Sto pomysłów na sekundę
"Oczywiście, że wolałabym jakiś undergroundowy plakat i żeby to nie było na Walentynki" - powiedziała, zanim jeszcze rozpoczęliśmy rozmowę, kiedy zagadnąłem ją o podobieństwo plakatu "Drzazg" do plakatu "Jagodowej miłości" Wong Kar-waia. Za rolę w filmie Macieja Pieprzycy otrzymała w Gdyni nagrodę dla najlepszego aktorskiego debiutu. O tym co dało jej gdyńskie wyróżnienie, dlaczego w filmie nie znalazła się scena, w której leży w wannie pełnej piany oraz o powodach opuszczenia serialu "Plebania" Karolina Piechota w krakowskim Kinie Pod Baranami opowiedziała Tomaszowi Bielenia.
Zawsze podejrzliwie patrzę na filmy, których premiera zaplanowana jest na Walentynki. "Drzazgi" to dobry film na 14 lutego?
Karolina Piechota: To jest film o miłości. Tylko, że miłość ma wiele odcieni, przybiera różne postacie. Miłość Marty i Roberta nie jest typowa, opiera się na potrzebie bliskości, zrozumienia i akceptacji. Myślę, że to jest film o nauce miłości.
Po seansie "Drzazg" najbardziej nurtowało mnie jedno pytanie: taka dobra aktorka czy po prostu tak świetnie obsadzona?
Karolina Piechota: Gdy byłam 17-letnią dziewczyna pewien reżyser chciał, żebym grała Julię w "Romeo i Julii". Bo uważał, że Julia to jestem ja. Tylko że granie siebie, tak jak bycie sobą, jest najtrudniejszą rzeczą na świecie. Jeśli chodzi o "Drzazgi", oczywiście - byłam dobrze obsadzona. W kinie w ogóle wygląda to tak, że role dostaje się dzięki podobieństwu do bohaterki, którą masz grać. Ale ja nie jestem Martą. Jesteśmy do siebie tylko troszeczkę podobne.
Jak ci się wydaje, czym przekonałaś reżysera Macieja Pieprzycę, że to właśnie ty powinnaś zagrać główną kobiecą rolę?
Karolina Piechota: To, że w ogóle wygrałam ten casting już uważam za jeden ze swoich największych sukcesów. Myślę, że przekonałam Maćka swoimi niekonwencjonalnymi pomysłami, ale dlaczego wybrał właśnie mnie - trzeba by zapytać się reżysera.
Reżyser "Drzazg" twierdzi, że ujęła go twoja żywiołowa spontaniczność i odrobina szaleństwa.
Karolina Piechota: Szalona i spontaniczna to ja troszkę jestem. A w polskim kinie zbyt wiele szaleństwa nie uświadczysz. To był w ogóle jeden z pierwszych moich castingów do kina. Sukcesem jest wygrać przesłuchania do roli, ale w ogóle zostać dopuszczonym do castingu - to też pewne wyróżnienie. To nie dzieje się tak prosto.
Pamiętasz, które sceny sprawiły Ci najwięcej kłopotów w trakcie realizacji "Drzazg"?
Karolina Piechota: Sporym wyzwaniem było dla mnie to, że nie kręciliśmy chronologicznie. W związku z tym moja postać była niejako "przecięta", nie prowadziłam jej tak, jak w scenariuszu. Poza tym naprawdę nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Poza tym wewnętrzna podróż bohaterki jest dość skomplikowana. Nie było wyrazistego powodu jej przemiany. To wszystko rozgrywało się na poziomie jej świadomości, wewnątrz niej. A jak pokazać zmianę sposobu myślenia? Zdarzało się, że w trakcie zdjęć siedziałam i patrzyłam co dopiero zagrałam, jak zagrałam, wracałam do tych pierwszych nakręconych scen. To było trudne, skomplikowana praca nad samą sobą. Potrzebowałam nawet sekretarza, żeby usystematyzować to wszystko. A pracowaliśmy naprawdę szybko i w pośpiechu. Taki supermarket trochę.
Zanim zaczęliśmy wywiad, rozmawialiśmy chwilę o plakacie "Drzazg" i powiedziałaś, że wolałabyś, żeby on był bardziej "undergroundowy".
Karolina Piechota: To jest film dla ludzi, którzy chcą pomyśleć i takich ludzi bardzo chciałabym widzieć w kinie.
Ja byłem rozczarowany "Drzazgami", bo zwiedziony tytułem, spodziewałem się bardziej zadziornego filmu. Tymczasem najbardziej drapieżnym elementem tego filmu jest twoja bohaterka. To trochę nieładnie w aktorskim debiucie "ukraść" reżyserowi cały film.
Karolina Piechota: Jeśli tak jest, to życzyłabym sobie "kraść" wszystkie swoje kolejne filmy. Ja w postaci Marty naprawdę mocno utkwiłam. Ona przez cały okres zdjęciowy była tuż obok mnie.
Nagroda w Gdyni za najlepszy debiut aktorski coś zmieniła w Twoim życiu zawodowym?
Karolina Piechota: [ironicznie] Stałam się dostrzeżona. Nie, nic nie zmieniła. Nagrody wkłada się w kieszeń albo stawia u rodziców w pokoju. Po prostu ludzie patrzą na ciebie jak na profesjonalistkę.
Pytam się o to, ponieważ Twoja poprzedniczka - Joanna Kulig ("Środa, czwartek rano") - od czasu nagrodzonego debiutu nie zagrała ani jednej kinowej roli.
Karolina Piechota: Trudno powiedzieć jak będzie. To jest nieprzewidywalny zawód. Trzeba robić swoje, mając nadzieję że trafi się świetna kobieca rola z krwi i kości, nad którą można popracować.
Dostałaś jakieś propozycje kinowe od czasu festiwalu w Gdyni?
Karolina Piechota: Mam tam jakiś film w planie, którego realizacja co trochę się przesuwa. Ale wiem, że to na pewno wypali, tylko nie chcę niczego jeszcze potwierdzać, bo potem znowu się okaże, że to będzie dwa lata. Komercja jeszcze jakaś idzie za mną. Jakbym mogła grać tylko w filmach, to bym takie rzeczy poodrzucała.
Jak "Plebanię"?
Karolina Piechota: Z "Plebanii" zrezygnowałam w pewnym sensie z powodu "Drzazg". Po prostu na czas zdjęć wzięłam dłuższe wolne i nie za bardzo troszczyłam się o powrót. Nie musiałam podejmować tej decyzji, ale wydaje mi się, że dobrze się stało. Mam teraz czas na teatr, mam czas na film.
Kiedy przeglądałem zdjęcia prasowe do "Drzazg" zaintrygowała mnie Karolina Piechota w wannie pełnej piany. Co się stało z tą sceną?
Karolina Piechota: To jest mój ból, po tym jak zobaczyłam zmontowany film. To był ciąg wanien, wanna to było moje miejsce. Trochę trudna do zrozumienia jest teraz scena, w której ja kładę się w pustej wannie. Moja Marta miała ciąg historii, kiedy dzwoni do przyjaciółki ze Stanów Zjednoczonych i notorycznie ją okłamuje. okłamując przy okazji samą siebie. W pewnym momencie zaczyna jednak tracić wiarę w swoje kłamstwo. Zaczyna kłamać coraz mniej przekonująco. Chodziło o to, żeby pokazać ją, że nie żyje w zgodzie ze sobą. Montażysta uznał, że te wanny nie są już potrzebne. Że powtarzają to, co widz i tak już wie. Może to i dobrze, ale wanien mi szkoda. Trochę więcej mnie było.
Dziękuję za rozmowę.