Tomasz Schuchardt: Magnetyzm Bodo, uśmiech mój

Tomasz Schuchardt jako Eugeniusz Bodo w serialu "Bodo" /Akson Studio /materiały prasowe

Mimo że jest młody, zagrał już w wielu głośnych filmach. Ale po tym serialu to o nim będzie głośno. Tomasz Schuchardt, choć na wskroś współczesny, świetnie wciela się w legendę kina naszego międzywojnia. Uwodzicielski dandys bez serca - to on! Premiera serialu 'Bodo" już w niedzielę, 6 marca, na antenie TVP1, o godz. 20.25.

Filmy z Eugeniuszem Bodo znałeś wcześniej czy obejrzałeś je dopiero, kiedy dowiedziałeś się, że zagrasz w serialu?

Tomasz Schuchardt: - Wcześniej to może ze trzy. I znałem to też za dużo powiedziane. Przejrzałem je sobie na YouTube przy okazji zajęć z historii filmu w szkole aktorskiej. Ale nawet nie zapamiętałem dobrze tytułów. Znałem piosenki z tych produkcji.

Zobaczymy "Seksapil" w twoim wykonaniu?

- Nie. Nie użyliśmy dwóch najbardziej znanych utworów, ale to był celowy zabieg. Żeby bardziej przybliżyć inną jego twórczość, choć oczywiście jest kilka znanych utworów. Mamy nagraną próbę do "Seksapilu".

Rozumiem, że przygotowując się do roli, oglądałeś wreszcie filmy z Bodo?

Reklama


- Też. Jednak nie chciałbym wywołać wrażenia, że coś z niego kopiowałem. Musiałem po prostu sobie go przypomnieć, ale nie wziąłem z tego prawie nic do samej postaci. Stwierdziliśmy, że współczesne kino potrzebuje współczesnych środków wyrazu i głupio byłoby na przykład zastosować przedniojęzykowe "ł", nawet gdybym to robił świetnie. To by nas zabiło. Nie naśladowałem też ruchów Bodo, bo skoro nie powiedzieliśmy A, to nie powiemy i B. Ogólne założenie było takie, że ma mieć magnetyzm, cokolwiek to znaczy. Ale konkretnych spojrzeń, uśmiechów - nic z tych rzeczy. Jego już nie ma i nie dowiemy się, jaki to był człowiek, znamy tylko niezbyt liczne podania, więc mój bohater jest kompilacją naszych wspólnych rozważań. Trochę w nim Schuchardta, trochę Królikowskiego, trochę reżyserów Kwiecińskiego i Rosy...

A trudno jest przejmować rolę od kogoś? Bo jednak cztery pierwsze odcinki to Antoni. Więc widz zdąży już sobie wyrobić jakieś spojrzenie na głównego bohatera.


- Raczej nie ma to dla mnie znaczenia, bo też to będzie inny Bodo. Użycie dwóch aktorów ma wręcz na celu zaznaczenie tej istotnej przemiany. To po prostu już inny człowiek. Między czwartym a piątym odcinkiem występuje cezura. Był niedoświadczony marzyciel, który dopiero ocierał się o wielką sztukę, i potem pojawiam się ja, jako człowiek już dojrzały, z pewnym dorobkiem teatralnym. Nie chcieliśmy tego ukrywać.

Trochę to nawet zabawne, bo nie jesteś dużo starszy od Antoniego.

- Jednak wizualnie zostało to tak dopracowane, że wyglądam na starszego. Zresztą zdradzę ci, że mamy nawet jedną wspólną scenę. Ale nie naciskaj, nie powiem jaką.

Szkoda. Powiedz, jak było u ciebie ze śpiewem i tańcem przed tą rolą?

- Tyle co w szkole teatralnej. Ruchowo nie czułem się źle, ale o stepowaniu nie miałem pojęcia. Ze śpiewem było tak samo. Trzy lata miałem piosenkę aktorską, no i czasami wieczorem karaoke przy piwie się zdarzyło. Ale producenci serialu zapewnili mi specjalne zajęcia. I moi nauczyciele twierdzą, że się bardzo rozwinąłem, więc mogę tylko im wierzyć.

Granie postaci historycznej nastręcza więcej trudności niż fikcyjnej?

- Gdybym się nad tym zastanawiał, nie mógłbym wybrać tego zawodu. Zacząłbym się stresować, że muszę komuś coś udowodnić. Zawsze staram się zrobić wszystko jak najbliżej tego, co sobie założyłem razem z reżyserem. Dopiero w drugiej kolejności zastanawiam się nad tym, że to jest postać historyczna. Bo w sumie widza to nie obchodzi, bohater ma być interesujący.

Wiadomo, że Bodo miał ulubieńca, największego - w przenośni i dosłownie - czyli psa Sambo. Jak ci się grało z psem?

- Krowo-psem, który nosił wdzięczne imię Madness. I trudno mi się grało, bo ja się boję psów. Byłem kilka razy pogryziony, więc mam do nich awersję. Ten był niezwykle spokojny, bo to wielki dog, natomiast latem, kiedy panował upał, tak się skubaniec pocił i okropnie ślina mu ciekła z pyska, że ufajdał mi ze trzy garnitury jednego dnia. Dziewczyny nie nadążały z czyszczeniem z sierści i śliny. Trudno też było wyegzekwować od niego, żeby grał - robił, co chciał. A że ważył 75 kilo, to niełatwo mi go było nawet przesunąć. Wiele mamy takich scen, gdzie musiałem grać, a jednocześnie ciągnąć go do kamery z całych sił. Było ciężko, ale i z aktorami nie zawsze jest prosto. A między nami w końcu pojawiła się miłość.

Hmm, miłość. Podobno w serialu jest sporo scen erotycznych. Czy masz jakiś swój sposób na nie, czy traktujesz je tak samo jak resztę pracy?

- Na pewno nie. Myślę, że aktorzy, którzy mówią, że grają to w taki sam sposób jak inne rzeczy, troszkę naginają prawdę. To kosztuje dużo więcej stresu, więc by go przykryć, powtarzasz sobie w głowie: "Graj to normalnie, jak wszystko inne". Fajnie jest, jak reżyser nie zostawi cię w tym momencie samego, tylko dokładnie opowie o swoich oczekiwaniach. Wtedy czuję się bezpieczniej. Szczerze mówię, że nie lubię tych scen. Wiem, że jestem aktorem, ale jestem też mężczyzną prywatnie, mam żonę - jedną, wspaniałą ukochaną wybrankę. Zawsze byłem stałozwiązkowcem, nigdy nie zdradziłem. Stąd też uważam, że dziwne jest całowanie jednej osoby, będąc w związku z inną. Oczywiście staram się o tym nie myśleć w ten sposób, bo to nie ja całuję, tylko
moja postać. W trakcie sceny i po niej już jest luz, ale przed - krępujące.

Powiedziałeś kiedyś, że spotkałeś ludzi, którzy wpoili ci pewne zasady, np. "Bądź dobry, to do ciebie wróci". To się sprawdza?

- Tak. Tysiąc procent. Jednak muszę do tego dodać drugą zasadę, moją własną: "Jeśli ludzie mają cię w dupie, też miej ich w dupie". To już tak ładnie nie brzmi, prawda? Wyjaśniam: staram się być dobry. Wszyscy znajomi mogą to potwierdzić, że jestem duszą towarzystwa, lubię się pośmiać i pomagać. To jest ta pierwsza zasada. Zresztą w otoczeniu mam samych dobrych ludzi, a dlaczego? Bo tych złych tam nie dopuszczam. Kiedy takich spotkam, po prostu zaraz o nich zapominam. To jest wyjaśnienie mojej drugiej zasady. Więc ta wysyłana pozytywna energia wraca zwielokrotniona i to bardzo pomaga. Bo w moim zawodzie są nie tylko dobre dni. A ja mam niesamowite wsparcie od ludzi i dzięki temu czuję się bezpiecznie, gdziekolwiek jestem. W Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, Łodzi...

Wierzysz w miłość i lubisz patrzeć na zakochanych...

- Co do miłości jestem niesamowitym optymistą. I najbardziej uwielbiam mocno starszych ludzi, którzy idą, trzymając się za ręce. A jeżeli ktoś płacze po zawiedzionym uczuciu, uważam, że to widocznie nie była miłość. Bo prawdziwa wszystko przezwycięży.

Katarzyna Sobkowicz

Telemax
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Schuchardt | Bodo 2016
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy