Reklama

Robert Górski wraca po pandemii: Teraz chętnie pozarabiam

Robert Górski z Kabaretem Moralnego niepokoju wraca na scenę. Komik wystąpi podczas sopockiego Polsat SuperHit Festiwalu i zaprezentuje skecz o pandemii, bo - jak mówii - nie można udawać, ze pandemii nie było. O tym, co robił z mnóstwem wolnego czasu podczas lockdownu, jak mu się pracuje z żoną i dlaczego pierwsze słowo jego córki brzmiało "dzik" - opowiedział w rozmowie z Interią.

Robert Górski z Kabaretem Moralnego niepokoju wraca na scenę. Komik wystąpi podczas sopockiego Polsat SuperHit Festiwalu i zaprezentuje skecz o pandemii, bo - jak mówii - nie można udawać, ze pandemii nie było. O tym, co robił z mnóstwem wolnego czasu podczas lockdownu, jak mu się pracuje z żoną i dlaczego pierwsze słowo jego córki brzmiało "dzik" - opowiedział w rozmowie z Interią.
Roberta Górskiego zobaczymy w Sopocie na tegorocznej edycji Polsat SuperHit Festiwalu /Tomasz Urbanek /East News

Już za kilka dni zobaczymy pana w Sopocie na Polsat SuperHit Festiwalu.

Robert Górski: - Tak. Jestem szczęśliwy z tego powodu nie tylko dlatego, że państwo zobaczą mnie, ale też dlatego, że ja zobaczę państwa. Strasznie dawno się nie widzieliśmy! Pojedynczo spotykałem się na ulicy z ludźmi, którzy mnie zaczepiali, pytali, czy będzie jeszcze "Ucho prezesa", cieszyli się, że żyję albo przynajmniej takie sprawiali wrażenie. To jest pierwsze okazanie się publiczne na żywo przed tak dużą widownią od kiedy zaczęła się pandemia. Traktuję to jako prawdziwy powrót do życia, nie tylko estradowego. W końcu zaczyna być normalnie, więc jest to spore przeżycie.

Reklama

Wszyscy mówią, że się bardzo cieszą z tak zwanego powrotu o normalności, ale to oznacza też powrót do codziennej bieganiny, do siedzenia w biurze przez osiem godzin. Co pan o tym sądzi?

- Dla mnie normalność to raczej ruch. Zawsze byliśmy w trasie z kabaretem, a ta pandemia nas unieruchomiła. Miało to swoje zalety, bo mogłem spędzić czas z rodziną, napisać kilka małych i dużych tekstów, które teraz będzie można realizować na scenach. Lockdown - jak wszystko - miał swoje plusy i minusy. Wywczasowałem się i chętnie sobie teraz pojeżdżę; nie ukrywam, że też pozarabiam. Ludzie z naszej branży nierzadko znajdowali się w tragicznej sytuacji. Mnie ten los ominął, ale niektórzy naprawdę nie mieli z czego żyć, nie mieli możliwości dorobienia a ich oszczędności szybko topniały. Dotyczyło to zwłaszcza ludzi z obsługi technicznej, którzy z nami pracują. Dla nich to naprawdę wielka radość, że mogą wykonywać swoją pracę, szczególnie że oni zazwyczaj lubią to, co robią. Oczywiście nie każdy jest w tej szczęśliwej sytuacji, że ma pracę, którą lubi, ale jeśli nie mamy noża na gardle, myślę że warto się zastanowić nad sobą i nad tym, czy naprawdę musimy robić rzeczy, których w głębi serca nienawidzimy. Wiem, że w czasie pandemii wiele osób dokonało takiej weryfikacji swojego życia.

Czyli był to też czas skłaniający do refleksji. Poważnie się zrobiło. A co pan zrobił z taką - za przeproszeniem - kupą wolnego czasu?

- W trakcie kupy wolnego czasu nadzorowałem budowę domu, zrobiliśmy z żoną serial internetowy "Państwo z kartonu", który jest do obejrzenia na Youtubie. Z Mikołajem Cieślakiem zrobiliśmy serial dla Polsatu "Piękni i bezrobotni". Występowaliśmy w "Kabarecie na Żywo. Klinice Skeczów Męczących" w Polsacie. Napisałem nowy program, z którym teraz zaczynamy jeździć i sądząc po reakcjach widzów, to jest udany program. Spędzałem czas z synem i śledziłem rozwój córki, która ma dwa i pół roku i zaczyna mówić płynnie. To wielka przyjemność obserwować jak rośnie.

I co pan od niej usłyszał?

- Zaczęło się od tego, że na początku pandemii mówiła słowo "dzik", bo to w ogóle było jej pierwsze słowo. A teraz mówi: "Tata, zobacz, co ja tu robię". Naprawdę nastąpiła spora zmiana, jeżeli chodzi o zasób słów Maliny i sposób ich użycia.

Strasznie się pan napracował podczas tego wolnego czasu.

- Nie nudziłem się. Zawsze mam co robić. Jak nie piszę skeczu, to myślę o książce, jak nie o książce, to o sztuce teatralnej. Nie zawsze to myślenie przynosi jakieś efekty, ale doskonale organizuje czas. A poza tym mam teraz w planach współprowadzenie jesienią cyklu programów, więc inaczej niż drogowcy próbuję nie być zaskoczony tym, co wydarzy i już dziś piszę sobie skecze i teksty.

Wasz nowy program, z którym ruszacie w trasę, nazywa się "Za długo panowie byli grzeczni". Brzmi groźnie.

- To cytat z naszego skeczu, który jest z kolei rejestracją jakiejś sytuacji z życia wziętej. Ludzie często poniewczasie zdają sobie sprawę, że byli za mało odważni albo za mało chcieli od życia. W pewnym momencie już powinniśmy przestać się bać wszystkiego. Zwłaszcza rodziców i ciotek narzucających nam zasady, które nam nie odpowiadają.

Program koncentruje się na relacjach rodzinnych.

- Jakoś tak wychodzi ostatnio, że polityka jest męcząca, nudna i wyśmiana na wszystkie sposoby a tak naprawdę mało śmieszna. Najciekawsze rzeczy dzieją się w domach, w rodzinach. To niewyczerpane źródło inspiracji, wszyscy żyjemy tymi samymi problemami, co bardzo mnie bawi i cieszy. Chodzi o takie ponadnarodowe zrozumienie, budowę alternatywnej wspólnoty do tej politycznej.

Pan jest bardzo rodzinny. Często pracuje pan ze swoją żoną, Moniką.

- Szczęśliwie się składa, że żona ma taki zawód i taki umysł, który ułatwia tę współpracę. Monika jest dziennikarką, wydała trzy książki, pisze dwie następne. Mieszkając w czasie pandemii na odludziu, nagraliśmy telefonem komórkowym serial, bo Monika ma też umiejętności aktorskie. Zanim postanowiła być dziennikarką, chciała być aktorką, grała w teatrze jako dziecko i nastolatka. Pomyślałem, że mając taką osobę u boku, trzeba działać w myśl zasady "Jak nie wiesz co robić, to zrób cokolwiek i zrób to sam". Być może osoby i przedmioty, które cię otaczają, wystarczą do tego, żeby powstało coś fajnego.

Praca z żoną nie nastręcza panu żadnych problemów? Nie kłócicie się?

- "Kłócimy" to za dużo powiedziane ale naturalne, że jeśli razem robimy coś artystycznego, czasem mamy różne opinie. My zasadniczo w ogóle bardzo rzadko się kłócimy, bo mamy podobne usposobienie, system wartości, gust. A we wspólnej pracy ważne, żeby się spierać, ale się nie zabić. Ani razu nie miałem ochoty jej zabić, ona chyba też nie chciała zabić mnie. Nawet się nie zraniliśmy, wiec nie wygląda to najgorzej. Na co dzień występuję z kabaretem i myślę, że gdyby to święto, jakim jest praca z żoną, zamienić w codzienność, to nie byłoby tak kolorowo. Monika też lubi zanurzyć się w swojej indywidualnej pracy, więc taka odskocznia obojgu nam robi dobrze. Lepiej od czasu od siebie odsapnąć, bo wtedy człowiek lepiej rozumie świat.

Teraz, kiedy znów można występować, nie będzie pana już w domu tak często. To fajnie?

- Trochę fajnie, trochę nie. Chodzi o zdrowe proporcje. Nie gramy tyle, żeby nie było mnie w domu przez całe tygodnie, to kwestia najwyżej weekendów. Nierzadko jeździmy też razem - do Sopotu też wybieramy się we dwójkę. Ostatnio byliśmy z żoną w województwie pomorskim, promując naszą wspólna książkę o "Uchu Prezesa" i książkę Moniki o Ukrainkach pracujących w Polsce. Mieliśmy cykl spotkań w bibliotekach i to było przyjemne połączenie półwakacji z życiem zawodowym. Wtedy też zorientowałem się, jak wakacje nad polskim morzem potrafią być drogie.

- Poza tym to nie jest tak, że tęsknię tylko do żony, chociaż ją obdarzam największym uczuciem. Za kolegami z kabaretu też się trochę stęskniłem, bo występowanie w kabaretach jest bardzo przyjemne. Zauważam, jak bardzo ludzie są spragnieni normalnego życia, spotkań towarzyskich i rozrywki. Czasami mam wrażenie że śmieją się bardziej, niż na to wskazywałby przebieg programu. Wszyscy ulegamy euforii, idziemy do knajpy, bo w końcu jest otwarta, zamawiamy wszystko jak leci i dopiero potem się orientujemy, że na następny raz trzeba będzie trochę poczekać, bo nam zeżarło sporo z portfela.

Sadzi pan, że kiedyś będziemy się śmiać z pandemii? A może to już się dzieje?

- Myślę, że to nastąpi bardzo szybko, już w trakcie pandemii śmieliśmy się z tego wszystkiego, co się wokół niej działo, z tego bałaganu, który wywołała. To był test sprawności naszego państwa, ale też sprawności naszych relacji rodzinnych i koleżeńskich, bo mogliśmy spędzić ze sobą więcej czasu i lepiej się poznać, co nie zawsze miało dobre rezultaty. Specjalnie na Polsat SuperHit Festiwal przygotowaliśmy duży skecz o pandemii. Pomyślałem: "Po co mamy witać się z widownią skeczem o adopcji królika, który mamy w programie? Zróbmy coś, żeby się przywitać konkretniej. Nie będziemy udawać, że tej pandemii nie było. Zmierzmy się z tym tematem, podsumujmy, wymieńmy się doświadczeniami".

Niedawno na Instagramie napisał pan: "Jestem najszczęśliwszym facetem na świecie". To nadal aktualne?

- Aktualne! Choć pewnie wielu ludzi tak o sobie myśli. Mam wspaniałe życie rodzinne, jestem zakochany, moja córka dostarcza mi mnóstwa radości, a mój syn dumy, bo jest bardzo dojrzały i odnosi sukcesy w szkole. Jest piękna pogoda, mija pandemia, a ja mam tylko 50 lat!

Rozmawiała Anna Rzążewska

Więcej informacji na temat Polsat SuperHit Festiwal 2021 znajdziesz w raporcie specjalnym serwisu MUZYKA - kliknij tutaj!

Czytaj więcej:
Paweł Domagała: Cieszymy się, że gramy
Sławomir: Gdyby nie Kajra wielu rzeczy bym nie dokończył
Jak Doda przygotowuje się do występu w Sopocie?
Kayah: Zmieniam kryzysy w siłę

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Robert Górski | Polsat SuperHit Festiwal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy