Robert Górski: Potrzebna mi adrenalina
Urodzony satyryk z niezwykłym poczuciem humoru. Potrafi rozbawić nawet, gdy zachowuje kamienny wyraz twarzy. Znamy go z Kabaretu Moralnego Niepokoju i kultowego serialu "Ucho Prezesa".
Dobrze oceniasz ubiegły rok?
- Był jednym z najlepszych w moim życiu! Ożeniłem się ze wspaniałą kobietą, doczekałem się córeczki Maliny. Zawodowo też nie miałem powodów do narzekania. Napisałem razem z żoną "Jak zostałem Prezesem...", książkę o kulisach serialu "Ucho Prezesa". Ciągle występuję w warszawskim Teatrze 6.piętro w spektaklu "Ucho Prezesa czyli SCHEDA". Cały czas jeżdżę też po kraju z Kabaretem Moralnego Niepokoju, a mój syn ma same piątki. Czegóż chcieć więcej?
Nie masz już dosyć życia w biegu?
- Oczywiście teraz o wiele trudniej przychodzi mi spędzać czas w busie czy samochodzie. Mam przecież rodzinę, z którą najchętniej w ogóle bym się nie rozstawał. Ale nie mogę zostawić na lodzie kolegów.
A może po prostu nie potrafisz żyć bez estrady?
- Coś w tym jest. Adrenalinę, która towarzyszy mi podczas występów, trudno porównać do czegokolwiek innego. Ale życie w trasie ma też swoje plusy.
Jakie?
- Można w spokoju przemyśleć parę spraw, powysyłać zaległe SMS-y i w końcu poczytać. Poza tym to wtedy buduje się popularność, a dzięki niej o wiele łatwiej i szybciej załatwia się sprawy urzędowe. (śmiech) Nawiasem mówiąc, wizyta w urzędzie to nieustająca skarbnica pomysłów. Trzeba tylko uważnie słuchać tego, co ludzie mają do powiedzenia.
Za co jeszcze kochasz swój zawód?
- Zmieniający się za oknem krajobraz sprawia, że nie widzę wciąż tego samego drzewa. Byłoby tak, gdybym przez 30 lat pracował w jednym biurze. Poza tym moja profesja to współpraca z osobami młodszymi ode mnie, co mnie bardzo cieszy. Ale i bez tego, dzięki 15-letniemu synowi i rocznej córce, czuję się w pełni sił. Energii i pomysłów mi nie brakuje.
A nie odnosisz wrażenia, że nagle zostałeś celebrytą?
- Nie czuję się nim, choć wiem, że postać Prezesa rzuciła mnie na dużo szersze wody show-biznesu. Czy bardziej mętne? Nie wiem. Wiem tylko, że dzięki serialowi moja grupa "wyborców" się powiększyła. Co więcej, wywindowało mnie to na okładki poczytnych pism! Pewien próg popularności został więc przekroczony. Odczuwam to zwłaszcza podczas urlopu, na plaży, gdzie każdy chce zrobić sobie ze mną zdjęcie.
Jak się z tym czujesz?
- Dziwnie, bo ja bym się ze sobą nigdy nie sfotografował. Kiedy zaczynaliśmy próby nad "Uchem Prezesa", nie przypuszczaliśmy, jak wielki sukces ten serial odniesie. Początkowo mieliśmy wąskie grono odbiorców, ale już po pierwszych odcinkach otrzymałem propozycję napisania książki. Zdecydowałem się na to dopiero, kiedy poznałem swoją przyszłą żonę.
Dlaczego?
- Monika jest dziennikarką, z której cennych rad mogłem korzystać do woli.
Ostatnimi czasy zniknąłeś z telewizji. Dlaczego?
- Robienie czegoś na siłę, tylko po to, by pokazać się na wizji, nie ma sensu. Wolę występować rzadziej z czymś dobrym, niż co chwilę z byle czym. Zresztą mam przesyt telewizji. Teraz chciałbym się pobawić w teatr.
Czy to aby nie wypalenie?
- Nic z tych rzeczy. Nie mam poczucia zmęczenia, a to, że pewne cele osiągnąłem w dojrzałym wieku, tylko mi sprzyja. Uważam, że mam przed sobą jeszcze co najmniej pół kanapki do zjedzenia. Dlatego ciągle przesuwam ten kuszący plasterek kiełbasy, który nie pozwala mi osiąść na laurach. (śmiech)
Czujesz się dojrzały?
- Dzięki temu, że niedawno ponownie zostałem ojcem, na pewne sprawy patrzę inaczej. Mam większy luz i dystans. Ale też większą odpowiedzialność. Nie kładę się już o piątej nad ranem, nie wstaję w południe, rzuciłem papierosy. Zmieniłem się. Można nawet powiedzieć, że wyszlachetniałem. Rozważam zapuszczenie wąsów i mówienie tylko bon motami.
Ciekaw jestem, czy uznajesz noworoczne postanowienia?
- Słyszałem, że coś takiego istnieje. Głównie od mojego szwagra, który zawsze na początku roku jest mocno wkurzony. Jako stały bywalec siłowni narzeka, że przez pierwsze dwa tygodnie stycznia jest w niej tak ciasno, że nie ma gdzie szpilki włożyć. Na szczęście czas tych spontanicznych zrywów szybko mija, a on może znowu poćwiczyć w pozbawionych tłoku warunkach.
Zdradzisz na koniec, czy kiedykolwiek spotkałeś się z Prezesem?
- Niestety nie. Byłem kiedyś na spacerze pod jego domem na warszawskim Żoliborzu, ale nie widziałem go nawet z daleka. Pocieszam się, że może on mnie widział. (śmiech)
Rozmawiał Artur Krasicki