Próba nawiązywania połączenia. Adam Sandler i Paul Dano nie tylko o produkcji Netfliksa "Astronauta"
Adam Sandler i Paul Dano to dwie gwiazdy amerykańskiego kina. Ten pierwszy kojarzy się przede wszystkim z klasycznymi komediami z lat 90., takimi jak "Farciarz Gilmore" (1996) czy "Kariera frajera" (1998). Kariera drugiego na dobre rozpoczęła się od świetnej roli w "Małej Miss" (2006), a dziś obejmuje kilkadziesiąt kreacji na czele z takimi filmami, jak "Aż poleje się krew" (2007) Paula Thomasa Andersona, "Labirynt" (2013) Denisa Villeneuve'a, "Fabelmanowie" (2022) Stevena Spielberga czy "Batman" (2022) Matta Reevesa.
Adam Sandler i Paul Dano spotkali się na planie "Astronauty", nowej produkcji science fiction Netfliksa, opartej na książce autorstwa Jaroslava Kalfařa. Sandler wciela się w rolę czechosłowackiego kosmonauty, odbywającego samotną misję, a Dano - wielkiego, mówiącego ludzkim głosem... pająka. Pod gatunkowym płaszczykiem film, znanego z serialu "Czarnobyl", Johana Rencka to opowieść o samotności, miłości i ambicji.
O tych uczuciach, aktorskich przełomach oraz poczuciu misji z Adamem Sandlerem i Paulem Dano rozmawia Kuba Armata.
Kuba Amata: Adam, widzieliśmy cię w różnych odsłonach - komediowych, ostatnimi czasy także dramatycznych, ale w kosmosie chyba cię jeszcze nie było. Rola czeskiego astronauty to zupełnie nowe wyzwanie, począwszy od kwestii fizycznych po emocjonalne.
Adam Sandler.: - To nie było łatwe w obu wspomnianych wymiarach, bo czułem że moje ciało nie jest stworzone do niektórych z tych wyzwań, ale finalnie dałem radę. Kiedy przeczytałem scenariusz i zobaczyłem tę historię w mojej głowie byłem niezwykle podekscytowany. Dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć reżyser Johan Renck sprowadził mnie nomen omen na ziemię, przekonując że to nie będzie żaden "Star Trek". Powiedział, że nie będę normalnie przechadzał się po statku kosmicznym, bo przecież tam nie ma grawitacji. Zdałem sobie wtedy sprawę, że kompletnie o tym nie pomyślałem. Zacząłem zatem przygotowywać się do pracy ze specjalną uprzężą, dzięki której mogłem wykonywać te piękne ewolucje w powietrzu. To znaczy była tam też grupa ludzi, która mnie obracała (śmiech). Musiałem sobie to wszystko przeprocesować w głowie. Nie chcesz słyszeć o całym płaczu, krzykach, narzekaniach w trakcie zdjęć. "Zabierz mnie na dół", "Za bardzo się boję", "Nie zostawiaj mnie". I tym podobne (śmiech).
Twój bohater jest cichy, introwertyczny. Czy to też twoje cechy w życiu prywatnym, czy jest dokładnie odwrotnie i na co dzień wszędzie cię pełno?
A.S.: - Wydaje mi się, że na co dzień nie jestem zbyt głośny, nie robię wokół siebie dużo szumu. Ale na pewno lubię rozmawiać, czuć obok siebie obecność drugiej osoby. Lubię słuchać, opowiadać. Siedzenie zbyt długo w zupełnej ciszy raczej nie jest moją specjalnością. Niemniej czasami to się zdarza i mam wrażenie, że bardzo dobrze mi to robi.
Reżyser filmu Johan Renck przekonywał, że jednym z tematów filmu jest ambicja, która niejednokrotnie rujnowała jego życie, małżeństwa, związki. Czy w waszym życiu oraz karierze odgrywa ona ważną rolę i czy wraz z osiągnięciem pewnego statusu podejście do niej się zmieniło?
Paul Dano: - Wydaje mi się, że przesadna ambicja często łączy się z próbą udowodnienia czegoś, nadrobienia jakichś braków z przeszłości. A to zwykle oznacza zaniedbanie tego, co jest obok ciebie, czyli teraźniejszości. Moim zdaniem to czego oczekujemy od życia permanentnie się zmienia. Dzisiaj mam zupełnie inne potrzeby niż kilka czy kilkanaście lat temu. Mam dwójkę małych dzieci i to tak naprawdę zmieniło wszystko w moim podejściu do życia. Choć to nie zawsze jest łatwe, bo często chcesz wielu rzeczy na raz, prawda? Trudno jest odnaleźć równowagę między byciem dobrym partnerem, ojcem, artystą, przyjacielem. Bardzo w tym kontekście inspirowały mnie zawsze słowa George’a Saundersa, który porównał kiedyś ambicję do psa ciągnącego sanie. W wieku dwudziestu pięciu lat to będzie zupełnie inny pies niż w wieku trzydziestu, czy gdy przekroczysz czterdziestkę. Myślę, że to dobrze oddaje moje podejście. Nasze potrzeby i ambicje ciągle ewoluują.
"Astronauta" pod płaszczykiem kina science-fiction kryje w sobie opowieść o miłości, samotności, lęku. Uniwersalnych uczuciach, których doświadcza każdy z nas. Adam, wiele wniosłeś do tej roli doświadczenia ze swojego życia?
A.S.: - Musiałem być samotnikiem, poczuć ciszę otaczającej rzeczywistości. Czułem się tym skonfundowany, ale wiedziałem, że tak powinno być, bo chciałem być dokładnie w tym samym miejscu, co mój bohater. A zatem nieco zdystansowany, próbujący poradzić sobie z bólem, jaki wiąże się z samotnością i starający się zrozumieć, co poszło nie tak. Dlaczego sytuacja między Jakubem, a jego żoną aż tak się skomplikowała. Postać Hanusha, w którą wciela się Paul, pomaga mojemu bohaterowi uzmysłowić sobie pewne rzeczy i głośno je wypowiedzieć. W prawdziwym życiu też miałem sporo sytuacji, którym musiałem stawić czoła. Niektóre z nich doprowadzały mnie do momentu, gdy czułem żal, złość, frustrację. Żałowałem jakichś konkretnych zachowań. Mam jednak nadzieję, że w przyszłości, także po tym doświadczeniu, będę myślał w sposób bardziej odpowiedzialny.
Czego dzisiaj szukasz w rolach? Ponoć przed przyjęciem jednej z tych ważnych, które przyczyniły się do przełamania twojego komediowego wizerunku, czyli tej w "Nieoszlifowanych diamentach" (2019) braci Safdie, miałeś spore wątpliwości i dopiero żona przekonała cię, że to dobry wybór.
A.S.: - Dokładnie tak było. Trochę mnie ta rola i historia przeraziły. Czułem się spięty. Chyba głównie z uwag na moje dzieci, bo wydawało mi się, że wchodząc w tę postać towarzyszyła mi będzie energia, która nie jest dla nich przyjazna i odpowiednia. Zaczęło mnie to naprawdę stresować. Niemniej sensem aktorstwa, a właśnie o tym rozmawialiśmy z Paulem przed naszym spotkaniem, jest udawanie kogoś kim sam nie jesteś. Niezależnie od tego, czy ta postać jest dobra czy zła, co przeżywa, jakie ma doświadczenia. Możliwość wejścia w skórę kogoś innego czyni ten zawód tak ekscytującym. Sam ciekawy jestem, jakie kolejne wyzwania staną przede mną.
Myślisz, że wątpliwości, o których wspomniałeś, to też kwestia wieku i łączącej się z nim odpowiedzialności?
A.S.: - Na pewno, miałoby to sens. Kiedyś bardziej zajmowały mnie komedie romantyczne czy humorystyczne opowieści o ludziach, próbujących zrobić coś ze swoim życiem, zmagających się z czymś. W moim wieku, a mam już pięćdziesiąt siedem lat, zastanawiam się, co dzisiaj jest esencją tej walki i co sprawi, że inni ludzie mnie w tym zrozumieją. Nie jest to wcale takie proste. Masz może jakiś pomysł?
P.D.: - Mógłbyś na przykład opowiedzieć o najlepszych latać swojego życia, które już dawno są za tobą (śmiech).
A.S.: - Coś w tym jest (śmiech). Z drugiej strony teraz czuję dużo większy wewnętrzny spokój. I w moim domu jest mniej krzyków. Choć tego ostatniego nie jestem do końca pewien. Celem wszystkich filmów, przy których pracujemy, jest refleksja nad tym, jak żyjemy i przekonanie się, czy robimy to właściwie. Albo też otwarcie umysłu na coś zupełnie nowego. Oczywiście nie zawsze musimy z wszystkich tych wskazówek korzystać. Na mojej zawodowej drodze pojawiło się wiele wspaniałych lekcji. Z niektórych wyniosłem więcej, z innych mniej, ale wydaje mi się, że pozwoliły mi one być lepszym człowiekiem. Poza tym ciężko zrozumieć kogoś innego, jeśli tak naprawdę nie rozumiesz siebie.
Czy ten film sprawił, że pomyśleliście o najbardziej samotnym doświadczeniu w swoim życiu? My widzimy was jedynie w blasku reflektorów, kiedy jesteście w centrum uwagi, na czerwonym dywanie.
A.S.: - To jest ta zabawna, choć podchwytliwa część naszego zawodu. Oczywiście zdarzają się też momenty całkowitego wyciszenia i odcięcia się od świata. Leżysz sam na kanapie, nagle zaczynają się wkradać myśli z przeszłości, porównujesz ją z tym, co jest teraz, zastanawiasz się, kiedy przeprowadziłeś z kimś ostatnią ważną rozmowę. Często towarzyszą mi takie refleksje. Staram się utrzymywać jakąś psychiczną równowagę, ale nie zawsze się to udaje.
Ten film to także pytanie o przeszłość i powrót do dawnych czasów. Czy to są sprawy, o których często myślicie?
A.S.: - Myślę, że ciekawie byłoby móc wrócić do pewnych momentów w swoim życiu. Z jednej strony byłoby to ekscytujące, z drugiej jednak trochę przerażające. Na pewno byłbym bardzo zadowolony z utraty kilku kilogramów. W filmie bohater, grany przez Paula, zwraca się do mnie: "chudy człowieku". A ja wcale taki chudy nie jestem! Myślę, że nawet kiedy zaczynaliśmy zdjęcia, byłem jakieś dziesięć kilogramów lżejszy.
Coś jeszcze poza utratą wagi?
A.S.: - Odpowiadając zupełnie serio, chyba aż tak często nie myślę o przeszłości i nie rozpamiętuję. Choć czasem zupełnym przypadkiem jakieś miejsce może przypomnieć ci o czymś istotnym. Pierwszy raz powiedziałem mojej żonie, że ją kocham w Los Angeles, jak wychodziliśmy z bulwaru Santa Monica. Kiedy przejeżdżaliśmy ostatnio koło tego miejsca, przypomnieliśmy sobie, że przecież tam to wszystko się zaczęło. Miło czasem wrócić do tych wspomnień. Wydaje mi się, że "Astronauta" także o tym opowiada. Mimo kosmicznej otoczki, pozwala przypomnieć sobie ten pierwszy, piękny moment, kiedy się w kimś zakochaliśmy.
Wyobraźcie sobie, ze jesteście astronautami na statku kosmicznym zwanym kinem. Czy czujecie, że jest w ogóle coś takiego jak misja?
P.D.: - Myślę, że jedną z ważnych misji jest próba nawiązania połączenia. Jeśli uda ci się połączyć z jakąś częścią siebie, uwierz w to, że może uda się też wykreować taki most pomiędzy tobą a innymi ludźmi. Niezależnie od tego o jakich emocjach opowiadamy, czy jest to samotność, miłość czy przyjaźń, wydaje mi się, że chodzi przede wszystkim o to, by stworzyć dla widzów wrażenie towarzystwa. By dobrze się z tobą poczuli i współodczuwali.
A.S.: - Za każdym razem kiedy angażuję się w jakąś historię, towarzyszy mi jeszcze jedno uczucie. Mówię wtedy do siebie: "Cholera, chciałbym też zrobić coś takiego!" (śmiech).