Reklama

Piotr Adamczyk o filmie "Całe szczęście": To dla mnie trochę dziwne zadanie

"Zaprzyjaźniłem się z trójkątem. Przygotowywałem się bardzo długo do gry na tym instrumencie i doszedłem na tym polu do perfekcji" - śmieje się Piotr Adamczyk, opowiadając o swoich przygotowaniach do roli w komedii romantycznej "Całe szczęście".

"Zaprzyjaźniłem się z trójkątem. Przygotowywałem się bardzo długo do gry na tym instrumencie i doszedłem na tym polu do perfekcji" - śmieje się Piotr Adamczyk, opowiadając o swoich przygotowaniach do roli w komedii romantycznej "Całe szczęście".
Piotr Adamczyk w filmie "Całe szczęście" /materiały dystrybutora

PAP Life: Spotykamy się przy okazji sesji zdjęciowej promującej pana najnowszy film "Całe szczęście". Jak czuje się pan przed obiektywem aparatu?

Piotr Adamczyk: - Wolę grać, niż pozować. Poza tym, jest to dla mnie trochę dziwne zadanie, bo powracam do postaci Roberta po kilku miesiącach przerwy - film kręciliśmy w wakacje. Od tej pory zdążyłem już być dilerem narkotyków w "Kobietach mafii 2", pianistą jazzowym w "Ikarze", a ostatnio zagrałem Poetę w "Weselu" - spektaklu Teatru Telewizji. Różni ludzie i odległe podróże wyobraźni. Do Roberta wracam jak do dobrego znajomego, z którym na długo urwał mi się kontakt. Sorry Robert (śmiech).

Reklama

Robert z "Całego szczęścia" - któż to taki?

- Jest muzykiem jazzowym, przeżywającym trudny czas, powracającym do swoich rodzinnych Kaszub wraz z 10-letnim synem, którego wychowuje. Spotyka nową miłość, ale jego droga do szczęścia jest wyboista.

Co w życie Roberta wnosi pojawienie się Marty?

- Marta wywołuje ogromne zawirowanie, wnosi powiew zupełnie innego świata. Takiego świata, którego on nie lubi, bo Marta jest celebrytką, znanym fitness-coachem. Jest na okładkach gazet, sprzedaje książki, posiada własny program telewizyjny. On natomiast jest ojcem samotnie wychowującym swojego syna, ma niezwykle poukładane życie. Relacja między Martą i Robertem jest wyboista i trudna, pełna zwrotów akcji.

Jakim doświadczeniem była dla pana współpraca z młodziutkim aktorem, Maksem Balcerowskim?

- Jest takie stare powiedzenie doświadczonych, przedwojennych aktorów - "z dziećmi i zwierzętami nie gram". Myślę, że to stwierdzenie wynika ze strachu przed autentycznością, która cechuje dzieci. Przy ich naturalności może być widać, jak bardzo zawodowy aktor udaje.

- Maks miał swoje sceny głównie ze mną i Romą. Chłonął nasze uwagi i niezwykle się rozwijał podczas pracy nad tą rolą. Ale pamiętajmy, że to nie jest jego pierwsze zawodowe doświadczenie. Przed kamerą stanął już kilkukrotnie. Myślę, że to była taka wzajemna lekcja, bo uczył się od nas, a my uczyliśmy się od niego, jak czerpać radość z pracy i być autentycznym.

A czy praca nad tym filmem wiązała się dla pana z nauką gry na jakimś instrumencie?

- Tak, zaprzyjaźniłem się z trójkątem. Przygotowywałem się bardzo długo do gry na tym instrumencie i doszedłem na tym polu do perfekcji (śmiech). Dyrygent filharmonii kaszubskiej w Wejherowie powiedział, że mógłbym jeździć z orkiestrą w trasy.

Muzyk grający na trójkącie chyba nie ma zbyt dużo pracy podczas koncertu.

- W moim odczuciu jest to instrument, który może przysporzyć dużo stresu. Podczas koncertu muzyk ma do zagrania od jednej do trzech nut i musi trafić idealnie w ten moment, nie może go przespać. Jakże inna jest sytuacja pianisty, który ma do wykonania dłuższe partie i nawet jeśli zdarzy mu się słabszy fragment, to później ma szansę się zrehabilitować.

Czy potrafi pan grać na jakimś instrumencie poza trójkątem?

- Kolędy na harmonijce ustnej. Trudno się wstrzelić w tonację rodzinnych wykonań, ale próbuję (śmiech).

Zdjęcia do "Całego szczęścia" realizowano na Kaszubach, gdzie rzadko goszczą ekipy filmowe. Jak zapamiętał pan tamtejszych ludzi?

- Wielu Kaszubów było statystami na naszym planie i pomagało nam w różnego rodzaju pracach związanych z przygotowaniem filmu. Wszyscy byli niezwykle uczynni i bezinteresowni.

A czy odwiedził pan jakieś warte uwagi miejsca na Kaszubach?

- Nie przypuszczałem, że polskie morze, które często kojarzy mi się z pełnymi parawanów plażami, gdzie rozbrzmiewa disco polo, skrywa jeszcze tak niezwykłe, dziewicze plaże. Kręciliśmy np. we wsi Rzucewo. Miejscu gdzie plemiona słowiańskie miały swoje pierwsze osady. Zrobiłem sobie też wycieczkę po dworkach, hotelikach i restauracjach kaszubskich. W przeciągu jednej niedzieli zjadłem aż pięć obiadów (śmiech). Nie zapomnę Dworku św. Antoniego. Rodzinne, domowe potrawy zasługujące na gwiazdki Michelin. Bardzo miło wspominam pobyt na Kaszubach i cieszę się, że nasze "Całe szczęście" ten region trochę rozreklamuje.

Jak rozumie pan tytuł filmu - "Całe szczęście"? Co jest dla pana kwintesencją szczęścia?

- Teraz to dla mnie wielokrotnie odmieniany przez przypadki tytuł filmu. Całe szczęście, że grałem z Romą Gąsiorowską, Joanną Liszowską, Marietą Żukowską, Jackiem Borusińskim, Tomkiem Saprykiem i plejadą dobrych, sprawdzonych aktorów. I całe szczęście, że reżyserował Tomasz Konecki. A odpowiadając na to filozoficzne pytanie, powinienem chyba opowiedzieć coś o miłości, spełnieniu, balansie i wielu innych aspektach, których w życiu poszukujemy, próbując znaleźć jego sens. Staram się uświadamiać sobie każdego dnia momenty szczęścia i mam nadzieję, że wkrótce uzbieram całe szczęście (śmiech). Życzę wszystkim całego szczęścia w 2019 roku - cokolwiek to znaczy!

Film "Całe szczęście" pojawi się w kinach 8 marca 2019 roku, w Dzień Kobiet.

Rozmawiał Andrzej Grabarczuk

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Piotr Adamczyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy