Reklama

Piotr Stramowski o filmie "Fighter": Byliśmy jak w transie

"Tomek wali w ryj, zamiast pokazać, co czuje" - mówi Piotr Stramowski o bohaterze, którego gra w filmie "Fighter". Produkcja zadebiutuje na ekranach polskich kin w najbliższy piątek, 19 lipca.

"Tomek wali w ryj, zamiast pokazać, co czuje" - mówi Piotr Stramowski o bohaterze, którego gra w filmie "Fighter". Produkcja zadebiutuje na ekranach polskich kin w najbliższy piątek, 19 lipca.
Kadr z filmu "Fighter" /Kino Świat /materiały prasowe

Zawodnik MMA - Tomek Janicki (w tej roli Piotr Stramowski) ma wszystko: sławę, pieniądze i piękną Agatę (Aleksandra Szwed) u swojego boku. Na horyzoncie zaś walkę o mistrzowski pas. Kiedy w ostatniej chwili federacja zamienia prestiżowe starcie na Freak Fight z udziałem boksera Marka "Pretty Boya" Chmielewskiego (Mikołaj Roznerski), Tomek wpada we wściekłość. Pod wpływem emocji bohater podejmuje kilka złych decyzji. Te wystarczają, by jego kariera z dnia na dzień legła w gruzach.

Okryty niesławą bohater opuszcza miasto, by z dala od medialnego zgiełku ułożyć sobie życie na nowo. Szansa na to pojawia się, kiedy poznaje panią doktor - Magdę (Katarzyna Maciąg). Para zakochuje się w sobie, ale nad Tomkiem znów zbierają się czarne chmury. Szantażowany przez groźnego gangstera zawodnik nie ma wyboru. Musi wrócić na ring i zmierzyć się z dawnym rywalem. Lecz tym razem na jego zasadach i w jego dyscyplinie - czyli w bezkompromisowym, bokserskim starciu, które będzie oglądać cała Polska.

Reklama

Film "Fighter" wyreżyserował Konrad Maximilian. W produkcji występują: Piotr Stramowski, Mikołaj Roznerski, Katarzyna Maciąg, Aleksandra Szwed, Krzysztof Stelmaszyk, Wojciech Mecwaldowski, Tomasz Oświeciński, Anna Karczmarczyk, Daniel "Qczaj" Kuczaj i Jarosław Boberek. W tle, w roli aktorów i konsultantów sekwencji walk, pojawią się mistrzowskie znakomitości ze świata boksu i MMA: Andrzej Fonfara, Marcin "Różal" Różalski, Robert Złotkowski, Krzysztof Kosedowski, Krzysztof "Diablo" Włodarczyk, Grzegorz Proksa oraz cenieni komentatorzy sportowi Andrzej Kostyra i Edward Durda.

O pracy nad filmem "Fighter" opowiada Piotr Stramowski.

W "Fighterze" grasz Tomka Janickiego - faceta, który na skutek jednej złej decyzji zmienia swoje życie. Jego instynkt okazuje się jednak silniejszy: jest wojownikiem, ring to jego drugi dom. Jakie cechy charakteru twoim zdaniem wyróżniają go z tłumu i przede wszystkim odróżniają od jego głównego oponenta, granego przez Mikołaja Roznerskiego?

Piotr Stramowski: - Byłem pierwszą osobą, do której scenarzysta i reżyser "Fightera" Konrad Maximilian przyszedł z pomysłem na ten film. Tomka wymyśliliśmy razem. Ta postać jest więc wypadkową tego, kim jestem i kim chcieliśmy razem, aby był. Zarówno ta, jak i inne moje role, są w jakimś sensie wypadkową mojego charakteru.

- Tomkowi ciężko jest wyrażać emocje. Bardzo dużo w sobie nosi, jest niesamowicie wrażliwy, ale nie daje uczuciom ujścia. Może dlatego jego życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Tomek dużo stracił, ale to, co wydarzy się dalej, zależy już tylko od niego. W filmie świetnie jest pokazany moment przemiany, po którym wiele rzeczy zaczyna wyglądać zupełnie inaczej. W życiu takie chwile często i łatwo przeoczamy, trochę pewnie ze strachu. Potem, po nich nie ma już odwrotu - zmieniamy się, coś ginie, coś umiera, kończy się. "Fighter" pokazuje właśnie takie momenty. Jest w Tomku jakaś chęć poszukiwania prawdy, pójścia za sercem, ale podążanie za tym to nigdy nie są łatwe wybory.

W ringu Tomek często konfrontuje swoje umiejętności z umiejętnościami przeciwników. Ty pokazujesz, że konfrontuje się przede wszystkim z samym sobą.

- Wiąże się to z ogromnym wysiłkiem, wyrzeczeniami, ta konfrontacja z samym sobą to bardzo ważna część jego osobowości. Żeby cokolwiek zmienić, trzeba bardzo dobrze pamiętać, jakim się było, kim się było. Mówiąc w skrócie: Tomek wali w ryj, zamiast pokazać, co czuje. Oczywiście to nie jest najlepsze wyjście (śmiech).

Po raz kolejny w swojej karierze wykorzystujesz fizyczną siłę, tu jednak jest to wręcz ekstremalne. Jesteś na ekranie prawie przez cały czas, znaczna część filmu to pojedynki w ringu, przy pełnej prędkości i koncentracji.

- Właściwie od czasów mojej roli w "Pitbullu" Patryka Vegi nie przestaję ćwiczyć. W tamtym filmie trening i odpowiedni wygląd odgrywały bardzo dużą rolę. Zresztą po tamtym tytule zacząłem dostawać propozycje wymagające siły i odpowiedniego przygotowania. Dużo od siebie wymagam, lubię przekraczać granice i robić zawsze więcej niż poprzednio. Na szczęście miałem czas, żeby wszystko ułożyło mi się w głowie, i żebym mógł zbudować tę postać od początku do końca.

- Treningi bokserskie, a właściwie głównie MMA, zacząłem jeszcze w zeszłym roku. To jednak tylko jeden z kilku aspektów przygotowań. Poza tym zależało mi, żeby wejść w ten świat, poznać go od podszewki. Tak podchodzę do mojej pracy: aby móc odtworzyć rzeczywistość, muszę najpierw dogłębnie ją poznać. Dlatego ostro trenowałem, ale też chodziłem na gale, czy spotykałem się z bokserami i zawodnikami MMA. Chciałem tym przesiąknąć. Wszystko po to, by na ekranie wyglądało to bardzo wiarygodnie. Żeby to nie była nasza wizja świata bokserskiego, ale żeby ludzie, którzy znają ten sport od podszewki, mogli stwierdzić, że właśnie tak to wygląda. A pozostali, żeby po prostu w to uwierzyli. W zawodzie aktora bardzo ważna jest prawda.

Podczas realizacji filmu przez cały czas mieliście ogromne wsparcie od bokserów i zawodników MMA, zarówno takich, którzy cały czas walczą, jak i tych, którzy już odwiesili rękawice na kołek. Co z tych treningów zapamiętasz najlepiej?

- Na pewno zapamiętam bliski kontakt na macie. Absolutny brak barier i obawy przed fizycznością. Ludzie walczący w ringu to wojownicy. Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale ponieważ sporty walki są bardzo kontaktowe, cały czas ma się do czynienia z drugim człowiekiem. Komuś, kto tego nigdy nie oglądał, może się to wydawać dziwne, zawodnicy przytulają się, czy spoceni turlają się ze sobą. Taka jest ich codzienność. To też paradoks, bo niby męski świat, a faceci się przytulają. Zawodnicy MMA zupełnie nie mają problemu z tego typu bliskością, nie wstydzą się dać koledze buziaka w policzek, czy uściskać po walce. Kontakt fizyczny z drugim człowiekiem jest naturalny i pozbawiony podtekstu. Kiedy po raz pierwszy znalazłem się na macie, to czułem się niezręcznie. Później zrozumiałem, że to stereotypy mnie ograniczają. Nie ma się czego wstydzić. Walka to w pewnym sensie "rozmowa", z tym, że dość kontaktowa, czasami też bolesna. A jak już dostaniesz w twarz i cię zamroczy, to przynajmniej wiesz, że żyjesz (śmiech).

Z pewnością jest kilka konkretnych osób, które najbardziej przyczyniły się do tego, jak wyglądasz, i jak się zachowujesz w ringu. Podobno twoim pierwszym kontaktem był Andrzej Fonfara, były mistrz świata IBO w wadze półciężkiej.

- Bardzo dużo mu zawdzięczam, bo to on zaszczepił we mnie ducha boksu, ale też swoim sposobem bycia, podejściem do walki podpowiedział, jak to powinno wyglądać. Wykorzystałem to budując postać Tomka. Poza tym Karol Kosak wdrożył mnie w świat MMA, a Paweł Kłak, trener z Legii, przygotowywał mnie boksersko.

Mikołaj Roznerski powiedział, że kiedy już nie miał siły po 16 godzinach w ringu, to ty go podnosiłeś i motywowałeś, żeby jeszcze walczył. Dał radę?

- Mówiąc zupełnie szczerze, Mikołaj bardzo mnie zaskoczył. Miał niesamowicie mało czasu na przygotowanie, na zbudowanie formy, na całkowitą przemianę. Mimo to stał się zupełnie nową osobą. Ma charyzmę, kondycję i jest bardzo zaangażowany. To zupełnie inna energia od mojej, ale tak miało być. Mikołaj wszedł do gry jako mój oponent i zaczęło się dziać naprawdę dobrze. Zdałem sobie w pewnym momencie sprawę, że widz będzie miał wybór, z kim trzymać, ale nie będzie to łatwe zadanie, bo zarówno Tomek, jak i Marek wnoszą do gry coś swojego, mają dużo do przeżycia i do przekazania. Są ucieleśnieniem filozofii "walczysz-upadasz-wstajesz-walczysz od nowa". "Fighter" to prawdziwa historia człowieka, a sport jest pretekstem do jej pokazania.

Nie miałeś problemu, żeby spędzić w ringu na planie 16-17 godzin?

- Podczas kręcenia scen finałowych byliśmy jak w transie. Bokserzy, którzy z nami pracowali, mówili, że dla nich kilkadziesiąt minut walki to jest koniec wysiłku, a my kręciliśmy np. drugą rundę przez trzy godziny. Mieliśmy jednocześnie bardzo mało przerw, bo jak już się raz człowiek wbije w ten rytm, to potem jest bardzo trudno z niego wyjść, działaliśmy jak maszyny, choć w stanie totalnego zmęczenia. Nie mam pojęcia jak to się udało, że daliśmy radę. Musieliśmy po prostu być bardzo zdeterminowani, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, i ten stan ciągle trwa. "Fighter" jest chyba najbliższym mi projektem, w który kiedykolwiek się zaangażowałem. Jeszcze nigdy tak dużo nie poświęciłem dla roli. Niezależnie od efektu - było warto.

(na podstawie materiałów dystrybutora, firmy Kino Świat)


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Piotr Stramowski | Fighter (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy