To musiały być sytuacje możliwe do odtworzenia na żywo, o których myślimy, że mogłyby się zdarzyć. Bardzo długo myśleliśmy o wykorzystaniu pomysłów z klasycznych bondowskich filmów i wprowadzeniu kilku przekraczających zasady fizyki nawiązań, ale okazały się one zbyt niedorzeczne.
Psychologiczne pogłębienie uwiarygadnia nie tylko Bonda, ale też jego przeciwników. Ich motywacje zawsze wydawały się silnie odrealnione, czasami do granic absurdu. Szczerze mówiąc, dopiero od filmów z Craigiem jakoś trochę łatwiej mi w nie uwierzyć.
Cary Fukunaga: - To kolejna zmiana w serii. Pytanie, kto jest "tym złym" i jak kształtuje się figura czarnego charakteru. Znowu dochodzi do uniwersalizacji, przekroczenia utrwalonych klisz. Kiedyś przeciwnikiem Bonda mógł być zły rosyjski generał o konkretnej przynależności geopolitycznej, jego motywacją była szeroko pojęta władza. Nam zależało na tym, żeby pokazać, kim jest ta postać, dlaczego jest tym, kim jest. A przede wszystkim jak sama wobec siebie próbuje racjonalizować swoją wizję świata. Takie osoby nigdy nie widzą siebie jako tych złych. W umyśle bohatera granego przez Ramiego Maleka motywacje zdają się rozsądne - jest on klasycznym dzieckiem zemsty. Dla nas są natomiast absolutnie przerażające.
Linus Sandgren: - Do tego dochodzi jego relacja z Madeleine, bohaterką graną przez Léę Seydoux. Jest ona gestem przywłaszczenia, kontroli i objęcia w posiadanie drugiej osoby, co przyprawia mnie o ciarki.
Nie będziemy zdradzać, jak tym razem dla Bonda kończy się spotkanie z czarnym charakterem, można jednak z całą pewnością stwierdzić, że to pożegnanie Daniela Craiga z 007. Wiele osób zadaje sobie pytanie: kto przejmie schedę po nim? Wiele mówi się, aby w dobie #metoo w tej roli obsadzić kobietę. Albo ustąpić miejsca aktorom z niedoreprezentowanych mniejszości etnicznych.
Cary Fukunaga: - No cóż, zagrać może go oczywiście każdy. Toczy się dyskusja, którą drogą to wszystko pójdzie. Czy ma być to kobieta? Afroamerykanin? A może osoba transseksualna? Ja osobiście uważam, że jest to dobra okazja do zastanowienia się, czy te grupy w ogóle potrzebują wejścia w te buty. Czy potrzebują stać się Bondem? Czy może zasługują na własnych bohaterów, nową reprezentację i nową opowieść, która zamiast nurzać się w nacechowanym od samego początku patriarchalnie schemacie powieści Fleminga, bliższa będzie współczesnego społeczeństwa? W pewnym sensie to patowa sytuacja. Niezależnie od tego, co postanowi studio, pojawią się głosy, że zmiana bohatera jest niewystarczająca lub zbyt radykalna. A ja myślę, że Bond może po prostu pozostać Bondem.
Rozmawiał Mateusz Demski
----------------------
Cary Fukunaga - amerykański reżyser, scenarzysta i operator filmowy. W 2009 roku zadebiutował w pełnym metrażu filmem "Ucieczka z piekła", międzynarodowe uznanie przyniosła mu adaptacja powieści Charlotte Brontë pt. "Jane Eyre" (2011) z Mią Wasikowską i Michaelem Fassbenderem w rolach głównych. W 2015 r. wyreżyserował "Beasts of No Nation", film na podstawie powieści Uzodinma Iweala’ego, do którego prawa kupił Netflix. Ostatnio stanął za kamerą "Nie czas umierać" - najnowszej części przygód agenta 007.
Linus Sandgren - szwedzki operator filmowy, laureat Oscara i nagrody BAFTA za najlepsze zdjęcia do filmu "La La Land" (2016) Damiena Chazelle’a. Pracował m.in. Gusem van Santem ("Promised Land"), Davidem O. Russellem ("American Hustle", "Joy"), Adamem McKayem ("Nie patrz w górę") i Carym Fukunagą ("Nie czas umierać").
Zobacz również:
Daniel Craig o filmie "Nie czas umierać": Poświęciłem Bondowi 15 lat swojego życia [wywiad]
"Dom Gucci": W imię Ojca, Syna i Lady Gagi [recenzja]
"Supernova": Głośny polski film już na Netfliksie
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.