Tadeusz Chudecki: Randka w ciemno
Tadeusz Chudecki, kojarzony z rolami w takich serialach jak "M jak miłość" czy "Korona królów", w ubiegłym roku dołączył do obsady "Klanu", gdzie wciela się w postać doktora Gustawa Kowalskiego. Znając komediowy talent aktora, wiadomo, że gdy tylko na ekranie pojawia się roztargniony pediatra, nie może być nudno.
Doktor Gustaw jest wyrazistą postacią. Nie da się nie zauważyć jego podobieństwa do równie charakterystycznego doktora Koziełły. Czy ta rola była tak pomyślana, żeby zastąpić w pewien sposób Andrzeja Strzeleckiego?
Tadeusz Chudecki: - Przyznam, że nawet dostałem propozycję przejęcia roli doktora Koziełły, ale odmówiłem. Nie czułbym się komfortowo, grając postać, którą kreował mój zmarły kolega. Produkcji "Klanu" zależało jednak na tym, żebym wszedł do tego projektu, więc wymyślili bohatera związanego z wątkiem doktora Koziełły, który wprowadza do serialu wiele elementów komediowych. Andrzej Strzelecki stworzył postać trochę nie z tej epoki i myślę, że twórcom chodziło o to, żeby Gustaw też był nietuzinkowy. To stary kawaler, nieprzesadnie atrakcyjny, za to mający skłonność do płci pięknej. Każdą panią, którą napotka na swojej drodze, stara się uwieść słowem, a jednocześnie boi się z kimś związać. Wynika z tego mnóstwo zabawnych historii.
Wielu widzów zastanawia się, w jakim kierunku potoczy się znajomość Gustawa z Anną Surmacz.
- Sam się nad tym zastanawiam. Wszyscy się spodziewają, że skoro ona jest wdową, a Gustaw kawalerem, to pewnie coś z tego będzie, ale ja mam nadzieję, że połączy ich tylko przyjaźń. Cieszę, że mogę grać w tym wątku z Joasią Żółkowską. To moja przyjaciółka, a tak się złożyło, że w życiu zawodowym spotkaliśmy się po raz pierwszy dopiero w "Klanie".
Zadomowił się już pan na planie?
- Przyznam, że trochę bałem wchodzić w serial, który ma blisko cztery tysiące odcinków, ekipa kręci go już z zamkniętymi oczami i wszyscy doskonale się znają. Okazało się, że panuje tam przyjazna, rodzinna wręcz atmosfera, w której świetnie się odnalazłem. W tych trudnych czasach, kiedy wiele produkcji pada, nie wiadomo, czy będzie praca, tutaj jest bezpiecznie, a to bardzo ważne. Widzowie kojarzą mnie już z moją rolą w "Klanie". Myślę, że postać Gustawa może być lubiana przez widzów, jeżeli tylko scenarzystom wystarczy na nią pomysłów.
A pan polubił się z doktorem Kowalskim?
- Muszę przyznać, że trafiła mi się bardzo sympatyczna postać. Uwielbiam grać takie role. Jedni bohaterowie Gustawa uwielbiają, inni, na przykład doktor Lubicz, któremu ten podrywa żonę, za nim nie przepadają. Praca w serialu, a zwłaszcza w takim jak "Klan", jest trochę jak randka w ciemno. Za każdym razem, gdy dostaję do przeczytania scenariusz odcinka, w którym gram, jestem ciekaw, co tym razem scenarzyści dla mnie wymyślili. Zabawa jest przednia!
Można powiedzieć, że w czasie pandemii pan nie próżnował, bo poza pracą w "Klanie" napisał pan dwie książki.
- Nawet trzy! Jestem dość nietypowym aktorem, bo oprócz zawodu, który uprawiam i to dosyć intensywnie, jestem znany z tego, że nie mogę usiedzieć w miejscu i nieustannie podróżuję. Ostatnio robiłem to jednak w inny sposób, przelewając na papier swoje fantastyczne wspomnienia. Napisałem między innymi książkę o Grecji, w której byłem wiele razy. Stwierdziłem, że skoro tak kocham ten kraj, to warto byłoby napisać subiektywny przewodnik.
Planuje pan odwiedzić wszystkie kraje na świecie?
- Nie mam takiego zamiaru. Nie jestem takim podróżnikiem, jak Wojciech Cejrowski, który skacze z Indianami po rozżarzonych węglach, czy cudowną Martyną Wojciechowską, którą interesują konkretni ludzie. Ja po prostu uwielbiam się ruszać. Wydaje mi się, że jak usiądę, to umrę, a dopóki biegnę, lecę, jadę, to czuję, że żyję, jestem szczęśliwy i to jest główny motor mojego działania. Przechodziłem jakiś czas temu trudny moment, bo bardzo poważnie przechorowałem COVID i myślałem już, że udam się na tamten świat. Ta choroba polega na tym, że człowiek tak cierpi, jest tak bezsilny, że gdy dzwoni telefon, nie ma nawet siły, żeby podnieść słuchawkę. COVID dał mi dużo do myślenia. Cieszę się, że z niego wyszedłem, że ciągle mam pasję do podróżowania i że zrozumiałem, co jest dla mnie naprawdę ważne.
A co jest dla pana ważne?
- Kompletnie odciąłem się od programów informacyjnych. Jeżeli już słucham informacji, to włoskich, francuskich albo angielskich, ponieważ one w pełniejszy sposób opowiadają o tym, co się dzieje na świecie, podczas gdy my, mam wrażenie, pierzemy tylko własne brudy. Niedawno odeszła moja mama, która zawsze mi mówiła: "Dziecko, ale tak przecież powiedzieli w telewizji". Tłumaczyłem jej, że w telewizji każdy ma swoje interesy i nie zawsze mówi prawdę. Przed odejściem mama przyznała mi rację. Dzisiaj informacja została zastąpiona interpretacją. Gdy po swojej chorobie włączyłem telewizor i zobaczyłem, że wszystkie serwisy informacyjne są tylko o pandemii, że mówi się, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej, to po prostu mnie odrzuciło. Dlatego przerzuciłem się na ogródek, zacząłem czytać więcej książek i nie szukam sensacji w telewizji i na portalach internetowych. Żyję swoim życiem.
Adriana Nitkiewicz