Tomasz Schuchardt: Ciężko jest nie myśleć o tym, co się dzieje w kraju i na świecie
Tomasz Schuchardt zachwycił w filmach "Chrzest", "Jesteś Bogiem", "Chemia", "Cicha noc" i "Chrzciny". Coraz częściej można oglądać go w mocnych produkcjach filmowych i telewizyjnych. "Lubię ludzi i mam poczucie, że jestem lubiany, a to zdecydowanie wpływa na komfort i przyjemność pracy" - przyznaje aktor. Jednak radość z sukcesów zawodowych przysłania mu to, co dzieje się wokół. "Ciężko jest nie myśleć o tym, co się dzieje w kraju i na świecie" - dodaje.
W ostatnim czasie odbyło się wiele premier z twoim udziałem - filmy "Hiacynt", "Chrzciny", "Orzeł. Ostatni patrol", seriale "Skazana" czy "Wielka woda". Za chwilę premiera "Krucjaty". To chyba niezłe podsumowanie 2022 roku?
Tomasz Schuchardt: - Wiele z tych produkcji kręciliśmy dużo wcześniej. Pandemia przystopowała wiele tych projektów. "Orzeł. Ostatni patrol" pojawił się trzy lata po zakończeniu zdjęć. "Krucjata" również przeleżała dwa lata na półce. Staram się dużo robić i cieszę się, że mam taką możliwość.
Zdarza ci się odmawiać udziału w niektórych projektach zawodowych?
- Zdarzyło się to kilkukrotnie, ale na ogół z powodów logistycznych lub ogólnoludzkich, ale to jest rzadkość. Nie mam aż tylu propozycji, żebym mógł pozwolić sobie na taki luksus. Poza tym lubię ludzi i mam poczucie, że jestem lubiany, a to zdecydowanie wpływa na komfort i przyjemność pracy.
Serial "Skazana" podbił serca szerokiej widowni, o czym świadczy świetnie przyjęty drugi sezon i perspektywa kolejnych. Co cię przekonało do wzięcia udziału w tym projekcie?
- Powodów było kilka. Obsada aktorska, z którą spotkałem się przy okazji innych produkcji i bardzo szanuję ich dorobek. Praca z Agatą Kuleszą, czy Bartkiem Topą to czysta przyjemność, ale również nauka. Ucieszyłem się też, że mogę pracować z Bartkiem Konopką, a ostatni, jakby to banalnie nie zabrzmiało, to ciekawa fabuła.
- Do tej pory w polskim kinie nikt tak głęboko nie eksplorowała więziennych realiów. Zrobiliśmy coś unikalnego, a bycie częścią tej układanki daje mi satysfakcję.
Bartłomiej "Penis" Dworak to dość parszywa postać.
- Staraliśmy się z reżyserem i scenarzystą poszukać jakiś niejednoznaczności i złamań w serialowym Penisie, który jest skrótem od penitencjarny, ale wpisuje się w jego silne libido, szczególnie widoczne w pierwszym sezonie.
W drugim sezonie "Penis" zostaje zdegradowany do roli zwykłego klawisza, a jego żona odkrywa jego mroczne sekrety. Na ile bolesny będzie jego upadek?
- Upadek z wysokiego konia boli, szczególnie, że Dworak nie do końca zdaje sobie sprawę, z jakimi konsekwencjami będzie musiał się zmierzyć. Komplikacji jest coraz więcej, a on szuka ukojenia w alkoholu i to jest bardzo ciekawe do grania, szczególnie, że z Martą Ścisłowicz, moją serialową żoną i Martą Malikowską, moją kochanką. (...)
Wyniki oglądalności potwierdzają, że popularność seriali kryminalnych wciąż rośnie. Jesteś fanem tego gatunku?
- Jestem widzem, który wciąga się w historię i próbuje rozwiązać zagadkę. I kiedy wydaje mi się, że już wszystko wiem, okazuje się, że scenarzyści po raz kolejny mnie zaskoczyli. Jestem fanem przygód Sherlocka Holemesa, który był bohaterem wielu wersji telewizyjnych czy kinowych. Moim top of the top jest Benedict Cumberbatch, który wcielił się w tę postać kilka lat temu. Nie jestem pozamykany na inne gatunki, lubię tragikomedie i dramaty obyczajowe.
Serial "Wielka woda" przez kilka tygodni utrzymywał się w pierwszej piątce produkcji na Netflixie. Jakub Marczak to zupełne inny bohater niż Dworak. Jak wspominasz pracę na planie tej produkcji?
- Nie brałem dotąd udziału w projekcie realizowanym z takim rozmachem scenograficznym i produkcyjnym. Ten wielki basen z wodą, odtworzenie jeden do jednego zalanej w 1997 roku głównej ulicy Wrocławia i wiele innych elementów stworzyło niepowtarzalny klimat serialu. Miałem wrażenie, że nie jestem w Polsce a w Hollywood [uśmiech-przy. red.], biorąc chociażby pod uwagę sposób kręcenia zdjęć, czy sceny, które odgrywałem w różnych lokacjach - Legnicy, Wrocławiu i Srebrnej Górze, a de facto w serialu jest to jedna lokacja. Po raz kolejny spotkałem się z Jankiem Holoubkiem, z którym zrobiliśmy dotychczas pięć projektów. Miałem okazję pracować z genialną obsadą aktorską, choćby z Agnieszką Żulewską, z którą graliśmy w "Chemii" i "Demonie".
Skończyłeś krakowską szkołę teatralną. Czy z tamtego czasu zostały jakieś ważne przyjaźni, które do dziś pielęgnujesz?
- Jest kilka osób z którymi utrzymuję kontakt do dziś i nawet jeśli nie widzimy się długo to mamy wrażenie, że widzieliśmy się wczoraj. Przyjaźnię się z Kubą Gierszałem, Marcinem Kowalczykiem, ale też z Filipem Pławiakiem, Mateuszem Królem, Tomkiem Ziętkiem.
Pandemia, wojna, postępująca inflacja budzą lęk, niezgodę i bezsilność. Jak sobie radzisz z tą rzeczywistością?
- Zawsze interesowałem się historią, polityką i ekonomią i ciężko jest nie myśleć o tym, co się dzieje w kraju i na świecie. Najlepszym antidotum jest moja rodzina, córka, żona, spotkania z przyjaciółmi, czy sport.
Oglądasz w telewizji czy uprawiasz czynnie?
- Ostatnio nie miałem zbyt wiele czasu i został mi tylko rower, na który wsiadałem stosunkowo rzadko. Szykuje mi się wymagający projekt i chcąc nie chcąc muszę być w dobrej formie.
Jesteś tatą, który buduje z córką babki z piasku, bawi się w teatrzyk, czy plecie warkocze?
- I tu mogę cię zaskoczę. Zarówno ja, jak i moja żona, również aktorka, nienawidzimy bawić się w teatrzyk, animowanie księżniczek, małpek, kotków czy piesków [uśmiech-przyp. red]). Najczęściej bawimy się w to, co nam sprawia przyjemność - układanie klocków, puzzli, gry planszowe, a nawet rysowanie. Tosia kocha rysować i zawsze wolę nieudolnie kolorować jednorożce niż bawić się w postaciowanie.
Ola Siudowska/AKPA