Piotr Ligienza: Wstydliwy prywatnie, śmiały na scenie
Od dziecka chciał być aktorem - gra w teatrze, widzowie kojarzą go m.in. z roli Fabiana Dudy w serialu "Ranczo" - ale nie pozuje na ściankach. "Kiedy jestem na scenie, nie czuję tego skrępowania" - mówi Piotr Ligienza, zdradzając, że prywatnie jest wstydliwy.
Jak to się stało, że został pan aktorem?
Piotr Ligienza: - Gdzieś kiedyś przeczytałem, że nie wolno rezygnować z dziecięcych marzeń i tego się trzymam. W latach licealnych współtworzyłem grupę teatralną, która istnieje do dzisiaj - w przyszłym roku świętujemy 20-lecie. Przez cały ten czas miałem kontakt ze sceną. Dostanie się do szkoły teatralnej było konsekwencją tych działań.
Kiedy pytam aktorów, czy wolą pracę w teatrze, czy przed kamerą, odpowiadają, że to tak, jak zapytać rodzica, które dziecko bardziej kocha.
- Rzeczywiście coś w tym jest. To są dwie różne emocje, dwa różne stany - oba przyjemne. W teatrze pracuje się dłużej, mamy trzy miesiące na to, żeby zbudować postać - w serialu czy w filmie często nie ma na to tyle czasu. Kontakt z widzem w teatrze i reakcja widowni, taka żywa, są dla nas, aktorów, czymś niezwykłym. Przed kamerą tego nie ma. Na planie zdjęciowym panuje inny rodzaj koncentracji. W zawodzie aktora do pełni szczęścia potrzeba i pracy z kamerą, i pracy teatralnej - choć obie rządzą się nieco innymi prawami.
Jak przygotowuje się pan do roli?
- Jeśli chodzi o naukę tekstu, coraz łatwiej go przyswajam, co pewnie z upływem lat się zmieni. Tekst nie stanowi dla mnie bariery, nie jest to sprawa jakiegoś stresu.
Tak, jak to bywało w szkole, kiedy trzeba było nauczyć się wiersza na pamięć i wygłosić go przed klasą?
- W moim przypadku nie do końca - pomimo że generalnie jestem osobą raczej wstydliwą, nie obawiałem się wystąpień publicznych w szkole. Ale bardzo możliwe, że paradoksalnie właśnie ta moja skromność była powodem, dla którego obrałem ten, a nie inny zawód. Może moja praca polega też na tym, żeby załatwić sobie coś samemu ze sobą?
Tym bardziej musi być panu trudno, bo aktor musi się otworzyć na scenie.
- Nie wiem, na czym to polega, ale kiedy jestem na scenie, nie czuję tego skrępowania.
W jakim filmie chciałby pan zagrać?
- Nie mam konkretnego marzenia filmowego. Chciałbym, żeby praca dawała mi frajdę, żeby jej szukanie nie było problemem.
Na razie chyba się to panu udaje - gra pan w kilku spektaklach, dołączył pan do obsady serialu "Dziewczyny ze Lwowa". Jaka będzie w nim pana rola?
- Gram jazzmana. Jest to o tyle ciekawe, bo wcielam się w bohatera, który gra na instrumencie, na którym sam nie potrafię grać.
Na jednym z serwisów społecznościowych widziałam pana zdjęcie z kontrabasem i zastanawiałam się, czy muzyka to pana pasja, czy to tylko na potrzeby roli.
- Zdjęcie, o którym mówimy, było zrobione podczas przygotowań do pracy, właśnie do "Dziewczyn ze Lwowa". Kocham muzykę, jestem po pierwszym stopniu szkoły muzycznej i gram na fortepianie, ale z kontrabasem to jest zupełnie inna bajka. Musiałem przyłożyć się do nauki gry na tym instrumencie, ponieważ na bliskich planach, kiedy widać rękę, chwyt i twarz, nie da się oszukać widza. To było bardzo przyjemne, kiedy zaczęło mi wychodzić.
Jakieś zdolności wokalne również pan przejawia?
- Lubię śpiewać, karaoke uwielbiam, ale nigdy nie miałem okazji, żeby zająć się tym na poważnie - chociaż w paru spektaklach miałem partie śpiewane.
Gdyby nie był pan aktorem, to kim?
- To jest bardzo trudne pytanie, bo od dziecka chciałem być właśnie aktorem. Nie wiem, sam jestem tego ciekaw, kim mógłbym być. Może kucharzem, bo lubię gotować. Każdy chłopiec chce też być strażakiem.
Co pana relaksuje po pracy?
- Bardzo dużo satysfakcji daje mi uprawianie sportów, zwłaszcza crossfitowych, które wymuszają zaangażowania wszystkich mięśni. Uwielbiam ten stan, wtedy głowa odpoczywa.
Zawsze lubił pan sport czy w szkole uciekał z lekcji WF-u?
- Nie uciekałem, ale rzeczywiście nie lubiłem biegać. Nie wiem, czy to na fali mody na bieganie, ale przełamałem się i od krótkich dystansów doszedłem do 12-13 km, które nie wymagają ode mnie wielkiego wysiłku. Czułem, że mogę biec dalej, ale przestało mnie to kręcić. Też nie miałem ambicji, żeby np. przebiec maraton. Biegałem do momentu, w którym sprawiało mi to przyjemność. Tak mam, że szybko się nudzę i może właśnie to odpowiada mi w mojej pracy, że jest różnorodność ról, raz plan zdjęciowy, raz teatr.
Ciężko znaleźć o panu jakąkolwiek informację w internecie, nie bywa pan na ściankach...
- Nie traktuję tego, jako cel sam w sobie. Mam ambitniejsze plany, które chcę realizować. Ścianka może być punktem na drodze, ale nie celem. Wiem, w jakim środowisku pracuję i że pewnych rzeczy nie da się uniknąć, więc też nie chcę się zarzekać, że nie. Po prostu nie prowokuję pewnych sytuacji. Chciałbym, żeby moje dzieci miały poczucie, że tworzymy normalną rodzinę. Nie chcę wprowadzać zamieszania medialnego wokół własnej osoby, a tym samym rodziny, bo ja sobie z nim poradzę, ale moje dzieci nie są temu winne.
Zgodziłby się pan dla roli drastycznie zmienić swój wizerunek?
- Zmienić się dla roli to jest moje marzenie! Pod warunkiem, że byłoby to uzasadnione i w zgodzie ze mną. Jest to rodzaj poświęcenia, a nic, co przychodzi łatwo, nie jest wartościowe.
Uważa pan, że aktorstwo to zawód z misją?
- Aktorstwo to jest odpowiedzialność. Stojąc na scenie, zawsze myślę o widzu, o tym, żeby nie żałował wydanych na bilet pieniędzy. Jeżeli jest w tym jakaś misja, to moja jest taka, żeby dawać ludziom przyjemność.
Z aktorem Piotrem Ligienzą rozmawiała Paulina Persa (PAP Life).