Reklama

Testament sprawy Zodiaka

Zaczynał w "Złocie dla naiwnych". Pamiętamy go jednak z ostatnich świetnych występów w filmach: "Jarhead: Żołnierz piechoty morskiej" czy "Tajemnica Brokeback Mountain". Jake Gyllenhaal tym razem opowiada o swoim udziale w thrillerze "Zodiak".

Jake Gyllenhaal: Gram Roberta Graysmitha, który na początku filmu pracuje jako rysownik dla "San Francisco Chronicle". Jest kimś w rodzaju stażysty, gdy pierwsze szyfry i listy zaczynają napływać do redakcji. Pozostaje gdzieś na uboczu tej historii, ale wraz z upływem czasu i w miarę jak pojawiają się nowe listy, to staje się jego obsesją. I kiedy dochodzenie zostaje zakończone, a raczej porzucone, sam przejmuje sprawę pod pretekstem pisania książki na ten temat i sam stara się ją rozwiązać.

Czy mógłbyś opowiedzieć o wydarzeniach, które stały się inspiracją do powstania filmu?

Reklama

Jake Gyllenhaal: Zodiak opowiada o wydarzeniach z końca lat sześćdziesiątych, kiedy to do redakcji "San Francisco Chronicle" ktoś przysłał szyfr wraz z listem, w którym podał się za mordercę dwójki nastolatków. Wybuchła panika na masową skalę, ponieważ gazeta opublikowała te szyfry. Stało się to więc obsesją i powodem lęku dla całej społeczności. Potem Zodiak zaczął dokonywać dalszych morderstw i wysyłać kolejne szyfry. Stopniowo okazało się, że nikt nie jest w stanie go schwytać. Film jest opowieścią o trzech różnych osobach próbujących odnaleźć mordercę.

Jakie były metody postępowania prawdziwego mordercy?

Jake Gyllenhaal:Zodiak zaczął przyznawać się - tak przynajmniej uważano - do morderstw, których tak naprawdę nie popełnił. Po tym jak napisano o nich w gazecie przyznawał się do nich i wysyłał kolejny szyfr. Zaczął naprawdę pogrywać sobie ze wszystkimi. Mam na myśli to, że ostatecznie to on był górą. Nikt nie był w stanie prawie nic na niego znaleźć, więc zaczął kpić sobie z nich, droczyć się z nimi, wskazywał im jakieś miejsce, a oni tam biegli. Ciekawe było to, że potem inni ludzie zaczęli się podawać za Zodiaka. Przez to ci, którzy próbowali go złapać, mieli setki różnych tropów i nie wiedzieli, za którym z nich mają pójść. Nie mieli też potrzebnych narzędzi, takich jak telefon komórkowy czy faks, wszystkiego, co dzisiaj uważamy za najzwyklejsze na świecie. Dlatego właśnie żartuję sobie, że to jest film zapowiadający nadejście ery telefonów komórkowych. Myślę, że gdyby Dave Toschi, Robert Graysmith i Paul Avery mieli komórki pod ręką, pewnie byliby w stanie złapać faceta zaraz po tym, jak wysłał pierwszy szyfr. Moim zdaniem to bardzo interesująca kwestia.

Czy twoim zdaniem wizja reżysera [Davida Finchera] bliska jest rzeczywistości?.

Jake Gyllenhaal: Sądzę, że gdy weźmie się pod uwagę te czasy, wszystkie informacje i całą wiedzę, jaką David zdobył o tej sprawie i o ludziach w nią zaangażowanych, to trzeba przyznać, że jego wizja jest... wyjątkowa. Mam na myśli to, że ujęcia i ogólna atmosfera całego filmu sprawiają, że naprawdę czujesz się, jakbyś był w tamtych czasach. Nie chodzi tu o jakąś tandetną stylizację "w duchu lat 70.". To naprawdę sprawia wrażenie ponadczasowości. Myślę, że duży wpływ miał na to fakt, że David dorastał w tamtych czasach, że wiedział o Zodiaku i sam to wszystko przeżywał. Powiedział mi kiedyś, że pamięta, jak samochody policyjne podążały w ślad za jego autobusem szkolnym, ponieważ wtedy Zodiak zagroził, że zacznie zabijać małe dzieci wychodzące z autobusów. David pamięta to wszystko i myślę, że w jakiś sposób przeniknęły one do tego filmu i widać je w jego atmosferze, w każdym detalu.

Jak pracowało się Davidem Fincherem. Jakim jest reżyserem?

Jake Gyllenhaal: David wie więcej o twojej pracy niż ty sam. Uważam, że to odnosi się do każdego, zarówno do wszystkich aktorów, jak i ekipy filmowej. To właśnie powtarzali mi wszyscy przed rozpoczęciem zdjęć do filmu. Mówili: "będzie wiedział o twoim bohaterze więcej niż ty sam". Wtedy traktowałem te słowa z przymrużeniem oka, ale okazało się, że to prawda. On jest niesamowicie inteligentny i bardzo dba o detale, co czyni z niego znakomitego filmowca.

Jak na aktorów wpływał fakt, iż drastyczne wydarzenia przedstawiane w filmie oparte są na faktach?

Jake Gyllenhaal:To wszystko staje się twoją obsesją już przez sam fakt, że jesteś blisko tych wydarzeń. Ostatecznie nie miałem zbyt wielu okazji, żeby popracować z Markiem. Niestety mogliśmy zagrać razem tylko dwie sceny. Wszyscy, a szczególnie Robert i ja bardzo się ze sobą zżyliśmy na planie. Robert był w pewnym sensie jak dzwoneczek z "Piotrusia Pana" - tańczył na planie, bawił się, podchodził do całej tej sprawy z humorem nadwornego błazna, nie przejmował się - po prostu taki ma charakter. Starał więc nie dać się wciągnąć całej tej historii.

Czego widzowie mogą spodziewać się po filmie "Zodiak"?

Jake Gyllenhaal: Powstało już tak wiele filmów o seryjnych mordercach, tyle filmów, które przerażają. A poza tym są też filmy, które naprawdę nie dają ci spokoju. Myślę, że to właśnie jeden z nich - wydaje ci się, że wiesz, czego się spodziewać, ale gdy wychodzisz z kina, po głowie krążą ci zupełnie inne myśli. Moim zdaniem, to właśnie znaczy brać udział w takiej sprawie. Zdobywasz doświadczenie z pierwszej ręki. Podczas gdy inne filmy są jedynie opowieścią o Zodiaku, ten - tak uważam - jest jakby prawdziwym testamentem tej sprawy i to wydaje mi się bardzo intrygujące. Myślę, że wielu widzów zachęci to do obejrzenia tego filmu.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Jake Gyllenhaal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy