Wyglądu zazdroszczą jej inne kobiety, tymczasem ona ma siebie za szarą myszkę. Sylwia Gliwa opowiada, czym dodała sobie pewności siebie, jak zareagowałaby na zaproszenie do „Tańca z Gwiazdami” i co było jej pierwszym grzechem.
Grana przez ciebie w "Na Wspólnej" Monika Cieślik ma niezły temperament - ostatnio pogryzła policjanta!
Sylwia Gliwa: - Ta postać jest kompletnie nieprzewidywalna, nie ma żadnych hamulców, chyba czas najwyższy, by wylądowała u jakiegoś specjalisty, co zresztą sugerowałam scenarzystom. Granie takiej roli to spore obciążenie psychiczne, dużo mnie kosztuje emocjonalnie. Ostatnio spotkałam pewną kobietę, która popatrzyła na mnie i zawołała: "Proszę pani, to, co pani w tym serialu wyprawia, to jest taka komedia, że się popłakałam!" Więc dobrze chociaż, że moim kosztem inni mają trochę zabawy!
Czyli po powrocie do domu nie zapominasz o roli?
- Zawsze mi się wydawało, że tak potrafię, ale chyba jednak nie. Kiedy dowiedziałam się, że jest koniec sezonu, ucieszyłam się. Po czym okazało się, że zdjęcia przedłużą się o kilka tygodni. Na planie zebrała się świetna grupa ludzi, ale tak naprawdę marzy mi się trochę bardziej zrównoważony charakter do grania.
Czemu dotąd nie widzieliśmy cię w żadnym show?
- Nie mam agenta, nie jestem zapraszana na castingi, więc mnie ta mocno show-biznesowa machina z większymi pieniędzmi, kontraktami i megazainteresowaniem prasy omija.
Żałujesz?
- Nie znam tego świata, więc nie wiem, czego miałabym żałować. To z pewnością dużo zajęcia i harówa. Przyznaję, że kocham tańczyć i zawsze marzyłam, żeby wystąpić w "Tańcu z Gwiazdami".
Zainteresowanie prasy towarzyszyło ci, kiedy kilka lat temu obcięłaś włosy i zostałaś platynową blondynką...
- Ta zmiana miała służyć temu, żebym uwierzyła, że jestem widzialna. Bo ja się zawsze czułam jak szara myszka, a jednocześnie wiedziałam, że mam coś, co mnie jakoś wyróżnia. Ostatnio znajoma powiedziała, że słyszała o mnie różne historie, że ze mnie taka petarda. Słuchałam jej i nie mogłam w to uwierzyć, bo ja myślałam, że mnie nikt nie zauważa i nie pamięta. Dlatego ta blond fryzura mi pomogła.
- Do roli Moniki Zięby musiałam mieć rude włosy, których szczerze nienawidziłam. Kiedy miałam roczną przerwę w serialu, postanowiłam, że zaszaleję z wyglądem. I jakoś faktycznie mocno zaistniałam medialnie i jednocześnie dostałam pracę w "Pierwszej miłości". Śmiałam się, że wystarczy zmienić kolor włosów i media natychmiast o tym trąbią. Niedawno dowiedziałam się, że do fryzjera przychodziły wówczas dziewczyny z moim zdjęciem i chciały tak wyglądać! Ale moim zdaniem ważniejsze od fryzury jest ciało - wyćwiczone, rozciągnięte, umięśnione, szczupłe. Wtedy we wszystkim wygląda się dobrze. Taka krótka blond fryzura też dobrze wygląda tylko u szczupłej kobiety.
Jesteś surowa dla innych kobiet?
- Nasze ciało bardzo dużo mówi o nas. Wiadomo, że czasem są różne sytuacje życiowe, które sprawiają, że człowiek nie ma czasu myśleć, jak wygląda, czy też nadmierna tusza jest wynikiem choroby. Ale to są jednak wyjątki. Jeśli młoda dziewczyna ocieka tłuszczem, to bardzo dużo o niej mówi, o jej stosunku do siebie i życia i - mówiąc wprost - o jej lenistwie. Uważam, że powinniśmy się ruszać i myśleć o tym, co jemy. Wszyscy, bez wyjątku.
Jesteś często wymieniana jako jedna z najlepiej ubranych Polek. Nie myślałaś, żeby samej projektować ubrania?
- Oj, chyba nie, mam wrażenie, że wszystko już było, co ja mogłabym jeszcze dodać? Poza tym nie jestem zbyt dobrze rozwinięta logistycznie, ogarniam dziecko, dom i pracę. Mam trzy kalendarze i nigdy nie wiem, gdzie jest mój telefon. Nie wierzę w siebie na tyle, żeby stworzyć markę i pofrunąć z nią do ludzi. Ja się raczej chowam.
Naprawdę? Osoba, która obrała taki zawód?!
- Jestem totalnym samotnikiem, uwielbiam być w domu, czytać, słuchać muzyki, chodzić sama do kina, spędzać czas nad wodą. Niewiele mi trzeba do poczucia, że spędzam dobrze czas. Ale gdybym była młodsza, moje życie wglądałoby inaczej, na pewno nie mieszkałabym w Polsce.
A gdzie?
- W Los Angeles! Jestem meteopatą, potrzebuję słońca, które ładuje moje baterie, najlepiej czuję się nad wodą. Zima to dla mnie koszmar. Zawsze zastanawiam się, jak przetrwam kolejną, i włącza mi się dziecięce myślenie, że może w tym roku nie nadejdzie?
Ale byłaś w szkole w Nowym Jorku, nie korciło cię, żeby tam zostać na stałe?
- Korciło. Byłam tam trzy miesiące, tam mieszkał mój tata, pytałam go, czy by mnie wsparł finansowo, ale kiedy odmówił, wróciłam, bo też miałam do czego wrócić. Miałam angaż w "Na Wspólnej".
Twoim mężem jest kierowca rajdowy. Jestem ciekawa, jak znosisz jego starty w wyścigach?
- Już nie startuje. Ale kiedyś po torze wyścigowym przewiózł mnie pewien kierowca. To było przerażające doświadczenie! W środku to auto jest całe orurowane, na dodatek jego przeraźliwy dźwięk zwiększa poczucie zagrożenia. Byłam tak spanikowana i spięta, że mięśnie miałam zmęczone jak po godzinnym treningu na siłowni. Ze strachu nie wiedziałam, czego mam się chwycić. Zrobiliśmy jedno okrążenie, dojechaliśmy do mety, byłam szczęśliwa, że to koniec, po czym on ruszył dalej...
To skoro jesteśmy przy mrożących krew w żyłach historiach, opowiedz o tym, jak okradłaś kościół!
- Wiedziałam, że o tym wspomnisz! Byłam wtedy mała i babcia czy mama zaprowadziły mnie do kościoła. Przyglądałam się wszystkim i zauważyłam, że ludzie ciągle wrzucają pieniądze do takiej małej figurki, chyba to była Maryjka. Zastanowiło mnie to, więc wróciłam w poniedziałek rano i wyjęłam utarg Maryi z całej niedzieli. Pieniądze oczywiście wydałam na lody. I tak pierwszy grzech zaliczyłam w wieku 5 lat.
Ewa Gassen-Piekarska