Reklama

Poza narracją, między słowami

Zasłynął już jako twórca dokumentów. Za film "Jestem zły", opowieść o grupie dzieci z ubogiej dzielnicy Warszawy, otrzymał w 2001 roku Złotego Lajkonika - najwyższe wyróżnienie Krakowskiego Festiwalu Filmowego (wtedy jeszcze Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Krótkometrażowych).

Zaprezentowany na tegorocznym festiwalu w Gdyni pierwszy fabularny film Grzegorza Packa "Środa, czwartek rano" to jeden z najciekawszych debiutów polskiego kina ostatnich kilku lat. Opowieść o 24 godzinach z życia energicznej dziewczyny (Joanna Kulig) i wrażliwego chłopaka (Paweł Tomaszewski) zaskakuje nowofalową świeżością oraz plastyczną wyobraźnią.

O tym kto jest ukrytym bohaterem "Środy, czwartek rano", dlaczego film trwa ledwie ponad 70 minut oraz jak udało mu się namówić młodych aktorów do zagrania odważnej sceny erotycznej [Joanna Kulig uznana w Gdyni najlepszą debiutantką] w rozmowie z Tomaszem Bielenia wyjaśnia Grzegorz Pacek.

Reklama

Wiem, że dość długo czekałeś na swój fabularny debiut "Środa, czwartek rano". Dlaczego tyle to trwało?

Grzegorz Pacek: Wszystko zaczęło się w 2001 roku. Wtedy powstało opowiadanie, na podstawie którego napisałem później scenariusz. Dlaczego to tyle trwało? Tamten okres to nie były dobre lata dla naszej kinematografii, brakowało wtedy pieniędzy. Więc z jednej strony praca nad scenariuszem, z drugiej - pozyskiwanie funduszy. Trudno w to uwierzyć, ale właśnie tyle to zajęło.

Dlaczego "Środa, czwartek rano" nie jest współfinansowany przez Telewizję Polską?

Grzegorz Pacek: Po prostu tego projektu w telewizji nie chciano. Poniekąd się z tego cieszę, bo paru moim kolegom, którzy mieli robić filmy współprodukowane przez Telewizję Polską, w ostatnim momencie cofali dotacje i nie mogli ich nakręcić. To jest bardzo trudny, biorący większość praw do filmu koproducent.

Twój film jest dość krótki, trwa 71 minut. To świadomy zabieg czy po prostu wynik produkcyjnych ograniczeń?

Grzegorz Pacek: Ta historia jest krótka. Nie jest to epicka opowieść, akcja rozgrywa się w ciągu 24 godzin. Film jest jednowątkowy, więc materiału dramaturgicznego nie ma tu zbyt dużo. Nie można przecież w nieskończoność rozdmuchiwać tego co się dzieje między dwojgiem moich bohaterów, bo tak naprawdę nie ma "z czego".

Jak pisałem scenariusz, to producenci mówili mi, że to może być krótki film. Wierzyłem, że to będzie 75 minut i wiedziałem, że mimo to chcę opowiadać o tym co zachodzi między ludźmi, między słowami, poza narracją.

Chciałem zapytać się o Twój osobisty stosunek do pewnego wątku tego filmu. Współczesna historia dwojga młodych ludzi osadzona została w "Środzie, czwartek rano" w kontekście Powstania Warszawskiego. To dość nietypowe tło opowieści typowych dla "młodego polskiego kina"...

Grzegorz Pacek: Po pierwsze - nie jestem już taki młody. Mam 42 lata, więc należę bardziej do twórców średniego pokolenia.

Jeśli chodzi o "Środę, czwartek rano" to wszystko zaczęło się od historii, którą usłyszałem jakieś 12 lat temu jako student szkoły filmowej. Na początku nie wiedziałem jak się za to zabrać. To była opowieść o spotkaniu dwojga ludzi - dziewczyny i chłopaka. Ona go uwiodła, przespali się ze sobą, ona straciła przytomność. Taka historia zdarzyła się naprawdę i została mi opowiedziana przez moją koleżankę.

Od początku wiedziałem, że chcę zrobić film o takim spotkaniu. Ta historia wydała mi się wielopłaszczyznowa. Nigdy jednak nie wiedziałem - prawdopodobnie tak długo nie realizowałem tego pomysłu - jak się do niej zabrać, jak ją "ugryźć". Była po prostu za mała na pełnometrażowy film.

Myśląc o tym jak opowiedzieć tą historię, wymyśliłem drugą część, czyli co działo się "po": jak zareaguje chłopiec na to co mu się przytrafiło w pierwszej części filmu. Po drugie - szukałem jakiegoś kontekstu, który wiązałby się z tak mroczną historią, z losem tych dwojga ludzi. Mieszkając w Warszawie wielokrotnie słyszałem takie zdanie: "Młodzi warszawiacy szli do Powstania tak, jak teraz my idziemy na imprezę do znajomych". Być może z tego bon motu wzięło się tło mojego filmu.

Współczesna Warszawa jest najeżona miejscami martyrologii: chodząc po parku czy idąc piękną ulicą nagle natykamy się na krzyż z flagą, ze zniczami i tabliczką informującą ilu ludzi zostało tu rozstrzelanych. I cały czar pryska, albo nie pryska. Warszawa jest miastem zmartwychwstałym, ale też miastem-grobem i każdy kto mieszka w tym mieście musi się świadomie lub podświadomie zmierzyć z tą historią.

Oglądając Twój film miałem skojarzenia z nowofalowa stylistyką.

Grzegorz Pacek: To porównanie wynika być może stąd, że kręciliśmy kamerą z ręki a opowiadana historia odbiega od dramaturgicznego kanonu: dwójka ludzi chodzi po mieście nie mając nic konkretnego za załatwienia. Takim filmem było też "Do utraty tchu".

Lubię nową falę, lubię "Do utraty tchu", natomiast przy pracy nad moim filmem nie myślałem o tych nawiązaniach. Oglądając go teraz widzę jednak, że jest podobny ale to od czego się z operatorem "odbijaliśmy", to jednak Konwicki i szkoła polska. Całe polskie kino jest przesycone ta perspektywą, trudno więc od niej uciec robiąc filmy współcześnie.

Chciałem zapytać się właśnie o współpracę z operatorem Bogumiłem Godfrejowem. Film reklamowany jest wywiedzionym z listy dialogowej zdaniem: "Słowa moją moc"; wydaje mi się jednak, że w odniesieniu do wizualnej strony "Środy, czwartku rano" zasadniej byłoby stwierdzić, że to "obraz ma moc".

Grzegorz Pacek: Jeśli myślę o fabule, to interesuje mnie to co się dzieje pomiędzy słowami a nie dialog. Staram się być wyczulony na pewne ulotności. Dialogi w moim filmie właściwie nie są ważne. Moi bohaterowie poprzez słowa nie komunikują żadnych ważnych treści. Wydaje mi się, że znajomość języka nie jest konieczna do zrozumienia mojego filmu.

Bogusia Godfrejowa wybrałem dlatego, że wiedziałem że pracuje kamerą z ręki, a od początku byłem przekonany, że ten film chciałbym nakręcić w ten sposób. Spotkałem się z nim parę razy i to co mówił o współpracy z reżyserem bardzo mi się spodobało. On bardzo uważnie słucha reżysera i nawet wbrew niemu próbuje dotrzeć do jego podświadomości. To okazało się dla mnie bardzo pomocne.

A jeśli ten film jest mocny wizualnie, to także dlatego, że oprócz świetnego operatora, udało mi się zaprosić do współpracy w charakterze scenografa i kostiumografa Annę Baumgart, która jest związana ze sztukami wizualnymi. Razem świetnie się dogadali i wnieśli do filmu bardzo dużo plastycznej wrażliwości.

To także ich zasługa, że Warszawa jest właściwie ukrytym bohaterem Twojego filmu?

Grzegorz Pacek: Już pisząc scenariusz wiedziałem, że miasto będzie trzecim bohaterem. Boguś to po prostu świetnie sfotografował a Anka znalazła miejsca, które niby wszyscy znają a są gdzieś na uboczu, jak np kopiec Powstania Warszawskiego.

W Twoim filmie grają debiutanci, absolwenci krakowskiej PWST. Dlaczego zdecydowałeś się na początkujących aktorów, wiedząc, że "Środa, czwartek rano" będzie trudnym aktorsko filmem?

Grzegorz Pacek: Aktorów szukałem około 2 lat. Moi bohaterowie są młodymi ludźmi, więc wiedziałem, że jestem "skazany" na niedoświadczonych aktorów. Wiedziałem więc, że będę zmuszony podjąć ryzyko. Łatwiejsza była chyba sprawa z dziewczyną, bo dokładnie wiedziałem czego poszukuję. Chciałem kogoś kto z jednej strony ma niesamowitą energię i witalność a z drugiej strony ma "cierpienie w oczach". To zdecydowało, że wybrałem Joasię [Joanna Kulig - nagrodzona w Gdyni za najlepszy debiut aktorski].Grając u mnie miała 25 lat, ale wyglądała niezwykle młodo. Być może z tego powodu miała to doświadczenie, którego nie uświadczylibyśmy u 18-latki.

Z chłopakiem było trudniej, bo nie miałem go fizycznie scharakteryzowanego. Szukałem więc kogoś kto mnie zauroczy, czymś mnie uwiedzie. Tak się stało, że padło na Pawła Tomaszewskiego.

Oboje zresztą byli na planie bardzo nieprzewidywalni: fiksowali(w kolejnych dublach nie powtarzali tych samych ruchów czy czynności ), czy nie stawali na pozycji. Uznaliśmy jednak z operatorem, że nam to odpowiada. Technika jest dla aktora a nie aktor dla techniki.Niech oni mają jak najwięcej wolności - niech nie powtarzają nawet w kolejnym dublu tych samych czynności; ważne jest jedno spojrzenie czy przypadkowy gest, który się uda zarejestrować.

Twój film cały czas pulsuje podskórnym erotyzmem, zawiera też dość odważną scenę erotyczną. Jak udało Ci się przekonać do niej młodych aktorów?

Grzegorz Pacek: Film miał tylko 23 dni zdjęciowe - to jest bardzo mało. To były zaś jedyne zdjęcia, które trwały w jednym obiekcie dłużej niz jeden dzień. Na zdjęcia w hotelu mieliśmy 4 dni. Pierwszy dzień zupełnie nam nie wychodził, nic się nie kleiło, brakowało jakiejś chemii między aktorami. Zdjęcia zostały więc przerwane i zamiast tego zaaranżowaliśmy małą psychodramę z operatorem i aktorami. Zaczęliśmy rozmawiać o tym czego się boimy, było bardzo dramatycznie i ciężko. Aktorka powiedziała, że jeśli tak ma wyglądać aktorstwo, to ona nie będzie grała; aktor powiedział: "Dobrze, jak chcecie, to zrezygnujcie ze mnie". Jak widać nie zrezygnowali, a na drugi dzień zdjęcia nam pięknie poszły. Ale to ich bardzo dużo kosztowało, przebicie się przez tą warstwę wstydu, obnażenie się.

Twój film miał początkowo inny tytuł. Dlaczego w ostatniej chwili zdecydowałeś się na jego zmianę?

Grzegorz Pacek: Do momentu rozpoczęcia zdjęć obowiązującym tytułem był "Dzień, w którym pękło niebo". Tak sobie nazwałem tą historię. Taki jest też tytuł jednej z piosenek Dżemu. Potem pomyślałem sobie jednak, że ten tytuł jest zbyt bombastyczny. Poczułem się więc niewygodnie z tym tytułem i zaczęliśmy szukać nowego. Jest to bardzo stresujące zadanie: czas ucieka, producent naciska a odpowiedniego tytułu nie ma. Na szczęście udało się znaleźć nowy, myślę że dobry, tytuł.

W jednej ze scen szpitalnych obserwujemy zbiegającego po schodach mężczyznę, który krzyczy z radością: "Urodził mi się syn". Dostrzegam w nim fizyczne podobieństwo do Grzegorza Packa.

Grzegorz Pacek: Film miał bardzo mały budżet, brakowało pieniędzy nawet na statystów. Wielu reżyserów lubi się pokazać w swoim filmie, więc sobie pomyślałem: "Dlaczego nie ja"? I tak się stało. A poza tym namawiał mnie usilnie do zagrania tego epizodu operator, psotnie się przy tym uśmiechając.

Dziękuję za rozmowę.

"Środa, czwartek rano" trafi do kin 8 lutego 2008. Dystrybutorem filmu jest Fundacja Film Polski.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy