Reklama

Porażki znoszę lepiej niż sukcesy

Popularna i szczególnie lubiana aktorka filmowa, telewizyjna i teatralna. Znana z wielu niezwykle sugestywnie i wyraziście zagranych ról. Swego czasu na moment zrezygnowała z aktorstwa, aby sprawdzić się w biznesie. Później była radną. Wróciła do aktorstwa, gdy przekonała się, że w biznesie liczy się tylko szmal, natomiast w aktorstwie najciekawszy jest moment dochodzenia do pewnych prawd i że biznes i polityka są mniej zabawne niż granie. Na co dzień spotykamy się z nią w TVP 1 w sitcomie "Sąsiedzi", warszawiacy oglądają ją w przezabawnej komedii "Klimakterium". Aktorkę zobaczymy też w nowym serialu "Królowie śródmieścia". Z Ewą Szykulską rozmawiał Bohdan Gadomski.

Na dobre zakończyła pani przygodę z biznesem samochodowym i nie ma już z nim nic wspólnego?

Ewa Szykulska: Jak to nie mam, przecież jeżdżę samochodem.

Ale ja miałem na uwadze...

Ewa Szykulska: Zapewne ten epizod w moim życiu, gdy sprowadzałam głównie rozbite samochody z zagranicy (Francji i Austrii) i sprzedawałam w takim stanie, w jakim trafiały do Polski, lub kierowałam do naprawy i dawałam roczną gwarancję, co w naszym kraju było wtedy rzadko spotykane w przypadku używanych aut. Później sprowadzałam te samochody wyłącznie na zamówienie klientów.

Reklama

Długo pani w tym tkwiła?

Ewa Szykulska: Jakieś dwa, może trzy lata.

Dorobiła się pani na tym?

Ewa Szykulska: Nie bardzo. Ale ja nie mam szacunku do pieniędzy i odwrotnie. Z małpiej ciekawości wzięłam sobie urlop od aktorstwa, ale jak zobaczyłam tę papierologię, upieprzologię, urzędy celne, ministerstwa, doszłam do wniosku, że to nie dla mnie.

Ale willę w Aninie pani postawiła.

Ewa Szykulska: Nie mieszkam w willi, tylko na piętrze warsztatu samochodowego.

Bez basenu w ogrodzie?

Ewa Szykulska: Nawet wanny nie mam, jedynie prysznic.

Jestem rozczarowany.

Ewa Szykulska: Proszę się nie martwić, to mi naprawdę wystarcza.

Tak było w latach 90., teraz czasy się zmieniły i dobrzy, popularni aktorzy świetnie zarabiają, szczególnie ci grający w niekończących się serialach. Jest pani samowystarczalna, czy w pewnym stopniu uzależniona od męża?

Ewa Szykulska: Całe życie byłam niezależna od mężczyzn i zastanawiam się - czy to dobrze. Ja jestem chora na pracę, a uprawiam zawód, który traktuję jak rodzaj odpoczynku. Aktorstwo zawsze było moim sposobem na życie, pasją. To, ile mi za jego uprawianie płacili, było dla mnie mniej ważne. Nie startuję w wyścigu do posiadania jak największego konta w banku, co nie znaczy, że nie lubię pieniędzy, że one są niepotrzebne.

Pewnego dnia zachciało się pani rządzić i została radną. Z jakiej listy pani startowała?

Ewa Szykulska: Z Forum Samorządowego, czyli z listy takich samych zapaleńców, jak ja. To byli ludzie nieskoszarowani partyjnie. Wymyśliłam hasło "Blisko ciebie".

Ale sąd okręgowy orzekł, że nie należy się pani mandat radnej Warszawy Wawer?

Ewa Szykulska: No cóż, wyrok sądu jest orzeczeniem, którego nie chciałabym komentować, bo byłoby smutno i brzydko. Ale to nie w sprawie wyroku, tylko tego jak do niego doszło. Nie przylepiam się do foteli, a to, co próbowałam robić, będąc radną, robię z mniejszą lub większą intensywnością bez pobierania diety radnej.

Przegrała pani o jeden głos, ale dopatrzono się błędu.

Ewa Szykulska: Nie zareagowałam na tę wiadomość, bo generalnie nie reaguję na niesprawiedliwe zaczepki, na chamstwo. Po prostu przyjęłam to do wiadomości.

Aż tak bardzo zależało pani na mandacie radnej?

Ewa Szykulska: Totalnie - nie! Myślałam, że mając go, pomogę kolegom, ale tak naprawdę to nie spodziewałam się, że zostanę wybrana.

Co orzekł w tej sprawie sąd apelacyjny?

Ewa Szykulska: Że straciłam mandat.

Będzie pani ponownie startować?

Ewa Szykulska: Nie chcę już stawać w dołkach startowych, bo szybko się męczę. Nie przypuszczałam, że dzielnice, gminy są tak ściśle związane z polityką. Ale ja wszystkiego lubię dotknąć, stąd to doświadczenie. Nie chciałabym przeżywać go raz jeszcze. A zresztą tu teatr i tam teatr.

A może spróbowała pani roli radnej z uwagi na ambicje bycia kimś więcej, aniżeli aktorką?

Ewa Szykulska: Aktor przyzwyczajony jest do nieustannych sprawdzianów, stąd różne dziwne rzeczy w moim życiu. Był to chyba nie najlepszy pomysł, to startowanie w wyborach. Ale ja się nie wstydzę swoich wyborów i nie żałuję bez względu na to, jaki był rezultat. Zagrałam w wielu złych i w wielu fantastycznych filmach, w wielu cudownych i w wielu bezsensownych spektaklach teatralnych.

Jak znosi pani porażki?

Ewa Szykulska: Lepiej niż sukcesy.

To sukces pani nie uskrzydla?

Ewa Szykulska: Jestem osobą pełną niepewności, która ma wątpliwości i w związku z tym dziwnie reaguję na pochwały. Wolę się całe życie wspinać powoli pod górę, bo lubię ruch. Gdybym utknęła na szczycie, to jeśliby mnie z tej górki nie wykopali dostatecznie szybko, sama bym się z niej z nudów sturlała.

Faktem jest, że zrobiła pani karierę w zawodzie aktorki, bo przecież sporo pani zagrała, ma pani masową popularność i nadal ciągle gra. Jak ważna była dla pani kariera zawodowa?

Ewa Szykulska: Kariera? Raczej zawód. Granie jest naprawdę moim sposobem na życie. Aktorstwo jest dla mnie wentylem bezpieczeństwa.

Czy to prawda, że robi pani wszystko na przekór?

Ewa Szykulska: Jasne, często tak u mnie bywa, ale nie zawsze.

Nie za bardzo pani siebie eksploatowała?

Ewa Szykulska: Aktorstwo jest najdłuższym samobójstwem świata i coś z tego jest w nim naprawdę. Rzeczywiście, nie oszczędzam się, eksploatuję, bo nie potrafię niczego robić półśrodkami, ale potem wracam do normalności i odpoczywam.

Słyszałem, że w jednej chwili potrafi pani szaleć z radości, aby w następnej rozpaczać z powodu głupstwa?

Ewa Szykulska: Nie wiem, nie wiem... Nie przesadzajmy, to zależy, jak długo trwa ta chwila. Jestem osobą impulsywną i dosyć rozedrganą, ale nie totalną wariatką emocjonalną.

Taka huśtawka nastrojów bywa denerwująca dla otoczenia.

Ewa Szykulska: Oczywiście, stąd właśnie szereg osób, które mnie nie akceptują i nie lubią.

Powiedziała pani w jednym z wywiadów, że nie akceptuje ani klęski, ani sukcesu. Jak to należy rozumieć?

Ewa Szykulska: Jeśli chodzi o sukces, to powiedziałam, że źle się z nim czuję, źle go znoszę. Są ludzie potrzebujący słów uwielbienia, zachwytu, pochwał i nagród. Ja w tym czasie gotuję zupę. W przypadku klęski umiem się ładnie podnosić z kolan.

Czas upływa szybko, dla aktorek szczególnie. Nie cierpi pani z tego powodu?

Ewa Szykulska: Oczywiście, że się wściekam, ale wszyscy podlegamy rozpadowi.

A tu jeszcze nowa rola, w nowej sztuce o drażliwym i nigdy do tej pory nieporuszanym temacie, czyli klimakterium. Jak przyjęła pani propozycję zagrania w niej?

Ewa Szykulska: Grałam w "Prostytutkach", "Szatańskich podnietach" Żeńki Priwiezencewa. Gram teraz w "Miss HIV" i "Bombie" Maćka Kowalewskiego oraz w "Klimakterium". Wybieram sztuki nie tyle kontrowersyjne, co nowe i ożywcze we współczesnej literaturze teatralnej.

Jaką postać gra pani w "Klimakterium"?

Ewa Szykulska: Zośkę, Matkę Polkę, Polkę Galopkę, białostocką wielbłądzicę, sympatyczną i cudną.

Sztuki dla aktorek w średnim wieku chyba są u nas rzadkością?

Ewa Szykulska: Napisała ją świetna piosenkarka, aktorka w średnim wieku, Elżbieta Jodłowska. Gramy my: Kryśka Sienkiewicz, Iga Cembrzyńska, Elka Jodłowska, Grażynka Zielińska i ja. Gramy ją i obserwujemy, jak staje się fenomenem socjologicznym, bo nikt do tej pory nie pisał i nie mówił ze sceny o takim zjawisku, jak klimakterium. To był temat tabu, którego się wstydzimy. A po diabła się wstydzić, skoro dotyczy wszystkich, nie tylko pań.

Dlaczego nie grała pani Zośki w "Klimakterium" na premierze w Teatrze Rampa w Warszawie?

Ewa Szykulska: Nie grałam, bo zachorowała moja mama. Na szczęście miałam dublerkę, bowiem Zośkę gram na zmianę z Grażyną Zielińską. Dzięki temu mogłam zająć się moją walczącą o życie mamą.

Mama tę walkę niestety przegrała. Jak przeżyła pani jej śmierć?

Ewa Szykulska: Zostałam okaleczona. Jestem poobijana i próbuję się jakoś sklejać. To było jedno z najgorszych przeżyć w moim życiu. Teraz mówiąc o tym, uśmiecham się, bo mama była fantastyczną, kochającą nas kobietą, chociaż bardzo wiele wymagała ode mnie i siostry. Na moment odeszła na moich rękach w szpitalu. Błyskawicznie reanimowano ją. Ale oswajałam się z myślą o jej odejściu, przeczuwając, że to się stanie za czas jakiś. O jej zdrowie i życie walczyli z determinacją wspaniali lekarze. Kochani, dziękuję, że jesteście, dziękuję, że nie wyjechaliście. My też was potrzebujemy. My - tutaj.

Zauważyłem, że jest pani nie tylko bardzo silną osobowością, ale w równym stopniu niezależną...

Ewa Szykulska: Tak jak moja siostra Barbara, konserwator sztuki, od lat mieszkająca w Austrii. Tego nas nauczyli rodzice.

Podobno nie umie pani chodzić w tłumie.

Ewa Szykulska: Boję się tłumu, jego unifikacji, tego, że w pewnym momencie zacznę wykonywać te same ruchy i wykrzykiwać te same słowa, że poddam się tłumowi. Wolę stać z boku, bo wtedy łatwiej uciec w mysią dziurę.

Za to nie boi się pani najtrudniejszych zadań aktorskich. Rzeczywiście żadnych?

Ewa Szykulska: Boję się, boję. Gdybym się nie bała, byłabym idiotką. Pokonywanie strachu jest rzeczą fantastyczną, a nie sam strach.

Dlaczego w filmach często panią "pobrzydzano"?

Ewa Szykulska: Niekiedy wyglądałam zjawiskowo, a innym razem niekoniecznie pięknie. Często grałam role dziewczyn brzydszych od siebie lub dużo starszych. Np. w filmie "Nadzór" byłam postarzona o lat kilkanaście, a w "Dziewczynach do wzięcia" błyszczałam srebrnymi zębami.

Od 6 lat gra pani w sitcomie "Sąsiedzi" postać Heleny Bogackiej. Lubi pani tę egzaltowaną postać?

Ewa Szykulska: Lubię swoją Helenkę, bogacką, starobogacką, lekko szaloną osobę.

Jak dzieje się ze mną coś nie tak, to wejście na plan i zagranie w tej zwariowanej komedii podnosi mnie na duchu. Uśmiecham się, wypowiadając swoje kwestie.

Serwowany w "Sąsiadach" rodzaj humoru odpowiada pani prywatnie?

Ewa Szykulska: Z natury jestem osobą przekorną. Nie wiem, czy właśnie ten rodzaj humoru bawi mnie najbardziej, ale go nie odtrącam.

Dzięki tej roli zyskała pani masową popularność. Odczuwa ją pani na co dzień?

Ewa Szykulska: Odczuwam, odczuwam... Podobnie jak wtedy, gdy grałam w "Panu Samochodziku i templariuszach" lub w "Nikodemie Dyzmie". Jestem więc przyzwyczajona do różnych oznak sympatii ze strony telewidzów, które na ogół są bardzo miłe.

Co pani gra w międzyczasie?

Ewa Szykulska: Pracuję w drugim obiegu. Gram w offowych spektaklach i filmach młodych reżyserów, w niezależnych produkcjach. Nakręciliśmy dla I Programu TVP 13 odcinków nietypowego, dziwnego serialu "Królowie śródmieścia", gram matkę sprzątaczkę... Rzecz o młodych ludziach, kurierach rowerowych, pracownikach azjatyckich barów, kanarach autobusowych.

Jest pani rozpoznawana po charakterystycznym głosie. Zawsze go pani u siebie akceptowała?

Ewa Szykulska: Nie zawsze, ale przywykłam tak jak wszyscy. Polubiłam go, chociaż jest troszkę okaleczony, nie bardzo piękny... Przeszłam dwie operacje.

Ale ten głos jest pani dużym atutem.

Ewa Szykulska: Wyróżnia mnie i myślę, że jest to w porządku.

Co jeszcze panią wyróżnia?

Ewa Szykulska: Jestem złożona z dwóch części, bo mam dwie natury, dwa charaktery i dwa imiona. Jest we mnie Ewa i Maryśka, bywam bardzo ekspansywna, ale i bardzo wyciszona. Jestem minoderyjna, ale dokopuję się do prawdy. Moim atutem jest dwoistość, którą w sobie pielęgnuję.

Dziękuję za rozmowę.

Angora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy